Sieć polityki czyli internet a kampania wyborcza 2011

Od ogłoszenia wyniku wyborów minęło już kilka tygodni. Emocje już opadły i jest to chyba dobry moment by przyjrzeć się roli internetu w tej kampanii wyborczej.

Wnioski są - najogólniej mówiąc - paradoksalne. Z jednej strony internet jeszcze chyba w żadnej kampanii wyborczej nie był tak bardzo tłem jak w tych wyborach. Partie politycznie nie pokazały w tej kampanii niczego naprawdę oryginalnego. Owszem, partie jak i politycy moblizowali i informowali o swojej działalności w sieciach społecznościowych i za pomocą "statycznego" internetu. Owszem, niektóre partie - jak PiS- miały konsekwentne i zakrojone na szeroką skalę akcje reklamowe w sieci. PiS zresztą jako chyba pierwsza partia polityczna w Polsce reklamowała się nawet za pomocą reklam na youtube. Ale brakowało przełomowych i niekonwencjonalnych akcji, takich które odmieniłby wynik wyborów. Na pewno sieć sprawdziła się jako metoda dystrybucji politycznej treści - wirali, klipów i tak dalej. Ale nic ponadto.

Z drugiej strony te wybory pokazały prawdziwą siłę internetu w kontekście politycznym. Na przykład Radosław Sikorski za pomocą Twiitera "wygenerował" w sierpniu 20% informacji medialnych o swojej działalności - jak wynika z raportu Press Service. A to dotyczy tylko tekstów w którym pojawia się nazwa tego serwisu.

Te wybory pokazały siłę internetu, ale nie jako narzędzia mobilizacyjnego, narzędzie do zbierania pieniędzy czy budowania zaplecza w terenie. To w polskich warunkach - apatycznego społeczeństwa obywatelskiego, niechęci do polityki i tak dalej - niemożliwe.

Ale siła internetu, jako części medialnego ekosystemu zamanifestowała się w pełni. Nieprzypadkowo informacja o skuteczności Radosława Sikorskiego pojawia się w kontekście mediów "niespołecznościowych", "tradycyjnych". Internet stał się w tym roku pełnoprawnym źródłem, czynnikiem wpływającym na ich treść. Błyskawiczne tempo kampanii - serie konferencji prasowych w ciągu jednego dnia pozostawały w sprzężeniu zwrotnym z rosnącą rolą portali informacyjnych, blogosfery i sieci społecznościowych. W tej kampanii rozpadł "newscycle" który trwał pełne 24 godziny. Atak i obrona były nierzadko kwestią minut - wreszcie nadeszła ery "polityki w czasie rzeczywistym".

W szczególności stało się tak dzięki Twitterowi - który stał się dla dziennikarzy, blogerów, aktywistów niezastąpionym miejscem konwersacji, miejscem z którego można czerpać tematy i gdzie wymienia się plotki - i miejscem śledzenia wydarzeń na żywo. To właśnie jest miejsce, gdzie ucierała się opinia, gdzie trafiały i były komentowane najważniejsze teksty, informacje, klipy, wirale i żarty. To właśnie na tym polega  olbrzymia polityczna siła tej platformy i tu jest główny punkt w którym wybory 2011 roku różnią się od poprzednich (chociaż już w 2010 "siła Twittera" była widoczna). W tym roku po raz pierwszy tak wyraźnie okazało się, że telewizja czy prasa nie mają już monopolu na kształtowanie obrazu i kierunku dyskusji politycznej. Ale to uwaga dotycząca tak samo polityków, jak i - a może przede wszystkim - dziennikarzy.

O tak zorganizowanym wykorzystaniu Twittera jak to dzieje się w USA - gdzie partie i politycy korzystają z skomplikowanych i wielopoziomowych strategii które są czymś wiecej niż nowym wymiarem  "rapid response" nie ma mowy. O tym jak wygląda teraz polityczne pole bitwy na Twitterze pisał niedawno "New York Times" - ale trzeba pamiętać że w Stanach ten serwis nie jest niszowy, jak w Polsce.

Podsumowując, w pewnym sensie był to rok przełomowy. W innym - był to rok kontynuacji i ewolucji. Co zresztą można powiedzieć o całej scenie politycznej.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych