Postanowiłem napisać ten tekst dla tych, którzy o obchodach Święta Niepodległości słyszeli jedynie w mediach głównego nurtu, bądź nie słyszeli wcale. Byłem świadkiem wydarzeń na tyle istotnych z punktu widzenia naszego wspólnego jutra, że grzechem byłoby nie podzielić się moimi obserwacjami z szerszym gronem.
W 1918 roku, po 123 latach nieistnienia na mapach Europy Polska odzyskała swoje państwo. Niestety nie na długo. Po wyniszczającej II Wojnie Światowej nasz kraj popadł w prawie półwieczną, sowiecką niewolę. Cena, jaką przyszło zapłacić naszym przodkom za wolność, którą się dzisiaj cieszymy była ogromna. W tym roku przypadała 93 rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Biorąc pod uwagę nasze historyczne doświadczenia wydawać by się mogło, że Święto 11 Listopada powinno wzbudzać wyłącznie pozytywne emocje. Niestety, tegoroczne obchody w stolicy obfitowały w niegodne wydarzenia, które kładą się długim cieniem na naszej wspólnej powinności uszanowania tego dnia.
Blokowaliśmy, blokujemy, blokować będziemy!
Zacznijmy od początku. I w dużym skrócie. Młodzieżowe środowiska prawicowe po raz kolejny zdecydowały się podjąć organizacji Marszu Niepodległości z okazji Święta 11 Listopada. Główni organizatorzy, Młodzież Wszechpolska i ONR, wsparci m.in. przez Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Warszawski Oddział Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, Fundację Republikańską, Stowarzyszenie KoLiber, Fundację Golgota Wschodu, Stowarzyszenie Tradycji Armii Krajowej, Niezależne Stronnictwo Akademickie i wiele innych organizacji planowali zgromadzić 11 tys. osób i przejść głównymi arteriami Warszawy. Do uczestnictwa w Marszu zapraszano wszystkich,
[…] utożsamiających się z poglądami konserwatywnymi, prawicowymi, z wizją Polski niezależnej, narodowej, katolickiej, wyzwolonej tak samo z socjalizmu, jak i demoliberalizmu.
Niestety na kilka tygodni przez Świętem Niepodległości rozpoczął się zmasowany, medialny atak organizacji lewicowych, mający na celu dyskredytację idei Marszu, jak również jego organizatorów. W wyniku koalicji szerokiego wachlarza organizacji i stowarzyszeń zostało zawiązane Porozumienie 11 Listopada, którego celem było zablokowanie Marszu Niepodległości. Pod hasłem "Faszyzm nie przejdzie" zgrupowały się m.in.:
Czarny Sztandar, Europejska Fundacja Praw Człowieka i Zwierząt, Federacja Anarchistyczna, Fundacja Polska Jest Kobietą, Fundacja Trans-Fuzja, Inicjatywa Stop Wojnie, Kampania Przeciw Homofobii, Kampania Solidarności z Palestyną, Lewicowa Alternatywa, Lewicowa Sieć Feministyczna Rozgwiazda, Samba z szamba, Stowarzyszenie Kultury Alternatywnej "Zgrzyt", Stowarzyszenie Młodzi Socjaliści, Stowarzyszenie Pro Femina, Boyówki Feministyczne, Fundacja Czarna Owca Pana Kota, Porozumienie Kobiet 8 Marca, Stowarzyszenie na rzecz Lesbijek, Gejów, Osób Biseksualnych, Osób Transpłciowych oraz Osób Queer.
Oprócz pospolitego ruszenia w tych „powszechnie znanych” polskich organizacjach inicjatorzy blokady zwrócili się o pomoc do swoich przyjaciół z niemieckiej Antify. W programie Jana Pospieszalskiego mogliśmy zobaczyć jedno z niemieckich miast oplakatowane informacjami o "faszystowskim marszu" w Warszawie, wzywające do wsparcia "polskich antyfaszystów". A więc główny cel prawicy - przejście ulicami Warszawy w Marszu Niepodległości. Główny cel lewicy - zablokowanie Marszu Niepodległości.
Kto nie z nami ten faszystą!
Rozumiem, że można było nie zgodzić się na formułę Marszu, który odwoływał się do idei prawicowych. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby w tym dniu w stolicy Polski odbyło się kilka marszów. Marszów, które można by porównać, ocenić. Pod względem ilości osób, zachowania uczestników, skandowanych haseł i ogólnego przesłania. To byłoby normalne. Ale nijak nie jestem w stanie zrozumieć blokowania. Blokowania legalnego przemarszu w demokratycznym kraju. I to przez stronę, która w swojej ideologii stawia na bardzo szeroko rozumianą tolerancję i poszanowanie odmienności. Być może odpowiedź kryje się w hasłach wydrukowanych na koszulkach blokujących - "Blokując - wytyczamy drogę". Ciekawe. Cóż to zatem za droga?
Inicjatorzy Porozumienia 11 Listopada oparli ideę swojej blokady na założeniu, że powstrzymają Warszawę przez zalewem "faszystów". Określenie uczestników Marszu Niepodległości tym słowem w sytuacji, gdy wśród nich znajdowali się żołnierze oraz cywilni uczestnicy II Wojny Światowej, walczący z faszyzmem i innymi totalitaryzmami XX wieku najlepiej oddaje bezzasadność tej etykiety.
Propaganda zagrożenia została wsparta przez media. W internecie do udziału w "Kolorowej Niepodległej", która była częścią inicjatywy blokującej zachęcali polscy "celebryci". Nierzadko pod logotypem "faszyzm nie przejdzie". I bardzo często podkreślając swój sprzeciw wobec zachowań, które rzekomo miała prezentować druga strona.
I tak według aktora Jacka Poniedziałka
Polska niepodległościowa, patriotyczna, jest dość monochromatyczna, jest albo biało-czerwona, a teraz staje się brunatna lub czarna.
Grażyna Wolszczak zachęcała do
[...] protestu marszu neofaszystów, którzy chcą nasze wspaniałe święto zamienić w nie wiem co
oraz deklarowała, że
[...] nie ma we mnie zgody na nienawiść i agresję.
Lista medialnych koalicjantów, którzy użyczyli swojej twarzy, aby promować "Kolorową Niepodległą" liczy jeszcze kilka nazwisk, między innymi Tomasza Karolaka, Borysa Szyca, Wojciecha Pszoniaka, Renatę Dancewicz i innych.
Oczywiście nie tylko strach przed agresją i nienawiścią motywował ludzi mediów do wsparcia blokady. Większość wypowiedzi okraszona jest przymiotnikami "kolorowy", "różnorodny", "inny". Jest dużo troski o losy osób homoseksualnych i wizję prawdziwie wyzwolonej Polski, gdzie nawet mężczyzna, który jest teraz kobietą może zostać posłem. To jest nowa niepodległość według lewicowych ideologów, wysługujących się ustami popularnych twarzy szklanego ekranu.
Warto zwrócić uwagę na wypowiedź Piotra Najsztuba, dziennikarza z wieloletnim stażem. Nawołując do przyjścia na blokadę powiedział:
Musicie tu z nami być, ja będę śpiewał w chórze i spróbujemy przeciwstawić się tym, którzy uważają, że narodowy to znaczy faszystowski.
Manipulacja zawarta w tym przesłaniu, sugerująca, jakoby druga strona sama określała się przymiotnikiem "faszystowski" bezbłędnie oddaje kilkutygodniową linię propagandową prowadzoną przez media, wspierające Porozumienie 11 Listopada.
Używane bardzo szeroko słowo "faszyzm" ma zwyczajnie piętnować wroga. Nie ma nic wspólnego ze swoją słownikową definicją. Dziś konserwatysta to faszysta. Patriota to faszysta. Prawicowiec to faszysta. Przeciwnik związków homoseksualnych to faszysta. Przeciwnik aborcji to faszysta. Przeciwnik wynaturzonego poczucia wolności to faszysta. Jest to o tyle niepokojące, że już raz mieliśmy do czynienia z tego rodzaju etykietyzacją.
Po zakończeniu wojny, kiedy Polska stała się de facto krajem podległym ZSRR w ten sposób określano polskich żołnierzy, którzy wciąż ukrywali się w lasach lub bohaterów, którzy walczyli z Niemcami i którzy nie chcieli zaakceptować stalinowskiego ładu rzeczy. Tak określano wszystkich przeciwników nowego porządku. Faszysta. Czyli hitlerowiec. Czy używanie tego sformułowania wobec 70-90 tys. uczestników Marszu Niepodległości jest uprawnione?
