Zostaną Wam (PiSowi) już tylko szaleńcze marsze

Jeśli proces ten będzie trwał, a nawet się nasilał to z czasem głosy – i nie myślę tu o głosach eksperckich – Wiplera, Szałamach czy Bernackiego mogą być przydatne. Przydatne do przeprowadzania niezbędnych dla Polski reform, dla których – co nie daj Bóg – zabrakłoby większości. Choćby dla wydłużenia wieku emerytalnego.

Jarosław Gowin przedstawił swoje pierwsze posunięcia w ministerstwie sprawiedliwości. Należy do nich między innymi skrócenie procedury sądowej o jedną trzecią oraz znaczne ograniczenie liczby zawodów regulowanych. Już w pierwszych dniach swego urzędowania zajął się zresztą tą drugą sprawą. A  mianowicie – ku radości prawniczych aplikantów – obniżył im opłaty za odbywanie studiów. Wśród tych ostatnich radość jest powszechna. Wśród władz wszelkiej maści prawniczych okręgowych izb dominuje zapewne brak entuzjazmu.

Że Gowin traktuje swą misję bardzo poważnie, świadczy chociażby to, że na zapowiadającej te zmiany konferencji prasowej nowy minister wystąpił nie tylko ze swoim poprzednikiem, ale i z profesorem Andrzejem Zollem. Udział takiego autorytetu prawniczego jest tu jednoznacznym symbolem. Symbolem głębokości, powagi i profesjonalizmu nadchodzących zmian. Mnie jednak, w całym tym wydarzeniu, zainteresowało coś innego, a mianowicie reakcje opozycji. Zwłaszcza tej prawicowej.

Otóż przedstawiciele PiS, niezwykle ostrożnie, ale zadeklarowali gotowość merytorycznej pracy nad tymi propozycjami. Trudno zresztą, żeby tak nie było. Bo przecież nowe inicjatywy Jarosława Gowina należą – w dużej mierze – do sztandarowych elementów programu partii Jarosława Kaczyńskiego. Kilka tygodni temu przewidywałem zresztą taki rozwój wypadków. Pisałem o tym na tymże blogu tutaj: (http://jflibicki.salon24.pl/365341,czy-gowin-zje-opozycje) i tutaj (http://jflibicki.salon24.pl/367750,gowin-wlasnie-zjadl-barszcz). Wygląda zresztą na to, że proceder ten nabiera tempa.

Jak bowiem donosi Gazeta Wyborcza kolejny członek rządu Jarosława Kaczyńskiego wsparł właśnie ekipę Donalda Tuska. Po byłym ministrze budownictwa, Mirosławie Barszczu, który został głównym doradcą Jarosława Gowina przyszedł czas na Piotra Woźniaka. Ten sprawny urzędnik, kierujący w PiSowskim rządzie resortem gospodarki, chwalony nawet przez Piotr Naimskiego i Antoniego Macierewicza za wyczucie spraw gazowych, został właśnie wiceministrem środowiska (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,10857750,Jak_PO_wciaga_PiS_owskich_dzialaczy_do_swoich_struktur.html?lokale=poznan).

Dla Jarosława Kaczyńskiego sprawa ma się zdecydowanie gorzej.

Oto bowiem czołowy przedstawiciel gremialnego, eksperckiego zaciągu na list PiS, Przemysław Wipler, również nawołuje do merytorycznej współpracy z rządem. W kolejce stoją pewnie i następni eksperci, jak choćby Paweł Szałamacha. Szczerze mówiąc to zupełnie mnie taka ewolucja nie dziwi. Eksperci z samej swej natury mają bowiem to do siebie, że patrzą na sprawy merytorycznie, a w swych ocenach są dużo mniej skrępowani czy to realiami politycznymi, a jeszcze mniej, pochodzącymi z czasów Porozumienia Centrum, ślubami quasi zakonnego posłuszeństwa.

Rząd Donalda Tuska będzie miał z takiego obrotu sprawy dwie niewątpliwe korzyści. Pierwsza to poszerzenie własnego zaplecza. Nie tylko eksperckiego, ale i politycznego. Jeśli proces ten będzie trwał, a nawet się nasilał to z czasem głosy – i nie myślę tu o głosach eksperckich – Wiplera, Szałamach czy Bernackiego mogą być przydatne. Przydatne do przeprowadzania niezbędnych dla Polski reform, dla których – co nie daj Bóg – zabrakłoby większości. Choćby dla wydłużenia wieku emerytalnego.

Druga korzyść jest natomiast taka, że proces ten z czasem pozostawi opozycję na kompletnej programowej i personalnej pustyni. Pustyni, na której pozostaną jej już wyłącznie szaleńcze marsze.


Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych