"Rosjanie nie zamierzali przyznać się do niczego. Dla nich najkorzystniejsze było obciążenie Polaków za całość tragedii"

Na cmentarzu w Olsztynie. Fot. wPolityce.pl
Na cmentarzu w Olsztynie. Fot. wPolityce.pl

CZYTAJ TEŻ:

"Smoleńsk – klęska premiera". Fragmenty poruszającej książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od miłości". Cz. 1

oraz:

"Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy"

i

Smoleńsk to dla Donalda Tuska Waterloo. Była to druga wielka katastrofa lotnictwa wojskowego w czasach jego rządu

 

15. Wyszło na to, że Rosjanie wykorzystali nieco naiwną postawę polskiego rządu. Tusk przyjął założenie, że najrzetelniejsze zbadanie katastrofy będzie w rezultacie najkorzystniejsze dla naszego kraju. W końcu to myśmy posłali prezydenta na zrujnowane lotnisko, z niedoświadczoną załogą, bez właściwych dokumentów i prognozy pogody. Myśmy ponieśli ogromną stratę, więc powinniśmy uderzyć się w piersi, zrozumieć co było nie tak. Tusk i Miller niedługo po katastrofie mówili, że nasz raport z badania tragicznego wypadku będzie jeszcze bardziej gorzki dla Polski niż dokumenty sporządzone przez Rosjan. Liczyli, że Moskwa odpowie tym samym – czyli dążeniem do poznania całej prawdy.

Okazało się, że byli w błędzie. Rosjanie nie zamierzali przyznawać się do czegokolwiek. Dla nich najkorzystniejsze było obciążenie Polaków za całość tragedii.

Wydaje się, że Donald Tusk popełnił jeszcze jeden błąd. Uwierzył, że być może za raportem stoi jakieś lobby przemysłowo – wojskowe. Wszystko da się odkręcić tylko trzeba porozmawiać z tymi na górze. Był to wariant starej rosyjskiej bajki o dobrym carze i złych doradcach. Problem polega na tym, że doradcy nie robią niczego o czym nie wie car. Tak było i tym razem. Po ostrej wypowiedzi Tuska w Brukseli odezwał się prezydent Dmitrij Miedwiediew.

24 grudnia w wywiadzie dla trzech rosyjskich telewizji skomentował słowa polskiego premiera:

Chciałbym przypuszczać, że to były emocje i reakcja na wewnątrzpolityczne perypetie, z jakimi zmaga się Polska

- powiedział Miediwediew podkreślił, że trzeba doprowadzić do zakończenia śledztwa „bez jego upolityczniania, bez robienia sobie wyrzutów"

Trzeba poznać wszystkie punkty widzenia i przyjąć wnioski, do których powinny dojść międzynarodowe organizacje i oczywiście wewnętrzne organy śledcze.

Gorszego prezentu na święta lider PO nie mógł sobie nawet wyobrazić.

 

16. Problemów było coraz więcej i Tusk chodził zły jak osa. Jeden z jego ministrów powiedział nam, że było to widać gołym okiem:

Ewidentny kryzys dopadł go na przełomie roku 2010 i 2011.  Wtedy zbiegło się kilka spraw. Skandal na kolejach – które nie były w stanie sprawnie wozić ludzi na jadących na święta, kolej, kiepskie sondaże, konieczność oskubania OFE z naszych pieniędzy. Tusk realnie się wtedy obawiał, że rząd, zaufanie społeczne, cały projekty może się posypać. Do tego doszedł jeszcze ten cholerny MAK.

Tusk w ponurym nastroju pojechał na zimowe wakacje w Dolomity. Raport MAK był skandaliczny, absolutnie nie do przyjęcia przez polską opinię publiczną. Było to jasne od początku. Problem polegał na tym, że Rosjanie w wielu kwestiach mieli rację. Trudno ich było atakować skoro i Tusk i Miller mówi o potężnych błędach popełnionych po stronie polskiej. Do tego wiele tych błędów obciążało podwładnych Tuska. Za bałagan w wojsku  odpowiadał jego minister obrony. Coraz głośniejsze spekulacje, że szef jego kancelarii Tomasz Arabski – który był z urzędu koordynatorem wszelkich lotów rządowych maszyn może usłyszeć zarzuty.

Doradca premiera:

Na dodatek na początku przedstawiono mu ekspertyzy, że z Rosjanami badać katastrofę można tylko na podstawie konwencji chicagowskiej. Premier ostro wszedł w obronę tego pomysłu. Teraz wyglądało na to, że były inne możliwości. Miał pretensje, że został wciągnięty w idiotyczną grę, w obronę czegoś w co już sam przestał wierzyć.

Do tego postawa Rosjan. Tusk spodziewał się, że wcześniej czy później raport MAK ujrzy światło dzienne, mógł tylko liczyć na to, że Tatiana Anodina zmieni swoje stanowisko, uwzględni uwagi polskich ekspertów, które liczyły bitych 150 stron maszynopisu.

Fachowcy od Jerzego Millera rzeczywiście przyłożyli się do pracy uwagi były zimne i profesjonalne. Nie usiłowali wykręcić się od polskich błędów, ale wysuwali szereg wątpliwości szczególnie te, które dotyczyły rosyjskich uchybień. Wytykali bałagan jaki panował na wieży kontroli lotów, zbyt późno wydawane komendy. Krytykowali wnioski Rosjan, które w sporej części były publicystyką. Na samym początku swych uwag wymienili dziesiątki dokumentów, których nie otrzymali od Rosjan.

 

17. Gdy 12 stycznia 2011 r. szefowa MAK, generał lotnictwa Tatiana Anodina wchodziła na pełną dziennikarzy i kamer salę konferencyjną, w otoczeniu swoich ekspertów Donald Tusk był ciągle w Dolomitach. Cieszył się dobrą narciarską pogodą i nie podejrzewał, że za chwilę nastąpi burza. MAK kompletnie zignorował polskie uwagi. Dodał je jako załącznik do swojego raportu, którego prawie w ogóle nie zmienił.

Rosyjska prezentacja była miażdżąca. Jej kulminacyjnym punktem było oświadczenie, że obecny w kabinie pilotów dowódca Sił Powietrznych generał Andrzej Błasik miał we krwi alkohol. Błasika nie powinno być w kabinie, ale przecież na zapisach z czarnych skrzynek  nie ma śladu dowodu, że naciskał na załogę. Jednak MAK doszedł do wniosku, że milczenie Błasika było formą nacisku.

Stąd już tylko krok o interpretacji, której dopuściły się niektóre media. Co było przyczyną katastrofy?

Pijany generał zmuszał pilotów do lądowania!.

Eksperci MAK doszli do wniosku, że to co się działo na wieży nie miało wpływu na katastrofę. Pominęli fakt, że na stanowisku kierowania lotami było tam przynajmniej pięć osób. W tym pułkownik Nikołaj Krasnokutskij – zastępca dowódcy jednostki lotniczej w Twerze, były dowódca pułku stacjonującego na Siewiernym. Człowiek z wysoką szarżą wojskową, ale bez uprawnień – a mimo to wydawał rozkazy kontrolerom, a nawet komunikował się z kapitanami sprowadzanych samolotów.

To pułkownik Krasnokutskij powiedział w krytycznym:

sprowadzamy [tupolewa] do wysokości 100 metrów, bez gadania.

Wydał polecenie, choć najbardziej doświadczony kontroler Paweł Plusnin uważał, że polską maszynę należy natychmiast odesłać na lotnisko zapasowe.

MAK nie wyjaśnił faktu, że kontrolerzy przez cały czas feralnego lotu mówili załodze, że jest na ścieżce i kursie. Dlaczego? Skoro na początku podchodzenia Tupolew był dużo powyżej ścieżki, a w końcowej fazie, pod ścieżką, w dolinie, poniżej poziomu pasa startowego. Dlaczego komenda odejścia na drugi krąg była wydana tak późno? Czy kontrolerzy widzieli cokolwiek na swoich radarach, czy były tak zdezelowane, że zgadywali pozycję samolotu? Dlaczego kontrolerzy nie mieli aktualnych danych o pogodzie? Dlaczego musieli krzyczeć do słuchawek telefonicznych:

Meteo... meteo dlaczego milczysz... osadziła się mgła.