Urzędowa zgoda na środki przymusu bezpośredniego
Podsumujmy tę część. Z okazji Święta Niepodległości grupa prawicowa decyduje się na organizację przemarszu ulicami Warszawy. W odpowiedzi środowiska lewicowe postanawiają zablokować tę inicjatywę i organizują własny, "stacjonarny marsz" pod nazwą "Kolorowa Niepodległa". Przy dużym wsparciu medialnym udaje się nagłośnić i rozreklamować blokadę, nawet poza granicami naszego kraju. W przestrzeni publicznej zaczynają funkcjonować etykiety, które mają opisywać dwie grupy: blokujący to "antyfaszyści", blokowani to automatycznie "faszyści".
Warto zwrócić uwagę, że stroną czynną w nadawaniu nazw jest grupa lewicowa, spychając organizatorów Marszu Niepodległości do roli biorcy etykiety. Wydźwięk określeń jest jednoznaczny. Weźmiesz udział w Marszu Niepodległości, zostaniesz zablokowany przez antyfaszystów, a więc jesteś faszystą. Ratusz rejestruje dwa zgromadzenia w tym samym miejscu, pomimo faktu, że może to doprowadzić do konfliktu. W piątek, 11 listopada 2011 roku Plac Konstytucji zapełnia się uczestnikami Marszu Niepodległości. Wejście w ulicę Marszałkowską zostaje zablokowane oddziałami policji. Około 50 m dalej w poprzek ulicy rozstawia się "Kolorowa Niepodległa". Ponieważ sytuacja jest patowa - nie można puścić Marszu Niepodległości wyznaczoną trasą przez ulicę Marszałkowską, ani rozgonić kolorowej blokady, która również posiada zgodę na zgromadzenie w tym miejscu pozostaje sprowokowanie rozwiązania siłowego. Ponieważ oddziały prewencji zostały zgromadzone tuż przed nosem Marszu Niepodległości nietrudno domyślić się, która strona miała wejść w rolę kozła ofiarnego.
Sytuacja, która wymknęła się pod kontrolą
Na Plac Konstytucji wszedłem od strony ulicy Pięknej około 20 minut przed godziną 15. Dostęp do ulicy Marszałkowskiej był zablokowany przez ciężkie zastępy policji. Wokół mnie kłębili się zwyczajni ludzie, ktoś próbował przekazać przez telefon informację o tym, gdzie jest, tuż obok przemknął fotoreporter z widoczną wywieszką "PRESS". Wybuchła petarda rzucona z tłumu w stronę policji. Potem kolejna. W powietrze uniosła się jaskrawa raca. Sytuacja zaczynała być coraz bardziej napięta. W pierwszych szeregach prym wiedli chuligani w białych maskach na twarzach.
Wszystko spieprzą!
- usłyszałem obok stojącego nieopodal młodego mężczyzny. I rzeczywiście, można było odnieść wrażenie, że ta nieliczna grupa przyszła tu, aby zmierzyć się z policją. Zabrakło powściągliwości i okazania wyższości, którą jest przecież nieużywanie agresji. Monotonny głos, płynący z głośników policyjnych, nawołujący do tego, by zachowywać się zgodnie z prawem działał na tych kilkanaście osób, jak płachta na byka. Kim byli ci ludzie? Pseudokibicami, chuliganami, prowokatorami? Nie wiem.
Obecny na Placu Konstytucji działacz "Solidarności" oraz senator kilku kadencji Zbigniew Romaszewski powiedział:
Byłem świadkiem, jak jakiś zamaskowany od stóp do głów gówniarz wyrywał kamienie z bruku. Podeszli do niego kibice, nazywani przez media kibolami, i zapytali go: „co ty wyprawiasz? W wyniku interwencji „kiboli” kamienie te w ogóle nie zostały użyte, za to pokazał je TVN. Robiło to wrażenie prowokacji.
Jestem pewien, że gdyby udało się zachować spokój sytuacja nie potoczyłaby się według najbardziej przewidywalnego dla władz planu. Niestety stało się inaczej. Po kolejnej fali petard i próbach przerwania szpaleru w ruch poszły policyjne armatki wodne, a następnie gaz. W odpowiedzi na funkcjonariuszy posypał się grad kamieni i powyrywanej kostki brukowej. Porażka. Wiedziałem, że media pokażą tyko to. Wiedziałem, że chcąc, nie chcąc utwierdzamy właśnie uczestników blokady, że kilkutygodniowa propaganda kłamstwa na temat Marszu była uzasadniona. Zaczęły mi łzawić oczy, ludzie przede mną zakrywali twarze, gaz rozpylany na wszystkie strony dotarł również do nas. Wycofaliśmy się na ulicę Piękną.
Tymczasem policja zaczęła spychać tłum w przeciwległy koniec Placu Konstytucji. Po kilku minutach mogliśmy wyjść z miejsca naszej kwarantanny. Widok straszny. Walająca się kostka brukowa, szkło z potłuczonych butelek. I mnóstwo reporterów strzelających setki zdjęć efektów tej awantury. W oddali na Marszałkowskiej ludzie zgromadzeni na „Kolorowej Niepodległej” podrzucali piłki plażowe.
Rozgonili legalnych, a zostawili nielegalnych
- powiedział do mnie starszy pan, spoglądając razem ze mną w kierunku blokady. Wspólnie z przyjaciółmi postanowiliśmy znaleźć Marsz Niepodległości. Ruszyliśmy przez Plac Konstytucji w stronę ulicy Waryńskiego. Po drodze zobaczyłem stojący na parkingu samochód SuperStacji z cegłówką wbitą w przednią szybę. Można by powiedzieć, że znalazł się w złym miejscu, w złym czasie, ale zaparkowane obok auta były nietknięte.
Niewygodny marsz, którego podobno nie było
Marsz szedł. Byłem zdumiony ilością ludzi. Dotarliśmy do miejsca, w którym znajdował się samochód z nagłośnieniem. Wtedy sądziłem, że jesteśmy blisko początku, dopiero później zorientowałem się, że byliśmy w samym środku. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony oszacował ilość uczestników na 90 tys. W porównaniu z doniesieniami medialnymi o 9 tys. osób różnica jest kolosalna. W internecie można obejrzeć film, na którym przez 16 minut statycznego ujęcia widać nieprzebrany, ciągle przesuwający się przed kamerą tłum ludzi, którzy uczestniczyli w Marszu Niepodległości. Było morze polskich flag, był hymn państwowy, była Rota, były okrzyki
"Cześć i chwała bohaterom!", "Bóg Honor i Ojczyzna", "Biało-czerwone to barwy niezwyciężone"
oraz
"Nadchodzi, nadchodzi! Marsz Niepodległości!".
Nie było żadnych incydentów. Żadnych wyzwisk. Żadnych awantur. Żadnych podpaleń. Żadnych pobić. Nic. Byli kombatanci, były rodziny z dziećmi, była młodzież, byli ludzie starsi. Chłopcy i dziewczęta. Studenci i robotnicy. Dziennikarze i profesorowie. Emeryci i kibice. Polacy.
Pod ambasadą rosyjską i Kancelarią Prezesa Rady Ministrów tłum gwizdał i skandował
"Katyń, Smoleńsk - pamiętamy!"
oraz
"Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę!".
Po prawie dwóch godzinach dotarliśmy do Placu na Rozdrożu, który był celem tegorocznego przemarszu. Szwankowała strona logistyczna przedsięwzięcia, samochód z nagłośnieniem uciekł organizatorom i nie podjechał do miejsca, gdzie znajdowała się zaimprowizowana scena. Naturalnym jest, że po każdej uroczystości tego typu wygłasza się na sam koniec kilka słów, ot choćby podziękowań. Niestety kilka chwil po tym, gdy z głośników popłynął głos, podsumowujący Marsz został on zagłuszony o wiele głośniejszym przekazem:
Tutaj policja! Wasze zgromadzenie jest nielegalne!...
Plac został otoczony przez dziesiątki policjantów w ciężkich strojach bojowych. Tłum zaczął skandować:
"Prowokacja!".
Organizatorzy apelowali o zachowanie spokoju, jednak ich słowa ginęły w ryku generowanym przez sprzęt policji.
W przypadku niestosowania się do poleceń policji zostaną użyte środki przymusu bezpośredniego
- grzmiał monotonnym i złowrogim tonem funkcjonariusz. W oddali zobaczyliśmy coś, jakby pożar. Potem okazało się, że to podpalony wóz transmisyjny TVN24. Zaczęliśmy śpiewać Mazurka Dąbrowskiego. Policja nieustannie nawoływała do przerwania zgromadzenia. W obliczu takiego rozwoju sytuacji, organizatorzy rozwiązali Marsz. Byłem zaskoczony i zniesmaczony. Nikt niczego nie robił, nie było żadnych podstaw. Zaczęliśmy rozchodzić się do domów. Jeszcze nie wiedziałem, że najbardziej szokujące wydarzenia związane z 11 listopada dopiero ujrzą światło dzienne.
W kolorze czarnym z markizem de Sade pod pachą
"To jest protest pokojowy!"
- krzyczała ze sceny „Kolorowej Niepodległej” Kazimiera Szczuka. Blokada z ulicy Marszałkowskiej nie miała jednak nic wspólnego z pokojowym nastawieniem. W internecie można zobaczyć filmy, na których widać "kolorową" młodzież w czarnych strojach, czarnych maskach i czarnych kapturach. Młodzież, która dostrzegłszy ludzi z polską flagą biegnie w ich kierunku krzycząc
"wypierdalać!" albo "dawaj kurwę!".
W powietrze wylatują słoiki z białą farbą wymierzone w "faszystów". Po to, aby warszawiacy do końca dnia mogli zobaczyć, z kim mają do czynienia, jak uzasadniał tę formę agresji jeden z uczestników blokady. Kiedy pobity przez tolerancyjnych "antyfasztystów" młody, zakrwawiony mężczyzna jest opatrywany w karetce pogotowia przez sanitariuszy spośród zgromadzonego wokół tłumu rozlegają się nawoływania
"zabić naziola!", "Polska nowa! Piękna, kolorowa!"
- płyną gładkie słowa ze sceny, na której w towarzystwie tęczowych flag wisi również flaga państwowa.
Jak zatem ta nowa Polska miałaby wyglądać? Na pewno będzie kolorowa. Kolorem obowiązującym jest czarny. Szczelnie zakrywający twarz. Konieczne też jest jakieś przesłanie, idea, głębsza myśl. Może być w formie reklamy zegarka Omega, którą trzyma kilku zamaskowanych młodzieńców. Jakie wartości stoją za prawdopodobnie skradzionym za jakiegoś muru banerem, przedstawiającym nowoczesny chronometr? Nie wiem. Ale trzeba przyznać, że banner jest kolorowy.
Bez wątpienia pełna wartości jest książka "120 dni Sodomy" markiza de Sade, którą na styropianie symulującym transparent promuje jeden z uczestników kolorowego świata. Książka, która opisuje najbardziej wynaturzone praktyki seksualne. Nowy wspaniały świat. Tu i ówdzie można wypatrzyć hasła o wrogach klasy pracującej. Brzmi to zabawnie. Kawiorowa lewica.
"Wolę być pedałem, niż faszystą"
- dzieli się z resztą świata swoim przemyśleniem młoda dziewczyna.
"Weganie przeciw przemocy"
- kpią w żywe oczy autorzy transparentu, przyglądając się agresji swoich koalicjantów, którzy urządzają polowania na przechodniów. Kryterium wyboru: biało-czerwona flaga. Wodzireje na scenie zaczynają śpiewać rosyjskie piosenki. Wśród ludzi przechadza się pan-pani Anna Grodzka. Widać też uśmiechniętego Roberta Biedronia i Ryszarda Kalisza. Nie może również zabraknąć redaktora Jacka Żakowskiego, wielkiego stronnika idei blokady. Wzdłuż ulicy Marszałkowskiej biegnie oddział policji.
"Przepuszczamy!"
- pada komenda i blokada rozstępuje się. Pełne zrozumienie i współpraca. W końcu biegną, żeby pałować Marsz Niepodległości. Nieliczne nagrania z okolic i wnętrza blokady przerażają. Przerażają ładunkiem nienawiści. I głupoty.
Pokrzywdzeni spod Grunwaldu
Najbardziej bolesne jest to, że organizatorzy tego wydarzenia zaprosili do Polski przedstawicieli niemieckiej Antify. Boli to, że w sercu Polski zamaskowani, młodzi Niemcy lżyli, obrażali i bili Polaków. Pluli na polskie mundury, a swoją obecnością zmusili grupę rekonstrukcyjną oraz Kompanię Reprezentacyjną Wojska Polskiego do zmiany trasy przejścia. Boli to, że polska policja nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa i ochrony przed tymi dzikimi ludźmi. Boli to, że na Nowym Świecie wyglądało to tak, jakby nasi funkcjonariusze opieszale zaganiali młodych Niemców na wcześniej ustalone pozycje, czyli do lokalu Krytyki Politycznej. Boli to, że miejsce finansowane przez miasto i państwo staje się azylem dla bandy bandziorów.
Boli to, że w mojej stolicy, w dniu święta wszystkich Polaków, w rocznicę zrzucenia jarzma zaborców, niemiecki wyrostek wyciąga rękę w hitlerowskim pozdrowieniu i krzyczy:
"Auschwitz heil!"
A ci, którzy go zaprosili nazywają kilkadziesiąt tysięcy innych ludzi "faszystami". Zakłamanie. Dzień lub dwa dni później usłyszę w radiu, że Niemcy, których zatrzymano prawie setkę skarżą się na prześladowania psychiczne, jakich doznali w areszcie. Podobno kazano im położyć się na podłodze, a potem szydzono z nich, że wyglądają, jak "polegli pod Grunwaldem". To przecież tacy wrażliwi, młodzi ludzie. Pozostaje wyglądać informacji o pozwie o odszkodowania.
„Tu mówi policja!”
Chciałem wyrazić najwyższe uznanie funkcjonariuszom policji, którzy z fachowością podeszli do tych zdarzeń, pokazali nie po raz pierwszy, do czego są zdolni. Działania służb policji w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb
- mówił o roli policji Donald Tusk. Na portalu youtube.com rekordy popularności bije materiał zatytułowany "Widziałem naziola", w którym w pełnej krasie objawia się ów "profesjonalizm" stróżów prawa. Najbardziej bulwersuje fragment, na którym ubrany po cywilnemu funkcjonariusz w brutalny sposób kopie w głowę postronnego mężczyznę, który nie stawia żadnego oporu. Na agresję kolegi nie reagują pozostali uczestniczący w akcji policjanci. To przykre, ale 11 listopada 2011 roku policja pokazała swoją szpetną twarz.
Okazuje się, że nie tylko neonaziści z Niemiec ścigali i bili ludzi z polską flagą. Robili to także polscy stróże prawa. W Polsce. W dniu Święta Niepodległości. Oglądając kolejne amatorskie filmy, na których widać, jak ubrani w odblaskowe kamizelki policjanci rzucają się w stronę idących chodnikiem młodych ludzi, którzy nic nie robią albo jak przypierają do ściany budynku Polaków z Placu Konstytucji i opuszczają podniesione pałki, gdy ktoś histerycznym głosem krzyczy:
"Panowie! Tu jest wózek!"
mam wrażenie, że to nie jest rok 2011. Że to być może lata 80-te, czas walki z jakimś reżimem. A może się mylę? Może to czas walki z określonymi grupami? Dlaczego policjanci nie reagowali, gdy bandy chuliganów z blokady biły na ich oczach ludzi z polskimi flagami?
Dlaczego policjanci w milczeniu przyglądali się, gdy przedstawiciel organizatorów Marszu Niepodległości w pojedynkę próbował powstrzymać kilka osób, które podpalały wóz transmisyjny TVN24? Dlaczego policjanci nie chcieli przyjmować zgłoszeń o pobiciach i kazali zgłaszać ja na komendzie, pomimo tego, że sprawcy byli w zasięgu wzroku? Dlaczego w internecie krążą nagrania, na których widać, jak zatrzymany mężczyzna jest uderzany w krocze albo jak w jakiejś ciemnej bramie policja "pałuje" swoja ofiarę. Skąd relacje ludzi, którzy wracając z Placu na Rozdrożu z rozgonionego przez policję Marszu Niepodległości stali się ofiarami agresji policjantów? Dlaczego?
Rozmach "profesjonalizmu" policji tego dnia oddaje wpis jednego z użytkowników Internetowego Forum Policji, przedstawiającego się jako osoba wojskowa , którego fragmenty cytuję:
Jak można sobie pozwolić na tak nieprofesjonalne "wejście z buciorami" w spokojny tłum (pomnik Dmowskiego - tam byłem pod koniec Marszu)? Ludzie wokół mnie byli zupełnie neutralni, ale po "wejściu" Policji poleciały mocne wiązanki. [...] Żalicie się, że Wam zabronili lać z gładkiej lufy w taki tłum? Czy Wyście do reszty oszaleli? Widzieliście kiedyś, co się dzieje z kilkutysięcznym tłumem, który usłyszy strzały z broni palnej? Nie wiem, czy starczyłoby w Warszawie karetek, żeby wywieźć stamtąd wszystkich stratowanych. [...] PROWOKUJECIE tłum, co jest taktycznie po prostu niedopuszczalne! Dajecie się zaszachować GARSTCE gówniarzy, co z kolei jest wręcz żałosne. Potem, "przy kamerach", lejecie kogo popadnie i jak popadnie dając popis braku opanowania i pożywkę dla mediów.
Mimo wszystko nie można policji odmówić jednego. Konsekwencji. Kiedy wybrano sprawcę, inicjatora, wroga, być może na wiele dni przed 11 listopada stróże prawa robili wszystko, aby jak najbardziej przykręcić śrubę tej konkretnej stronie. Łącznie z nocnymi kontrolami autobusów, które wiozły uczestników Marszu Niepodległości z innych miast. To upokarzający widok, kiedy o 1.30 wszyscy pasażerowie stoją na zimnie, a policja "wykonuje czynności", sprawdza dokumenty, rejestruje wszystko kamerą wideo. Pozostaje mieć nadzieję, że w taki sam sposób kontrolowani byli młodzi Niemcy, którzy przyjechali uczyć nas tolerancji.
Wygodny marsz, który podobno był
"Mieliście maski?"
- zapytała znajoma mojej koleżanki, gdy dowiedziała się, że byliśmy dzień wcześniej na Marszu Niepodległości. Przekaz medialny wydarzeń tego dnia został zupełnie zafałszowany. Stacje telewizyjne na okrągło transmitowały zapętlone obrazy walki chuliganów z policją. Nigdzie nie pokazano, jak naprawdę wyglądał Marsz, i ilu, i jakich liczył uczestników. Nie pokazano ani jednego zdjęcia, które dotyczyłoby przemarszu kilkudziesięciu tysięcy osób. Przekaz miał budzić trwogę i sprzeciw oraz utwierdzać nieprzekonanych, co do zasadności blokowania tego typu inicjatyw.
Czy można uwierzyć, że żadna stacja telewizyjna nie była w stanie zlokalizować kilkukilometrowego tłumu, który przemieszczał się ulicami Warszawy i dlatego nie była w stanie transmitować przebiegu Marszu? Czy bardziej prawdopodobne jest założenie, że epatowanie agresywnymi obrazami, podsycone analizą "ekspertów" jest na rękę stacjom? Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze tego samego dnia prezydent Komorowski ogłosił konieczność zmian w ustawie o zgromadzeniach publicznych można stwierdzić, że byliśmy świadkami mechanizmu wytworzenia wskutek incydentu (zamieszki) sztucznej potrzeby (poprawa bezpieczeństwa), którą niejawny inicjator (władze), oczywiście na prośbę albo dla dobra ogółu (czyli nas) spełni (czyli wprowadzi zmianę prawa).
Być może rząd Donalda Tuska spodziewa się masowych protestów w najbliższych miesiącach. W tym świetle wydarzenia z 11 listopada to po pierwsze test sprawnościowo-organizacyjny, a po drugie pretekst do zaostrzenia przepisów. Niemniej prawdopodobna jest również teza, iż cały czas trwa operacja zohydzania wartości patriotycznych wśród obywateli naszego kraju.
W nurt ten doskonale wpisuje się chociażby próba usunięcia symboliki państwowej z koszulek piłkarskiej reprezentacji Polski. Po zmasowanym, medialnym ataku na Marsz Niepodległości dopełnieniem całości przekazu stały się zdjęcia zamieszek. Wniosek. Świętujmy w domu. Jednocześnie niemożność zamilczenia zaproszenia przez stronę blokującą niemieckich neonazistów oraz zarejestrowana przemoc policji sprawiły, że pomimo jednolitego frontu medialnego operacja obciążenia Marszu Niepodległości winą za "całe zło" stała się niewykonalna. Nie bez znaczenia jest również, będąca zaskoczeniem nawet dla organizatorów olbrzymia frekwencja na Marszu, której nie można było ukryć lub zamknąć w epitecie "faszystowski". Te wszystkie czynniki sprawiły, że ordynarna manipulacja mediów stała się tak bardzo widoczna. Bez względu na to, jakie intencje miała władza, duży niepokój powinien budzić fakt nieobiektywnego, a nawet fałszywego przekazu wydarzeń z tego dnia. We wszystkich wiodących stacjach telewizyjnych w Polsce.
Byliśmy, jesteśmy, będziemy!
Cieszę się, że byłem 11 listopada w Warszawie. Bo mogę dać świadectwo, jak Marsz Niepodległości wyglądał naprawdę. Nigdy nie miałem nic wspólnego z Młodzieżą Wszechpolską i ONR, tak samo jak przytłaczająca większość uczestników. Ubolewam nad tym, że po prawej stronie zabrakło bardziej rozpoznawalnych organizatorów. Dostrzegam ewidentne błędy, takie chociażby jak zbyt mała ilość osób porządkowych, słabe nagłośnienie, brak koordynacji na Placu na Rozdrożu albo niepotrzebne wyczekiwanie na Placu Konstytucji do ostatniej możliwej chwili. Marsz powinien iść, bez względu na to, którą drogą, a nie liczyć, że zostanie przepuszczony, narażając tym samym swoich uczestników na represje ze strony służb prewencyjnych policji. Te kwestie wymagają analizy i wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Niemniej jednak cieszę się, bo razem ze mną do stolicy przyjechały tysiące ludzi z każdego zakątka Polski. Oni nie pojawiliby się tam, gdyby nie blokada organizowana przez lewicę. Bo to nie była blokada Marszu, organizacji, czy stowarzyszeń. To była blokada idei. Blokada wartości. Blokada poczucia patriotyzmu, który można manifestować na ulicy biało-czerwoną flagą. I Marsz przeszedł. Uczestnicy blokady odbijali piłki plażowe przy dźwiękach rosyjskich piosenek, których słów być może nawet nie rozumieli. Uczestnicy Marszu Niepodległości śpiewali Rotę i wspólnie nieśli stumetrową flagą Polski. Na blokadzie skandowano "Polska kolorowa!". Marsz szedł ze słowami "Bóg Honor Ojczyzna!" Blokada zgromadziła garstkę. Marsz dziesiątki tysięcy. Porozumienie 11 Listopada miało po swojej stronie media, celebrytów, policję i aparat władzy. Marsz wspierali żołnierze, kombatanci, bohaterowie. Motorem jednych była chęć zastopowania. Za wszelką cenę, wszelkimi sposobami. Inni chcieli godnie uczcić Święto Niepodległości. Organizatorzy blokady mogą próbować opisywać patriotów z Marszu słowem "faszystowski", a potem nieudolnie odcinać się od zaproszonych przez siebie Niemców, krzyczących "Auschwitz heil!". Kłamstwo zawsze wychodzi na wierzch. Porozumieniu 11 Listopada brakowało lepiszcza, spoiwa. Zgromadziły się wokół niej różne twory, których nazwy brzmią komicznie i groteskowo. Ich wartości można znaleźć w książce Markiza de Sade. To sprawia, że ten zlepek jest niespójny. A przez to niewiarygodny. „Kolorowa Niepodległa” wysługuje się nazwiskami aktorów i celebrytów, którzy potem odcinają się od ich działań, tak jak to zrobił Tomasz Karolak. Co by się stało, gdyby media i władza nie stały po stronie blokujących? Ile osób zdołałaby w takiej sytuacji zgromadzić inicjatywa sprzymierzona z niemieckimi bojówkami wymierzona w biało-czerwone flagi?
Porozumienie 11 Listopada to wzorcowy przykład szerszego zjawiska. To sztuczny byt, którego przetrwanie zapewnia dopływ państwowych pieniędzy. To ślepa pogoń za modą wyznaczaną przez salony Europy. I niezrozumiała walka z Fundamentem całej zachodniej cywilizacji. Obserwując zaangażowanie zwykłych Polaków zgromadzonych po stronie Marszu Niepodległości, gotowych bronić uniwersalnych wartości przed fałszywymi wypaczeniami rzeczywistości można mieć nadzieję, że w Polsce ta walka nigdy nie zostanie wygrana.
Bo Jesteśmy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/122381-111111-postanowilem-napisac-ten-tekst-dla-tych-ktorzy-o-obchodach-swieta-niepodleglosci-slyszeli-jedynie-w-mediach