Po sprawie „kreta” w PiS. To jedna z sytuacji, gdy przyjaciele umieją zaszkodzić nie mniej od wrogów

PAP
PAP

Kanonada wymierzona w Prawo i Sprawiedliwość  (przyznajmy, że i w Solidarną Polskę, co tym bardziej pokazuje absurd tego rozłamu) jest nawet mocniejsza niż zwykle. Pewnie ze względu na stawkę gry, która się na naszych oczach i z naszym udziałem toczy.

Z jednej strony wojna o kształt Unii nada naszemu światu postać, taką lub inną, na dziesiątki lat. Z drugiej Donaldowi Tuskowi przyjdzie niedługo forsować na krajowym podwórku niepopularne reformy, czego starał się unikać. W takim momencie pokusa przyciśnięcia opozycji do ziemi jest szczególnie nęcąca. Nic dziwnego, że na stronie Wyborcza.pl nieraz aż pięć komentarzy spośród pięciu poświęconych jest PiS.  A to niezawodny barometr. Nawet podczas kampanii wyborczej na ogół wynik był cztery na pięć.

Nazwisko Kaczyński odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Raz domorosła satyra, raz głos świętego oburzenia. Pchają się młodzi i starzy, ochotnicy i zawodowcy, pisarz Stasiuk depcze sobie po nogach z noblistą Wałęsą, a amatorzy piszą o prezesie na stronie Wyborczej wierszyki. Grzmi Środa z pozycji katolickich. Kolenda-Zalewska – laickich. A nie, na odwrót! Gdyby nie było PiS, pokaźna grupa ludzi straciłaby sens życia.

Byle tylko mój głos także zabrzmiał. Byle ktoś go usłyszał. Jest to tak toporne, na siłę i w tak złym guście, że zdawałoby się, ktoś w końcu musi wycofać się z zawstydzeniem. Ale nie, jak to pada w końcówce powieści „Lalka” Bolesława Prusa – ludzi nie zabraknie.

W samym apogeum tej kampanii pojawiła się wszakże informacja o „krecie” w kierownictwie PiS. Współbrzmiała z wszystkim innym, padła przecież we „Wprost”, który jest naganiaczem może nawet bardziej gorliwym niż gazeta Adama Michnika, a na pewno mniej przebierającym w słowa. Zwolennicy PiS, którzy już nie wiedzą na co odpowiadać, kwalifikują to naturalnie jako kolejny zamach wrogich sił. Kaczyński zamiast zajmować się polemizowaniem z pomysłami Sikorskiego, zostaje skazany na tłumaczenie się. A Adam Lipiński, o którego według „Wprost” miało chodzić Barbarze Fedyszak-Radziejowskiej, grozi procesem. Tygodnikowi Tomasza Lisa.

Naturalnie na niekorzyść „Wprost” działają dodatkowe okoliczności. Wywiad Fedyszak-Radziejowskiej w „Arcanach”, w którym obwieściła, że przy liderze PiS działa od lat zakamuflowany rzecznik wrogich interesów i przeszkadza przy okazji kolejnych wyborów, ukazał się wiosną tego roku. Kto chciał, znał go już wtedy. Tygodnik zaczekał wiele miesięcy na odpowiednią chwilę aby te kilka tajemniczych zdań wykorzystać.

Aż tyle, ale niestety tylko tyle. Bo autor artykułu pisze prawdę: wszyscy w PiS są pewni, że chodzi o wiceprezesa tej partii Adama Lipińskiego. Zaświadczam jako człowiek znający nieźle to środowisko. Lipiński zresztą atakowany był ostatnio także i przez innych strażników rozmaitych świętych ogni. Reżyser Grzegorz Braun opisał go na przykład jako element tak zwanego „wrocławskiego układu”. Jako człowieka co najmniej zblatowanego ze Schetyną.

Żeby było jasne: nie twierdzę, że Lipiński jest „kretem”, ani nawet że go za niego w jego własnej partii uważają. Przeciwnie, nawet wrogowie Lipińskiego, przynajmniej ci, z którymi rozmawiałem, uznają to za absurd.

W PiS panuje jedynie przekonanie, że socjolog wsi doradzająca Kaczyńskiemu i nawet rozważana przez niego jako kandydatka do Senatu (ponoś sama odmówiła), właśnie tego wpływowego polityka miała na myśli. Skąd to wiedzą? Tego niestety już nie wiem.

Wiem natomiast, że to do pani doktor powinien skierować swoje pretensje, co najmniej na równi z „Wprost” poseł Lipiński. To zresztą przedziwne zjawisko. O ile reżyser Braun nie deklaruje sympatii dla PiS, to Fedyszak-Radziejowska jest jego otwartą zwolenniczką. Nie przyszło jej jednak do głowy, że taka sugestia przysporzy lubianemu przez nią ugrupowaniu kłopotów. I że w dodatku nie lubiące PiS media wybiorą sobie najwygodniejszy moment aby się taką rewelacją zająć.

Przecież pani doktor dała innym znakomite narzędzie do spekulacji i podejrzeń. A na dokładkę, pomińmy już nawet pytanie, czy chodzi o pierwszego wiceprezesa partii, czy o kogoś mniej ważnego. Teza o „krecie” rzuca cień na samego Kaczyńskiego. Przedstawia go jako człowieka łatwowiernego i manipulowanego (albo w jakiś pokrętny sposób cynicznego - pokrętny, bo szkodziłby samemu sobie). Gdyby przyjąć serio rozumowanie Fedyszak-Radziejowskiej, ktoś, kto nie panuje nad swoim otoczeniem do tego stopnia, nie może przecież sprawować władzy.

Naturalnie zakładam, że rewelacje o „krecie”, to tylko owoc wyjątkowo wyostrzonej podejrzliwości wobec architekta kompromisów z lewicą w TVP. Albo refleks jakichś rozgrywek wewnątrz PiS. Ale Barbarze Fedyszak-Radziejowskiej, niewątpliwie  osobie kompetentnej, gdy tłumaczy procesy społeczne, i odważnej, gdy broni swoich przekonań, warto zadedykować przysłowie o przyjaciołach, których należy się bać bardziej od wrogów. Ani Środa, ani Kolenda-Zalewska takiego efektu by nie osiągnęły.

Sprawa ujawnia dwa zjawiska. Po pierwsze, u podstaw polskiej prawicy stanęła u progu niepodległości między innymi podejrzliwość. Która pozwalała nieraz zajrzeć za kulisy, pokazać prawdziwy wymiar tego co znamy tylko z fasady. Taka podejrzliwość bywa wręcz cnotą, większą niż cielęca ufność, pokrywającą oportunizm. Tyle że niektórzy nie umieją się zatrzymać.

Po drugie, naukowcy czy szerzej intelektualiści doradzający politykom PiS bywają często bardziej nerwowi niż sami ci politycy. I znowu, przyczyny można dostrzec bez trudu: ryzykują karierami, doznają ostracyzmu w swoich środowiskach. Tyle że ta nerwowość nie zawsze bywa dobrym doradcą. W tym przypadku jej ofiarą padli Kaczyński i jego partia.

 

 

 

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.