Burdzy dla wPolityce.pl: Obywatel Cain w medialnej machinie skandalu. „Lincz epoki high-tech” i podwójne standardy mediów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Pewien obywatel chciał zostać prezydentem USA. Szło mu całkiem, całkiem, aż wyciągnęto mu z przeszłości skandal związany z seksem. Koła medialnej maszyny działały na pełnych obrotach, a kandydat wił się jak na mękach. Możliwe są dwa zakończenia: albo obywatel przetrwa i przeistoczy się w „materiał na prezydenta”, albo przepadnie, stając się ledwie przypisem w przyszłej historii prezydentów USA.

Ta bajeczka nie tylko zdarzyła się naprawdę, ale wciąż dzieje się na naszych oczach. Kiedy obywatel Herman Cain - biznesmen który rozkręcił sieć „Goodfather’s Pizza” i niedoszły senator ze stanu Georgia z 2004 r. – zgłosił swoją kandydaturę w prawyborach Partii Republikańskiej na prezydenta, wielu tylko uśmiechało się ironicznie. Czarnoskóry, bez doświadczenia politycznego na jakimkolwiek urzędzie, bez poparcia i struktur, z czym do ludzi? Kiedy Cain zgłosił projekt reformy podatków 9-9-9 (zmniejszenie federalnego podatku dochodowego i od firm do 9 proc. przy wprowadzeniu 9 proc. federalnego podatku obrotowego – w USA nie ma VAT, a podatki obrotowe istnieją na poziomie stanowym), wielu zaczęło się skrobać po głowach. Pomysł bardzo odważny – coś jak hasło Platformy Obywatelskiej „3 x 15 procent”.

Gdy kandydat Cain wystrzelił w sondażach, wychodząc nawet na prowadzenie w październikowych pomiarach, zapanowało niedowierzanie: „jak to możliwe?”.

Ale doświadczone, polityczne wygi wiedziały, że w tym biznesie obowiązuje zasada:

im bardziej sondażowo do przodu wyrywasz, tym większa tarcza strzelnicza na ukazuje się na Twoich plecach.

Jeśli jakiekolwiek grzechy prawdziwe czy urojone można wybaczyć kandydatowi z 5-6 proc. poparciem, to liderowi sondaży zostanie wyciagnięte wszystko, co odbiegało od normy a czego dokonał od ukończenia 18 roku życia, a nawet wcześniej. Tutaj nie ma przypadków: odpowiednie informacje wyciekają w mediach w najbardziej odpowiednim dla rywali, a niekorzystnym dla bohatera – czasie.

 

Pogadajmy o seksie, Mr.Cain!

W poprzedni poniedziałek, Herman Cain miał przyjechać do Waszyngtonu, aby w politycznym centrum Ameryki mówić o swoich gospodarczych pomysłach dla Ameryki. Pokrzepiony informacjami, że po raz pierwszy został liderem sondaży, chciał przedstawić program naprawy kulejącej gospodarki. Tymczasem w niedzielę wieczorem ukazał się artykuł.

Herman Cain oskarżony o niewłaściwe zachowanie przez dwie kobiety

krzyczał ekskluzywny materiał na portalu Politico.com. W środku były doniesienia wskazujące, że rzecz dotyczyła „sugestywnych seksualnych” zachowań kandydata, gdy pracował z lat 90. w firmie lobbującej na rzecz branży restauratorskiej.

Politico.com wyraźnie poczuł polityczną krew – przez niecały tydzień poświęcił prawie setkę artykułów całej sprawie. Choć trudno uważać go za lewicowy (raczej insajderski, waszyngtoński), trudno się dziwić, że skorzystał  z okazji do silnej, darmowej promocji własnej marki. Ale skala zaangażowania innych mediów w sprawę przypomniała stare czasy i skandale Billa Clintona z seksem w tle. W efekcie Cain zamiast mówić o gospodarce, musiał zająć się tłumaczeniem spraw sprzed ponad dziesięciu lat. I tak sześć dni pod rząd, dzień w dzień, bo ten medialny cykl trwa już tydzień. W międzyczasie pani, która oskarżyła Caina, zrezygnowała z publicznego wystąpienia. Druga – milczy. Nie milczy trzecia, również anonimowa – która nagle przypomniała sobie po ponad dziesięciu latach, że też była napastowana, przynajmniej słowem.

Trzeba przyznać, że sztab Caina sam przyczynił się do rozdmuchania ognia skandalu. Najpierw zaprzeczono całej sprawie. Potem kandydat zaczął sobie przypominać, z każdym dniem coraz więcej. Wszystkie niespójności, zmiany pozostawiły wrażenie braku profesjonalizmu. Dopiero po kilku dniach nastąpiło uporządkowanie przekazu i atak na „atak lewicowych mediów” i prawyborczych rywali za sprokurowanie całego skandalu (poprzez przecieki).

 

Ku zaskoczeniu, Cain zyskuje

Prawdę mówiąc – po tygodniu mielenia w medialnej maszynie skandalu – Cain narzekać nie może. Trzeba przyznać, że to nieortodoksyjn kandydat. Nie jest nudny jak flaki z olejem jak większość, nie waha się mówić o „głupich ludziach” którzy rządzą Ameryką, w jego reklamówce – szef kampanii zachęcający do głosowania na szefa pali papierosa i wydycha dym w kierunku kamery, co tak oburzyło wielu, zainfekowanych poprawnością polityczną obserwatorów. Jesli dodać do tego, że sam jest biznesmenem z sukcesem (co Amerykanie w dalszym ciągu bardzo cenią), nic dziwnego że może być ludowym bohaterem w czasach, gdy ponad dwie trzecie Amerykanów chce – używając słów klasyka - „przewietrzenia Waszyngtonu”.

 

Może dlatego badania opinii publicznej przeprowadzone już po wybuchu skandalu wskazują, że republikanie mało sobie robią z oskarżeń. Okazało się, że nie tylko zyskał w sonadażach, ale oburzeni konserwatyści wpłacili kilka dodatkowych milionów na kampanię. Cain prowadzi stawce prawyborów razem z faworytem Romneyem (obaj mają po ok. 24-26 proc. głosów), a 70 proc. potencjalnych wyborców ma w nosie doniesienia. Co więcej, konserwatyści zwarli szeregi.

Nie pozwólcie Lewicy zrobić Hermanowi Cainowi tego, co zrobili Clarencowi Thomasowi

- zakrzyknął komitet akcji politycznej kandydata, przypominając ataki na czarnoskórego konserwatystę, który kandydował do Sądu Najwyższego. Kandydat sam powiedział kilka tygodni temu, że oczekuje na „lincz epoki high-tech”. Przeciw medialnemu „polowanie na czarownice” zaprostestował nawet Rush Limabaugh.

 

Z kłopotów rywala, najbardziej zadowolony jest chyba Mitt Romney. Lider w sondażach, ma wielki problem z dość dużą częścią Partii Republikańskiej (głównie skupionych wokół Tea Party), która uważa go za zbyt miękkiego i centrystycznego. I która wciąż szuka pod hasłem, „ktokolwiek, byleby nie Romney”. Najpierw świeciła blaskiem kongresmenka Michele Bachmann, ale szybko zdetronizował ją gubernator Teksasu, Rick Perry. Gdy Teksańczyk wypadł gorzej w kilku debatach telewizyjnych, na głównego rywala Romneya wskoczył Cain.

Ten seksskandal to dla niego dar niebios. To także ilustracja, dlaczego w wyborach prezydenckich rzadko wygrywają ci, którzy startują pierwszy raz (Obama był tu wyjątkiem). Najważniejsze to struktury lokalne, dostęp do donatorów i rozpoznawalność nazwiska, ale także kwestia przestestowania. Z reguły wszystkie możliwe trupy z szaf są dawno uprzątnięte, a i machina kampanijna potrafi sobie odpowiednio radzić z szybką i właściwą odpowiedzią na skandale i skandaliki.

 

Seks, media, dyskusja

Przy okazji medialnej nawałnicy na Caina, pojawiło się kilka trzeźwych komentarzy. Stary, polityczny wyjadacz Joe Klein (autor – wówczas jeszcze anonimowy – znakomitych „Barw kampanii”, opowieści na motywach prawyborczych zmagań Billa Clintona) jest przeciwny grzebaniu w sprawach intymnych kandydatów. Choć uważa, że Cain jest słabym kandydatem i polegnie z powodu programu, to uważa, że

lubieżny i obłudny medialny cyrk, który towarzyszy skandalowi jest zawstydzający. Im więcej prywatności zostawimy politykom, tym więcej światowego formatu ludzi pomyśli aby ubiegać się o stanowiska w państwie.

 

Swoją drogą nie można nie odnieść wrażenia trochę różnych standardów. Gdyby Cain nie był czarnoskórym konserwatystą, ale kandydatem Partii Demokratycznej, prawdopodobnie wrzawa byłaby mniejsza i pisano by o sprawie w bardziej wstrzemięźliwy sposób.

Herman Cain przyjechał do Waszyngtonu mówić o gospodarce, a skończył tłumaczeniem się w sprawach seksu. Oto czego może dokonać choćby cień skandalu

- napisał komentator Byron York. To tak a propos twórczej roli mediów we wpływaniu na podejmowaniu przez wyborców właściwych decyzji.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych