"Nasz Dziennik" podejmuje ważny temat porównania podejścia do katastrof lotniczych. Tej w Smoleńsku i tej na Okęciu, na szczęście szczęśliwie zakończonej. W artykule "Dwa zaskoczenia" red. Katarzyna Orłowska-Popławska stwierdza, że mamy do czynienia z dwiema diametralnie różnymi zachowaniami odpowiedzialnych instytucji i organów:
Przez ponad półtora roku wmawiano nam, że badanie zdarzenia lotniczego zaczyna się od defragmentacji maszyny i porzucenia pociętych kawałków na pastwę deszczu i śniegu. Tak stało się na Siewiernym z rządowym tupolewem. Ścieżka działań zainicjowana w przypadku boeinga lądującego awaryjnie we wtorek na warszawskim Okęciu była zgoła odmienna: natychmiast ściągnięto specjalistyczny sprzęt i ekipę techników z Seattle, by podnieść samolot i odholować go do hangaru.
To zaskoczenie numer 1. Ale jest i kolejne:
To magia czarnych skrzynek przestała działać? Jak to? Teraz okazuje się, że ekspertom sama analiza rejestratorów już nie wystarcza i trzeba dokładnie przebadać silniki i inne układy samolotu.
Czy coś umknęło mojej uwadze i od kwietnia ubiegłego roku Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych zmieniła metodykę swoich działań? Czy raczej właśnie teraz proceduje w reżimie zasad obowiązujących w całym cywilizowanym świecie? Kontrast obu sytuacji jest dojmujący.
Gdzie jest Edmund Klich ze swoją arcyprostą wykładnią arcyskomplikowanych sytuacji, teorią o dominancie czynnika ludzkiego w wypadkach lotniczych i tezą o rażącym braku symetrii między umiejętnościami pilotów wojskowych i cywilnych? Znając modus operandi polskiego akredytowanego przy MAK, można śmiało założyć, że studiuje teraz hasła w Wikipedii zaczynające się na literę "p" jak "podwozie". Śmiem tak twierdzić po tym, jak w swojej pretendującej do miana naukowej publikacji poświęconej bezpieczeństwu lotów definicję slotów podał właśnie za popularną wyszukiwarką internetową. W oparciu o to samo źródło przeanalizował też zjawisko dezorientacji przestrzennej u pilotów na przykładzie portretu Toulouse-Lautreca "Twarz kobiety w kapeluszu z piórkiem".
Na łamach "Naszego Dziennika" o sprawie mówi także anonimowy "doświadczony pilot maszyn transportowych w służbie czynnej":
Przede wszystkim PKBWL (Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych) nie zastosowała tutaj "standardów" rosyjskich. Tam - czego doświadczyliśmy - w dalszym ciągu wszystko działa na innych zasadach. Dziś widzimy, że są określone przepisy, procedury i - co istotne - są one przestrzegane
- stwierdza w rozmowie z Marcinem Austynem.
Ba zdjęciu: Z lewej - niszczenie Tupolewa przez Rosjan, poprzez uderzanie łomem w szybę wraku, kilkadziesiąt godzin po tragedii. Z prawej - specjalnie sprowadzony dźwig na Okęciu podnosi boeinga. Fot. wPolityce.pl, PAP
wu-ka, źródło: Nasz Dziennik
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/121470-poltora-roku-wmawiano-nam-ze-badanie-zdarzenia-lotniczego-zaczyna-sie-od-pociecia-maszyny-i-porzucenia-w-deszczu-i-sniegu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.