Subskrypcja wPolityce.pl i Sieci. Całe lato czytasz za 9,90 zł (za 3 miesiące)

Nil novi sub sole. "Jakie szanse ma ten nowy byt?"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Właściwie trudno napisać o sytuacji PiS coś nowego po wyrzuceniu Ziobry i jego sprzymierzeńców. Nil novi sub sole. Wypada jedynie przyznać się do błędnej oceny: sądziłem, iż Jarosław Kaczyński będzie raczej chciał mieć Ziobrę pod kontrolą i dlatego nie zdecyduje się na wyrzucenie go z partii. Z drugiej jednak strony także obecne rozwiązanie może dać oczekiwany efekt w postaci zakończenia kariery niedoszłego delfina.

Po pierwsze – wygląda na to, że wbrew swoim buńczucznym zapowiedziom ZZ nie wyprowadzi z klubu PiS tylu posłów, żeby utworzyć własny, duży klub. Istnienie klubu zaś jest, jak wiadomo, podstawowym warunkiem niezsunięcia się w polityczny niebyt. Koło poselskie to trochę za mało, zwłaszcza gdy wcześniej zapowiadało się, że przejmie się kilkadziesiąt osób.

Po drugie – Kaczyński może szacować, że długi marsz przed najbliższymi wyborami będzie działał raczej na niekorzyść Ziobry, choć to rachuba trochę ryzykowna. Dłuższy czas może równie dobrze dać oddech, potrzebny na zbudowanie struktur.

Po trzecie – prezes PiS uznał najwyraźniej, że bardziej opłaca mu się jednak pozbyć z partii potencjalnego ogniska zapalnego. Takie podejście jest całkowicie spójne że strategia, którą zdaje się realizować Jarosław Kaczyński z zadziwiającą konsekwencją: wyciąć w swoim bliskim otoczeniu absolutnie wszystkich, którzy mogliby w jakikolwiek sposób konkurować z nim o już nawet nie przywództwo, ale choćby wyznaczanie strategicznego kursu ugrupowania.

Nie zamierzam po raz kolejny rozwodzić się nad tym, o czym pisałem już wiele razy – że mianowicie efektywna i mogąca stanowić faktyczny motor zmian partia może tak działać w krótkim okresie, ale na pewno nie powinna czynić z takiej metody postępowania długookresowej strategii. Oraz że nowoczesne partie nie mogą być zbudowane wyłącznie wokół lidera; że powinny być budowane przede wszystkim wokół idei. Z mojego punktu widzenia to oczywistości. Z punktu widzenia wielbicieli Jarosława Kaczyńskiego – herezje. Wiara w geniusz prezesa pozostaje niezachwiana mimo kolejnych porażek.

Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, wcale nie uważam, że PiS poradziłby bez Kaczyńskiego lepiej lub że w ogóle by sobie bez niego poradził. To partia zbudowana wokół jednej osoby, człowieka ogromnie charyzmatycznego, inteligentnego i jak mało kto w Polsce – świetnie widzącego wewnętrzne mechanizmy polityki. Bez Kaczyńskiego PiS prawdopodobnie by nie było. Znów jednak muszę przytoczyć stwierdzenie z pamiętnego listu Marka Migalskiego do Jarosława Kaczyńskiego. Migalski w najbardziej lapidarnej formie ujął w nim cały paradoks prezesa: Jarosław Kaczyński jest dla swojej partii największym atutem i zarazem największym obciążeniem.

Jest atutem, ponieważ dzięki swojemu uporowi, osobowości, charyzmie wciąż przyciąga miliony ludzi. Problem w tym, że przyciąga ich właśnie przywódca, a nie idee, niezależne od jego osoby. Obciążeniem – z powodu swojego sposobu zarządzania partią, sposobu traktowania ludzi, wynoszenia lojalności – rozumianej jako niekwestionowanie decyzji lidera – ponad wszelkie inne zalety. Otoczenie Jarosława jest dziś złożone już niemal wyłącznie z osób, dobieranych wedle tego kryterium. I z powodu swojego wizerunku, który dla jednych jest bardzo atrakcyjny, ale dla innych – skrajnie odpychający. To odpychanie sprawia, że gotowi są zrobić to, co zrobili w ostatnich wyborach, kiedy Jarosław Kaczyński nie był w stanie utrzymać do końca miękkiej linii: zagłosować na tego, kto zapewni, że Kaczyński do władzy nie wróci.

Owszem, to prawda, że obecny klub PiS wygląda znacznie korzystniej od poprzedniego. Jest w nim co najmniej kilka osób z nowego rozdania, z pewnością kompetentnych w swoich dziedzinach. Tyle że z samego lepszego składu klubu nic nie wynika. Sposób, w jaki te osoby zostaną zagospodarowane, zależy tylko i wyłącznie od prezesa. Jeżeli którakolwiek z nich spróbuje polemizować z jego decyzjami – spotka ją wiadomy los. Trudno mi zresztą uwierzyć, żeby twarzą PiS miał się stać Przemek Wipler albo Krzysztof Szczerski (zwłaszcza że o tym, kto jest twarzą partii, w znacznej mierze decydują media, a te raczej nie będą wybierać oblicz dla PiS korzystniejszych). Twarzami będą nadal – a może jeszcze bardziej – drewniany Błaszczak czy rumcajsowaty Karski (mimo że poza Sejmem, co zresztą także powinno być dla lidera wskazówką, jak odbierana jest dana osoba).

Po wyrzuceniu Ziobry próby udawania przez polityków takich jak Mariusz Błaszczak, że nic się nie stało, wyglądają coraz bardziej groteskowo. Partia, której jedyną odpowiedzią na szóstą pod rząd porażkę wyborczą jest wyrzucenie kolejnych osób, mogących stanowić jej atut, ma z sobą poważnych kłopot. Bo przecież niezależnie od tego, jak by się oceniało rozmaite działania Zbigniewa Ziobry, obiektywnie rzecz biorąc jest to polityk wciąż popularny, którego doskonale można by wykorzystać do utrzymania przy sobie pewnej części elektoratu. Gdyby, rzecz jasna, był pomysł, jak go zagospodarować. A może raczej – gdyby go nie wypychać na margines. Jarosław Kaczyński świetnie przecież zna charakter byłego ministra sprawiedliwości i doskonale musiał przewidywać, jak skończy się wreszcie takie jego traktowanie.

Twardzi zwolennicy PiS nie będą chcieli tego przyznać – dla nich liczy się przede wszystkim lider. Ale im bardziej odchodzimy od rdzenia poparcia dla PiS i im bardziej przesuwamy się w stronę jego warunkowych, a w końcu już tylko potencjalnych wyborców, tym bardziej szkodzi każda taka sytuacja. Nikt spośród tej grupy nie będzie wnikał w tło i genezę sporu pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Zbigniewem Ziobrą. Będzie się liczył prosty przekaz: Kaczyński znowu kogoś wyrzucił, bo ten ktoś ośmielił się go skrytykować. Nie będzie ważne, że wyrzucony to ten sam, którego kiedyś mieszano z błotem za słowa o doktorze G. (Nawiasem mówiąc, mało kto dostrzegł, że Jarosław Kaczyński spełnił właśnie przy okazji warunek koalicyjnego przymierza z SLD, jaki kilka miesięcy temu stawiał mu Ryszard Kalisz.) Ważny będzie prosty obrazek: zły Kaczor znowu kogoś pognębił.

Powstaje też pytanie, jak wielu jest dziś osób w bliskim otoczeniu Kaczyńskiego, którym faktycznie zależy na powrocie PiS do władzy. Jak wskazywał w swojej dobrej, wnikliwej analizie na początku tego roku Jan Filip Staniłko – w Prawie i Sprawiedliwości działa mechanizm, który w pozostawaniu PiS w opozycji każe części działaczy upatrywać źródła osobistego komfortu i sposobu na zachowanie własnej pozycji.

Wyrzucając Ziobrę ze sprzymierzeńcami, z jednej strony PiS kolejny raz ogranicza swoje szanse na przesunięcie się do centrum (bo centrowców zraża autorytaryzm Kaczyńskiego), zarazem tworząc sobie opozycję po prawej stronie – bo od tej strony zamierza go podgryzać Ziobro ze swoją nową formacją (jej powstanie można uznać za niemal pewne).

Jakie szanse ma ten nowy byt? Stawianie stanowczej prognozy w tym momencie nie byłoby rozsądne. Pierwszy sondaż, w którym uwzględniono taki hipotetyczny byt, można spokojnie traktować w kategoriach zabawy. O względnie miarodajnych badaniach będzie można coś powiedzieć może za trzy miesiące. W pierwszym etapie decydujące będzie, ilu posłów uda się wyprowadzić z klubu PiS w Sejmie. Jeżeli będzie to uciążliwy, powolny proces, jak to było w przypadku PJN, nowa inicjatywa od razu straci impet. Początki są w takich sytuacjach bardzo ważne.

Trudno też mieć wątpliwości, że Ziobro – przynajmniej w pierwszym okresie – będzie zakładnikiem mediów o. Tadeusza Rydzyka. Bez tego medialnego wsparcia mógłby szybko pogrążyć się w niebycie (współpraca z tefauenopodobnymi mediami niewiele tu da, bo ich odbiorcy to nie jest potencjalny elektorat formacji, jaką chce stworzyć Ziobro).

Pisałem niedawno w „Rzeczpospolitej”, że w deklarowanych przez Ziobrę planach kryje się paradoks: z jednej strony Ziobro narzeka na zamknięcie PiS na różne środowiska i deklaruje, że chciałby jego otwarcia; z drugiej jednak sam ulokuje swoją formację wyraźnie po prawej stronie, na prawo od PiS, co z pewnością nie będzie sprzyjało jej szczególnej otwartości. (Przy okazji – ciekawe, skąd wzięły się bzdurne plotki czy może raczej przypuszczenia, o jakichś konszachtach ziobrystów z PJN.) Ta strategia może jednak przynieść znacznie pewniejszy plon niż próby lokowania się w centrum, podejmowane przez Pawła Kowala i jego kolegów. Nie ma raczej mowy o dwucyfrowych wynikach, ale – jeżeli Ziobro z kolegami będzie prowadził konsekwentną pracę organizacyjną i zapewni sobie poparcie Radia Maryja – teoretycznie mógłby liczyć w kolejnych wyborach na wejście do Sejmu solidnie powyżej progu. Na centrową, rozsądną formację, sprzyjającą mieszczańskim wartościom, nie ma dziś raczej popytu. Na nowoczesnego następcę LPR – kto wie.

Na koniec wreszcie – nie podzielam rozpaczy tych, którzy lamentują nad kolejnymi podziałami na prawicy. Nie można w sztuczny sposób wymuszać jedności. A tym bardziej nie można jej wymuszać pod sztandarem partii, która wydaje się trwale niezdolna do zwyciężania. Być może trzeba pogodzić się z tym, że obecna konfiguracja z coraz bardziej jednoosobowym PiS-em w opozycji będzie trwać, póki nie nastąpi jakieś radykalne oczyszczenie sceny politycznej. Na pewno jednak nie za sprawą mitycznego „Budapesztu”, który wyniesie do władzy „prawdziwych Polaków” – by przywołać poetę, który w jednym z wywiadów był uprzejmy stwierdzić, iż „wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski”.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych

Używasz przestarzałej wersji przeglądarki Internet Explorer posiadającej ograniczoną funkcjonalność i luki bezpieczeństwa. Tracisz możliwość skorzystania z pełnych możliwości serwisu.

Zaktualizuj przeglądarkę lub skorzystaj z alternatywnej.

Quantcast