Po prezentacji MAK polska opinia publiczna kipiała od takich pytań.

 

18. Były minister rządu Tuska:

Donald ma nieprzeciętny instynkt polityczny. Pytacie dlaczego ten instynkt go zawiódł przy raporcie MAK? Zaskoczyło go to kompletnie, nie spodziewał się, że oni zrobią taką prezentację. To było trochę naiwne, bo przecież wiadomo jakie są rosyjskie władze. A on im zaufał i mocno się zawiódł.

Tusk milczał, nie przerywał urlopu. Wrócił do Polski dzień później.

Zdaniem jednego z naszych rozmówców ujawniła się słabość jego nowego otoczenia:

Część była tak jak on na urlopach. Część nie miała odwagi zadzwonić. Części nie zależało, by dzwonić. Gdyby działo się to w innych czasach natychmiast ktoś z zaufanych wisiałby na telefonie, a inny w tym czasie organizował samolot. Komunikat byłby prosty:

Donald k... musisz wracać

i Donald już byłby spakowany, no ale wtedy wszyscy grali w jednej drużynie.

Premier tym razem ewidentnie przespał ważny moment. Sondaże pokazywały, że co drugi Polak uważa raport MAK za nie obiektywny.

Konferencja prasowa Tuska była transmitowana przez kanały informacyjne. Premier był w defensywie. Przyznał, że raport jest niekompletny. Poinformował, że wezwany do MSZ rosyjski ambasador został zapoznany z tą oceną. Podkreślił Rosjanie powinni mieć „odwagę i gotowość do pokazania całości obrazu”. Dochodzenie do prawdy o przyczynach katastrofy „nie może być poddane politycznym kalkulacjom”.

Tusk zapowiedział też, że zgodnie z konwencją chicagowską - Polska zwróci się do Rosji o podjęcie rozmów „w celu uzgodnienia wspólnej wersji raportu”. Gdyby te rozmowy nie przyniosły pożądanego skutku, konwencja chicagowska daje Polsce możliwość odwołania się do instytucji międzynarodowych.

MAK odpowiedział krótkim komunikatem:

Nasz raport jest ostateczny!

A konwencja chicagowska? Przecież konwencja była przyjęta tylko ramowo, do badania samej katastrofy. Nie można się zgodnie z jej literą odwoływać do instytucji międzynarodowych, bo przecież one nie zajmują się lotami wojskowymi, a cywilnymi.

Lakoniczne stanowisko MAK wysadziło w powietrze całą koncepcję Tuska. Premier był w kropce.

 

19. Tym większej, że raport MAK i jego skutki stał się zarzewiem kolejnego starcia w samej Platformie.

Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna publicznie skrytykował Tuska. Oświadczył do kamer, że premier spóźnił się z powrotem do kraju i reakcją na rosyjski dokument. Tusk zagotował się ze złości.

Do rozprawy ze Schetyną włączyła się Ewa Kopacz minister zdrowia i osoba zaufana premiera.

Minister zdrowia sama ciężko przeżyła smoleńską katastrofę. 11 kwietnia siedziała na spotkaniu w gabinecie premiera. Do pokoju wkroczył minister Michał Boni, który poinformował, że rodziny ofiar chcą lecieć do Moskwy, by rozpoznawać ciała swoich bliskich. Ewa Kopacz powiedziała natychmiast:

To ja też lecę.

Zdecydował się jej towarzyszyć Tomasz Arabski.

Ewa Kopacz była lekarzem sądowym, ale to co zobaczyła w moskiewskich kostnicach przeszło nawet jej wyobrażenia. Zmasakrowane ciała rozpoznawano po najmniejszych szczegółach, na przykład prezydentową, po obrączce i lakierze paznokci. Niektórych szczątków nie było jak dopasować do reszty ciała. Po inne ciała zgłaszały się po dwie rodziny – będąc przekonane, że zmasakrowane zwłoki należą do ich bliskiego. Kopacz pracowała od świtu do nocy, znosząc pretensje rodzin, wybuchy rozpaczy, przerażające widoki. Tym bardziej, że wśród ofiar byli jej bliscy znajomi.

Wiceminister zdrowia Jakub Szulc powiedział nam, że jego szefowa czasami żałuje swojej decyzji wyjazdu do Moskwy:

Decyzja została podjęta na gorąco, zaraz po tragedii. Musiała oglądać straszne rzeczy, prowadzić trudne rozmowy z rodzinami. Przeżyła to bardzo. Teraz jest bezpardonowo krytykowana. Ma o to żal i jest to żal uzasadniony.

Faktycznie opozycja bezlitośnie czołgała Kopacz w Sejmie. Szczególnie za jej dwie wypowiedzi. Jedna dotyczyła zapewnień, że

ziemia w miejscu katastrofy została przekopana do głębokości jednego metra i przesiana.

Potem okazało się, że w miejscu katastrofy nadal są szczątki ludzi i samolotu.

Byłam wtedy w Moskwie, opierałam się na informacjach, które nadchodziły ze Smoleńska

– tłumaczyła nam minister.

Druga sprawa dotyczyła sekcji zwłok, gdy okazało się, że zostały one przeprowadzone bez udziału polskich lekarzy. Czy to było do załatwienia?

Nie było możliwości, żeby polscy lekarze brali udział w sekcjach. Taka była procedura, że w czynnościach biorą udział Rosjanie

- tłumaczyła nam.

Ewa Kopacz nie potrafiła mówić o swojej pracy w Moskwie bez emocji. Widać było, że ma poczucie niesprawiedliwość. Daleko wyszła poza kompetencje ministra. Siedziała w Rosji starając się pomóc wszystkim. I zamiast podziękowań zbiera teraz za to cięgi.

Także dlatego nielojalność Schetyny doprowadziła ją do irytacji. Na gorąco jasno mówiła, co myśli o uwagach na temat premiera w wykonaniu człowieka numer 2 w PO. W studiu telewizyjnym wypaliła: -

Sądziłam, że marszałek Schetyna to taki twardziel. W sytuacji, w której my bardzo twardo walczyliśmy, on w decydującym momencie uciekł pod skrzydełka pana prezesa Kaczyńskiego.

Ten cytat Centrum Informacyjne Rządu wysyłało dziennikarzom na komórki, jako jedną z najważniejszych wypowiedzi dnia.

Kopacz zaatakowała jeszcze raz ostrzej. W pierwszym tygodniu lutego 2011 na zamkniętym posiedzeniu zarządu PO odbył się polityczny sąd nad marszałkiem. Posłowie odpowiadali dziennikarzom, że było to cztery godziny regularnego kopania Schetyny. Donald Tusk przypominał polityczny los Pawła Piskorskiego, Andrzeja Olechowskiego i Jana Rokity. Była to aluzja do tego co może spotkać Schetynę.

Wśród najgorliwiej bijących była minister zdrowia i prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, najwierniejsze zwolenniczki premiera. Atak był tak agresywny, że aż sam Tusk postanowił zadrwić z sytuacji przypominającej partyjne zebrania z PRL, na którym potępiano nieprawomyślnych towarzyszy.

To było żenujące, no nie Grzesiu?

– rzucił do Schetyny wychodząc z posiedzenia.

 

****

Tusk i cała Platforma czekała na Raport Millera. Termin jego publikacji przesuwano kilka razy. Słyszeliśmy, że poznamy go w lutym, w kwietniu – na rocznicę katastrofy – potem  już na pewno w maju albo czerwcu. Premier nie dotrzymał żadnej z  tych obietnic. Raport ukazał się dopiero niemal półtora roku po tragedii, w środku wakacji.

 

Michał Majewski, Paweł Reszka

 

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych