Walka w Platformie się zaostrza. Po raz pierwszy publicznie Donald Tusk nazwał Grzegorza Schetynę swoim konkurentem

Premier Tusk po wygranych wyborach powinien się czuć wzmocniony. A wcale tak nie jest. Zamiast tego coraz silniej zaznacza swoją pozycję w partii.

W tym eliminuje największego konkurenta, jakim sam nazwał, Grzegorza Schetynę. Nikt nie ma złudzeń, że przesuniecie go z funkcji marszałka Sejmu do rządu, to degradacja, która ma na celu pozbawienie wpływów polityka nie tylko we własnej partii, ale również w kontaktach z liderami innych ugrupowań. Ponadto Schetyna ma nie dostać funkcji wicepremiera w przyszłym rządzie. Same wybory zaś przyniosły osłabienie spółdzielni Grabarczyka, a co za tym idzie mocniejszą pozycję grupy Grzegorza Schetyny, która w porozumieniu z Bronisławem Komorowskim może utrudnić Tuskowi sprawowanie rządów. Co prezydent już pokazał nie zgadzając się na mianowanie nowego gabinetu dopiero od nowego roku. Premiera tym bardziej zabolał cios, że przed spotkaniem z nim Komorowski podczas śniadania rozmawiał ze Schetyną.

Politycy opozycyjnych partii spekulują, że prezydent razem ze marszałkiem od dawna szykują przewrót, który ze Schetyny miałby uczynić lidera. Donald Tusk zaraz po wyborach odczuł liczebną przewagę kręgu swojego rywala i zdecydował, że musi teraz kontratakować i obsadzić władze klubu swoimi ludźmi. Stąd też pogłoski, o tym, że nowym szefem klubu mógłby zostać Sławomir Nowak, jeśli premier nie zaoferuje mu stanowiska w rządzie. A jeśli nie będzie to prezydencki minister, to niemal pewne, że i tak będzie to sprzymierzeniec Tuska. Walka między premierem a Grzegorzem Schetyną nigdy jeszcze nie przybrała tak szybkich obrotów. Będziemy ją z czujnością obserwować.