Prof. Andrzej Waśko: pytania o sarmatyzm. "Prostota i świadome samoograniczenie wymagań do średniego poziomu"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Andrzej Waśko

Pytania o sarmatyzm

Nie jest tak, że nasz kontakt z elementami kultury szlacheckiej może polegać wyłącznie na studiowaniu historycznych źródeł w bibliotekach i archiwach. Wystarczająco wiele takich elementów pozostało do dziś częścią rzeczywistości społecznej i tkanki kulturowej. Sarmatyzm historyczny jest pod pewnym względem tożsamy z nicią najbardziej autentycznej polskiej tradycji, po której idąc, możemy się dziś wydobyć z różnych labiryntów naszej epoki.

Zapomniany fenomen

Z badań socjologicznych, ale przede wszystkim z potocznego doświadczenia, wynika, że największą rolę społeczną odgrywa obraz historii najnowszej, tej zwłaszcza, która dla żyjących obecnie pokoleń pozostaje jeszcze przedmiotem żywej pamięci i przedmiotem sporów politycznych, bądź inspiruje do działania. Ale i obrazy epok bardziej odległych, w postaci utrwalonej wiedzy, mitów i symboli wchodzą w skład naszego umysłowego wyposażenia i wyobraźni. Nie wszyscy i nie w każdym momencie jesteśmy tego świadomi, ale również i tego rodzaju treści z ukrycia rzutują na nasz sposób rozumienia świata, a nawet na niektóre decyzje podejmowane tu i teraz. Z tego punktu widzenia możemy na przykład stwierdzić, że jeśli jakiś internetowy komentator wydarzeń współczesnych pisze, iż jego zdaniem „niektórzy politycy prawicowi mają skłonność do machania szabelką”, to w skład jego niewypowiedzianych i nieuświadamianych założeń wchodzi m.in. określone – negatywne – wyobrażenie epok historycznych, w których Polacy posługiwali się szablą.

W dodatku ta negatywna ocena zapośredniczona jest przez sam język, gdyż wyrażenie „machanie szabelką” ma charakter idiomatyczny. Można więc pytać o to, kiedy się ono pojawiło po raz pierwszy i w jakim kontekście społecznym nastąpiło jego utrwalenie.

Nastąpiło to w latach PRL-u, pod wpływem głoszonej wówczas tezy, wymyślonej zresztą przez hitlerowską propagandę, że we wrześniu 1939 roku Polacy poszli „z szablami na czołgi”. Co z zagadkowych powodów usłużnie zilustrował Andrzej Wajda w filmie „Lotna” (1959), gdzie bohater, polski ułan w symbolicznej scenie bezsilnie wali kawaleryjską szablą w pancerz niemieckiego czołgu.

Szabla przekuta została tym sposobem w symbol narodowej klęski. Z drugiej strony, ponieważ w dawnych wiekach noszenie szabli u pasa było przywilejem szlacheckim (szabla była identyfikowana jako atrybut stanowy), na głębszym poziomie tego rodzaju gry symboliczne prowadzone po 1945 roku aktywizowały negatywne oceny historyczne związane ze szlachtą i epoką pierwszej Rzeczpospolitej. Komuniści i ich współpracownicy przejęli tu i wykorzystali na swój sposób tę część dorobku dziewiętnastowiecznej historiografii polskiej, która dzieje Rzeczpospolitej rozpatrywała niemal wyłącznie w aspekcie okoliczności i przyczyn wewnętrznych jej kryzysu i upadku. Trauma rozbiorów już u historyków ze szkoły krakowskiej przerodziła się w masochistyczną fascynację klęską państwa, co odżyło po II wojnie światowej. Do pewnego momentu prawie nikt nie zauważał, że bezustanne rozważania o upadku państwa i jego przyczynach, na pozór „trzeźwe i realistyczne”, w istocie zaś mające charakter intelektualnej obsesji, zupełnie przesłoniły nam fenomen znacznie ciekawszy. Tym zjawiskiem przeoczonym był sam fakt wielowiekowego istnienia tego państwa, jego struktury i zasad, na których się opierało. Fenomenu tym ciekawszego, że stworzonego przez pokolenia naszych przodków samodzielnie, na zasadach odmiennych i własnych, co zgodnie przyznawali zawsze zarówno jego obrońcy, jak i wrogowie.

Współczesne wyzwania

Wysunięcie na pierwszy plan pytania nie o przyczyny upadku, ale o pozytywną zasadę istnienia i funkcjonowania dawnej Polski odróżnia obecny stan zainteresowań i dyskusji na ten temat od paradygmatu obowiązującego w PRL. Nowe zainteresowania dawną Polską skupiają się na tym, co ją na europejskim tle czyniło krajem jedynym w swoim rodzaju. Nie na renesansie, reformacji, baroku i oświeceniu – bo te zjawiska były prawie wszędzie. Nowe zainteresowania skupiają się na sarmatyzmie i republikanizmie szlacheckim, których poza granicami Polski nie było. Odmienność Rzeczpospolitej od jej otoczenia, w której dawna historia polityczna widziała metafizyczną przyczynę rozbiorów, a którą historia kultury przykrywała systemem występujących u nas zjawisk ogólnoeuropejskich, zaczyna być obecnie postrzegana inaczej – jako potencjalna wartość, godna nowego, źródłowego rozpoznania.

Jeśli jest to odpowiedzią na jakieś nowe potrzeby czasu, to o jakie potrzeby może tu chodzić? Pierwsze inicjatywy nowego spojrzenia na sarmatyzm były reakcją obronną przeciwko likwidatorskiej propagandzie historycznej komunistów, do której jeszcze po stanie wojennym zaprzęgano wznawiane wówczas celowo „Dzieje Polski” Michała Bobrzyńskiego i „Dzieje głupoty w Polsce” Aleksandra Bocheńskiego. Być może jednak w obecnej dekadzie nie byłoby tego nowego skupienia uwagi na czynnikach różnicujących dawną Polskę od jej kulturowo-politycznego otoczenia, gdyby dzisiejsze średnie i młode pokolenie, które jako pierwsze na skalę masową zaczęło swobodnie podróżować po świecie, nie doświadczyło w tym otwarciu swojej własnej, polskiej odmienności. Ta jego część, która mimo presji emigracyjnej nie ulega wynarodowieniu – czyli większość, musi na własny użytek i po swojemu zaakceptować własną polskość, która ujawnia im się w kontaktach z innymi.

Czym sarmatyzm nie jest

Postawy te nie mają nic wspólnego z postmodernistyczną modą na eksponowanie wyobrażeniowych tożsamości opartych na stanowiących ich wyróżnik „różnicach”. Nie chodzi też o przedstawianie wieloetnicznej Rzeczpospolitej w granicach jagiellońskich jako figury ponowoczesnego społeczeństwa wielokulturowego, czy o lansowanie sarmackiej prowincji na fali aktualnej mody na peryferie i wszelkie kulturowe marginesy. Sarmatyzmu nie da się wpisać w postmodernistyczne mody, gdyż niesie on w sobie esencjalną treść, nieakceptowaną na tym gruncie. Jest ostentacyjnie chrześcijański i rodzinny (a więc patriarchalny), partykularny (a więc „nieeuropejski”). A przy tym jako zhomogenizowana forma kultury narodowej nie jest „mniejszościowy” i nie daje się sprowadzić do jedynej nie-mniejszościowej a politycznie poprawnej formy kulturowego partykularyzmu, jaką w Unii Europejskiej wydają się być usilnie promowane regionalizmy.
Ze słowem sarmatyzm ludzie politycznie poprawni kojarzą więc dzisiaj przede wszystkim pierwotne, satyryczne znaczenie, jakie nadali mu jego wynalazcy w epoce oświecenia. „Sarmatyzm” to „satyra na świat ludzi uważających się za Sarmatów, a w istocie będących miernymi, ograniczonymi mieszkańcami większych lub mniejszych zaścianków”.

Błąd imitacyjnej modernizacji

Oświecenie stanisławowskie było pierwszą w naszych dziejach próbą imitacyjnej modernizacji kulturowej. Wysunięte przez komunistów na pierwszy plan w programach nauczania, wypreparowane z dramatu faktycznej wojny domowej lat 1766-1772 i rosyjskich rządów w Polsce, zjawiska takie jak obiady czwartkowe, „Monitor” i teatr stanisławowski stały się dla PRL-owskiej inteligencji wzorem walki ze „współczesnym sarmatyzmem”. Jawnie deklarowali to w latach stalinizmu ówczesnej polityki kulturalnej, a po 1989 roku ten model odbił się czkawką jako ukryty wzór prowadzonej przez środowisko „Gazety Wyborczej” walki z Ciemnogrodem.

Obie antysarmackie kampanie modernizacyjne – ta oświeceniowa, i ta, która zaczęła się po 1945 roku i trwa do dziś – mają pewne cechy wspólne. Po pierwsze obie są inicjowane i sterowane przez stosunkowo wąskie elity o silnych skłonnościach kosmopolitycznych i filozoficznych predylekcjach do libertynizmu. To samo w obu przypadkach ideologiczne podłoże znajduje wyraz w publicystyce i literaturze (a dziś także w produkcjach filmowych i telewizyjnych), gdzie tworzy się czarny wizerunek wroga domowego, sprzedawany potem w kraju i za granicą jako obiektywna informacja o charakterze Polaków jako „mieszkańców mniejszych lub większych zaścianków”. Podstawą obu kampanii jest więc swoisty literacko-medialny mit, który uchodzi za prawdę o rzeczywistości, ale w istocie rzadko bywa z nią konfrontowany, a jeśli już, to w swoiście wybiórczy i przewrotny sposób. Wreszcie, po trzecie, istotną – choć trudno powiedzieć, w jakim stopniu zamierzoną funkcją tego mitu – jest rozbijanie systemu wartości i więzi spajających wewnętrznie społeczeństwo polskie. W Rzeczpospolitej przedrozbiorowej – państwie nie posiadającym ani naturalnych granic, ani silnej władzy centralnej, rozbudowanej administracji i wielu innych mechanicznych środków integracji – opierającym się w znacznej mierze na nieformalnych więziach zakorzenionych w homogenicznej kulturze szlacheckiej, tego rodzaju kampania mogła zaowocować modernizacją, ale za cenę społecznego rozkładu. I tak też się stało. Oświecenie wychowało Polaków nowoczesnych, tylko że przy okazji tak ich skłóciło z Polakami nienowoczesnymi, tak przelało czarę wzajemnych urazów, żalów i nienawiści, że wobec agresji z zewnątrz naród nie był zdolny wystąpić solidarnie. W konfederacji barskiej o niepodległość biła się szlachta sarmacka; w insurekcji kościuszkowskiej – społeczni i polityczni radykałowie. W żadnym z tych zrywów nie było narodowej jedności, toteż Rzeczpospolita upadła. Taka była cena – nie tylko zdrady i prywaty – ale i przyjętego wówczas modelu kulturowej modernizacji.

Żywa tradycja

Istnieje z pewnością wiele środków zweryfikowania propagandowego mitu antysarmackiego, ale najprostszy z nich wydaje się tak oczywisty, że chyba tylko z tego powodu nikomu nie przychodzi do głowy. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia, stykamy się lub mamy w pamięci nasze kontakty z ludźmi, na których znać piętno przedwojennej kultury polskich elit, bezpośrednio lub pośrednio (za pośrednictwem starej inteligencji) opartej wszak na poszlacheckim kodzie moralnym i obyczajowym. Mamy rodziny, które to świadomie kultywują, pamiętamy też naszych krewnych, lub nauczycieli i profesorów zwanych kiedyś potocznie „przedwojennymi”, co znaczyło, że nawet w socjalistycznej biedzie znać było po nich dawną klasę. Wielu takich ludzi pozostało też na wojennej emigracji, nieliczni ocaleli za wschodnią granicą.  Długie trwanie jest bowiem równie realnym mechanizmem historii, jak zmienność. Toteż sarmatyzm historyczny jest pod tym względem tożsamy z ową nicią najbardziej autentycznej polskiej tradycji, po której idąc, możemy się dziś wydobyć z różnych labiryntów naszej epoki.

Nie wszystko przepadło

Najważniejszą rzeczą, jaką Sarmaci ocalili z dwudziestowiecznej pożogi, był rodzinny stół. Nakrywany białym obrusem do każdego, nie tylko świątecznego obiadu. To przy nim powtarzano nam, dzieciom, nieśmiertelne nauki znane z piętnastowiecznego wiersza „O zachowaniu się przy stole”, które jak były pierwszym, tak były też ostatnim odblaskiem dawnej rycerskości i dworszczyzny (szczęśliwi, którym oświetlały one dzieciństwo w jakiejkolwiek epoce). Prawie wszystko przepadło, ale trwała staropolska kultura rozmowy. Najwięcej i najbardziej zapamiętale mężczyźni rozmawiali w takich sytuacjach o polityce. Wśród ludzi z pokolenia, które pamiętam, była to namiętność powszechna i ponadklasowa – oczywisty dowód długiego trwania sarmatyzmu.
Znacznie mniej trwałym pomnikiem dawnej Polski był dom. Tylko niewielu Polaków urodzonych po wojnie miało przywilej oglądania domów, w których mieszkali przed wojną ich dziadkowie. Posadowione nisko, blisko ziemi, były przeciwieństwem nowoczesnych „maszyn do mieszkania”. Sprzyjały naturalnemu sposobowi życia, wśród roślin ogrodowych i domowych zwierząt: kotów, psów i koni. Stare polskie domy cechowało to, co było też istotą sarmackiego stylu życia: prostota i świadome samoograniczenie wymagań materialnych do średniego poziomu (unikanie z jednej strony biedy i brudu, a z drugiej bijącego w oczy luksusu).

Spuścizna wolności

Dla większości elit i dziennikarzy w III RP jakiekolwiek pozytywne nawiązywanie do sarmatyzmu wydaje się wciąż dziwactwem albo dowodem umysłowego prymitywizmu. Intelektualizm, który myślące w ten sposób osoby sobie przypisują, zasadza się na jednej, bardzo charakterystycznej postawie. Na tym mianowicie, że tak zwane życie intelektualne, w ich mniemaniu polega na tłumaczeniu i komentowaniu książek, dyskusji i poglądów importowanych, w najlepszym zaś razie na produkowaniu polskich wersji lub – częściej – uproszczonych, polskich klisz problematyki, którymi żyje świat zachodni. Mówiąc po sarmacku, organiczną cechą polskiego życia umysłowego jest bezustanne wieszanie się na cudzych klamkach.

Było to naturalne, a nawet konieczne w czasach żelaznej kurtyny, bo ówczesne możliwości nie pozwalały na wiele więcej, poza ograniczonym importem myśli zachodniej. Ale po 1989 roku sytuacja się zmieniła. „Otwarcie na Zachód” przestało być jakimkolwiek programem w sytuacji, gdy „Zachód” wlał się do nas szeroką falą. Tymczasem oryginalna, nieimitacyjna polska kultura i humanistyka, podobnie jak polski przemysł, uległa w III RP marginalizacji, wyparta z centrum przez składy konsygnacyjne dilerów rozprowadzających po polskiej prowincji intelektualne wyroby importowane. Interes rządzących dziś kulturą humanistów-dilerów polega na tym, by Polska, jeśli już ma istnieć na rynku, specjalizowała się co najwyżej w intelektualnym serwisie mód paryskich. Sami nie potrafią zająć wobec Europy i świata jakiejkolwiek własnej, podmiotowej pozycji. Sarmatyzm jest, a raczej byłby dla nich, gdyby w ogóle raczyli go zauważać, kamieniem obrazy. Ale nie ze względu na jego rzekomy prymitywizm, przeciwstawiany ich domniemanemu wyrafinowaniu, tylko dlatego, że należy on do tych nurtów i zjawisk polskiej kultury, których istotą było to, czego oni właśnie nie potrafią – zajmowanie suwerennego, polskiego stanowiska wobec świata.

Dawni Polacy realizowali to swoim upartym trwaniem przy obywatelskiej wolności, na przekór nowożytnemu absolutyzmowi. Nawet nasze peryferyjne położenie w Europie, które sprawia takie męki dzisiejszym elitom, potrafili przekuć w naszą narodową markę – postrzegając Polskę jako przedmurze – bastion chrześcijaństwa i cywilizacji. Ta rola Polski nie skończyła się na wiktorii wiedeńskiej. Powracała w późniejszych wielkich wydarzeniach historycznych: w powstaniu listopadowym, w wojnie polsko-bolszewickiej, w ruchu „Solidarności”. Dziś też nie przestaje być aktualnym zadaniem – w polityce i w obyczajach.

Andrzej Waśko (ur. 1961), historyk literatury, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i WSFP „Ignatianum” w Krakowie. Wiceprezes Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich, były wiceminister edukacji, związany z dwumiesięcznikiem „Arcana”, miesięcznikiem „Nowe Państwo”, tygodnikiem „Gazeta Polska”. Autor wielu książek, m.in. „Romantyczny sarmatyzm: tradycja szlachecka w literaturze polskiej lat 1831-1863” (1995) i „Demokracja bez korzeni” (2009).

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych