Smoleńsk to dla Donalda Tuska Waterloo. Była to druga wielka katastrofa lotnictwa wojskowego w czasach jego rządu

Fot. PAP
Fot. PAP

CZYTAJ TEŻ: "Smoleńsk – klęska premiera". Fragmenty poruszającej książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od miłości". Cz. 1 oraz: "Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy"

 

Paweł Kowal sformułował tezę, że największe błędy popełniono właśnie w pierwszych kilkunastu godzinach po katastrofie. Skoro wówczas sprawą interesował się cały świat, skoro Moskwa w świetle kamer wykazywała skłonność do ustępstw należało sformułować swoje warunki uczestniczenia w śledztwie, współpracy. Wyrwać tyle ile się dało.

Tym bardziej, że już pierwszego dnia widać było, że niebawem może dojść do usztywniania Rosjan. Co prawda Putin wyglądał na takiego, który zgodzi się na wiele, ale już ze strony wojskowych i lobby przemysłowego płynęły zupełnie inne sygnały. Rosjanie niemal od początku sugerowali, że najpewniejszą przyczyną katastrofy jest błąd pilotów, że maszyna była sprawna, a lotnisko w doskonałym stanie.

Sytuacja była niezwykła. Tusk musiał myśleć o konstytucyjnym zabezpieczeniu funkcjonowania państwa. Ale gabinet w kluczowych momentach nie skupiał się na sprawach najważniejszych. Zamiast radzić się ekspertów, prokuratorów, szukać pomysłów na jak najlepszą formułę badania katastrofy rozmyślano o żałobie, organizacji pogrzebów, o powołaniu niepotrzebnego międzyresortowego zespołu do koordynacji działań, których nie było.

 

12.

Smoleńsk to dla Donalda Tuska Waterloo. Była to druga wielka katastrofa lotnictwa wojskowego w czasach jego rządu. Pierwsza to wypadek Casy pod Mirosławcem 23 stycznia 2008 roku. Zginęło wówczas 20 wojskowych, w tym generał i sześciu pułkowników, wracający z narady w Warszawie. Samolot rozbił się we mgle, nie dolatując do lotniska, które zresztą podobnie jak to smoleńskie nie miało systemu precyzyjnego naprowadzania samolotów ILS.

Bogdan Klich był wówczas bardzo pryncypialny. Powiedział, że badanie wypadku pokazało „dużą skalę nonszalancji w polskich Siłach Zbrojnych”.  Minister nakazał ujawnienie w całości raportu z prac komisji – co było szokiem dla wojskowych, gdyż raport był dla nich miażdżący.

Minęło dwa lata z okładem. Ku irytacji ministra eksperci mówili, że Smoleńsk i Mirosławiec to bliźniacze tragedie.

Było w tym wiele racji. Okazało się, że ważna wizyta państwowa była przygotowana skandalicznie. A 36. pułk odpowiedzialny za wożenie VIP ów był w kryzysie, którego nie dostrzegało ani dowództwo, ani MON.

Nawarstwione - przez lata tych i poprzednich rządów - braki wyliczać można długo: braki kadrowe, niezbyt wielkie doświadczenie lotników, brak zgrania załóg, brak treningów na symulatorach lotów.

Do tego nad jednostką unosił się cień skandalu. W poprzednich latach oficerowie jednostki, także piloci, fałszowali faktury, np. z zagranicznych hoteli, żeby dorobić kilkaset dolarów. „Gazeta Wyborcza” cytowała notatkę prokuratury wojskowej przesłaną do szefa MON. Wynikało z niej, że w proceder było zamieszanych kilkadziesiąt osób, które dostały zarzuty.

Sam lot przygotowany był skandalicznie – Polacy polecieli do Smoleńska nie mając nawet nowych, aktualnych kart podejścia. Posługiwali się dokumentami z 2009 roku, przesłanymi do pułku faksem. Na pokładzie nie było także rosyjskich nawigatorów, lotnisko Siewiernyj wyposażone było w przedpotopowy sprzęt, co więcej od kilku miesięcy – po rozformowaniu stacjonującego tam pułku ciężkich transportowców – praktycznie nie działało.

Te informacje powinny jeżyć włos na głowie w przypadku organizacji każdego lotu, nawet wiozącego ładunek desek. Tymczasem nikomu nie zadrżała ręka, choć samolotem miał lecieć prezydent, dowódcy wojsk, najważniejsi politycy.

 

13.

Pozycja Polski była z kilku powodów słaba. Po pierwsze to Rosjanie mieli kluczowe dowody. To oni dokonywali najważniejszych czynności śledczych i eksperckich. To oni mieli dostęp do kluczowych świadków. Polacy mogli zadawać pytania, asystować w czynnościach, ale tylko gdy zgodzili się na to Rosjanie.

Po drugie po naszej stronie była świadomość popełnionych błędów. Rosjanie – nie mieli zamiaru przyznawać się do niczego.

Po trzecie po polskiej stronie zaraz po katastrofie zaczęły się niesnaski.

Premier robił co mógł, ale nie potrafił pogodzić zwaśnionych stron. W centrum wszystkich awantur znajdował się Edmund Klich szef Państwowej Komisji Badania Wypadków. Klich, choć jest fachowcem w dziedzinie badania katastrof lotniczych miał trudny charakter, łatwo wpadał w konflikty z podwładnymi i współpracownikami. Były wojskowy, pułkownik rezerwy – od lat bezlitośnie krytykował niedociągnięcia w siłach powietrznych. Zaraz po katastrofie, jeszcze w Smoleńsku, robił wymówki szefowi MON. Wypominał braki w wyszkoleniu pilotów, kiepski stan 36. pułku.

Chwilę potem skonfliktował się z szefem Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Echa każdej scysji trafiały na biurko szefa Kancelarii Premiera, który otrzymywał od Edmunda Klicha sprawozdania z prac w Smoleńsku i Moskwie.

Tusk wiedział, że jest źle, ale chyba zabrakło mu politycznej odwagi, by przeciąć tę sytuację. Być powinien po pierwszym lub drugim konflikcie postawić na innego fachowca i podziękować Klichowi za współpracę? Jednak tego nie zrobił. Dlaczego?

Być może bał się skandalu i oskarżeń ze strony opozycji, że odsuwa od sprawy dobrego specjalistę. W tle było jeszcze coś – Klich posadę szefa komisji badającej wypadki lotnicze dostał za rządów PiS. Tusk mógł przewidzieć, że reakcja obozu Jarosława Kaczyńskiego na odwołanie Klicha będzie gwałtowna.

Być może jednak trzeba było to zrobić – jeśli nie było lepszego sposobu by uniknąć konfliktu.

A konflikt urósł do kuriozalnych rozmiarów. Po prawnych zawirowaniach ustalono, że Klich będzie przedstawicielem Polski akredytowanym przy rosyjskim MAK, na szefa polskiej komisji badającej katastrofę wyznaczono ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera. Miller – kompletnie nie znał się na lotnictwie. Były wojewoda małopolski miał za to wiele innych zalet. Uchodził za bardzo uporządkowanego, pryncypialnego urzędnika, który powoli, dokładnie, ale skutecznie jak taran wywiązuje się z powierzonych mu zadań. Miller był człowiekiem unikającym kontaktów z mediami, mrukliwym, ale skutecznym. Tusk uznał, że właśnie taki ktoś potrzebny jest mu w tym miejscu.

Ale nie trzeba było długo czekać, aż wybuchła wojna Millera z Klichem.

Klich już po pierwszym spotkaniu z Millerem, był poirytowany. Doszedł do wniosku, że minister chce nim komenderować. Poprosił o spotkanie z Donaldem Tuskiem:

Czy Jerzy Miller jest moim przełożonym?,

pytał premiera. Tusk powiedział:

Nie,

ale zrozumiał, że jest świadkiem nowej batalii. Próbował łagodzić sytuację i wyrażał się o ministrze w samych superlatywach, zachwalając jako doskonałego urzędnika.

 

- A chce pan wiedzieć co napisałem na marginesie notatek ze spotkania z pana ministrem?

- Co?

Na marginesie było jedno słowo: „Buc”.

 

14.

Tymczasem premier dostawał coraz więcej niepokojących sygnałów ze strony ekspertów i prokuratorów. Kordialna atmosfera pierwszych dni pracy na wyjaśnieniem zagadki katastrofy szybko się ulotniła.

Powoli ze współpracy z Moskwą byli niezadowoleni wszyscy. Śledczy – bo mimo kurtuazyjnych wizyt szefów prokuratury u rosyjskich kolegów okazało się, że o przyśpieszeniu procedur nie może być mowy. Korespondencja w ramach pomocy prawnej ciągnęła się miesiącami.

Także stosunki między ekspertami znacznie się ochłodziły. Edmund

Klich coraz częściej prosząc o materiały bywał odsyłany z kwitkiem. Nie zapraszano go na istotne dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy czynności – jak na przykład oblot techniczny lotniska niedługo po wypadku. Polacy byli petentami i musieli dobijać się o najprostsze sprawy. Miesiącami ciągnęła się prosta wydawałoby się sprawa – zabezpieczenia wraku samolotu.

Było to ważne, bo fragmenty maszyny mogły być istotne dla śledztwa. Ale sprawa miała też wymiar emocjonalny, a więc i polityczny. Polacy byli wściekli obserwując w wieczornych dziennikach telewizyjnych niszczejące szczątki maszyny, których nikt nie raczył nawet przykryć brezentem. Podobnie było z miejscem katastrofy. Było ono totalnie niezabezpieczone. Wkrótce zaczęły jeździć tam całe wycieczki i ku przerażeniu wszystkich przywozić elementy tupolewa, osobiste rzeczy ofiar, a nawet kawałki ludzkich szczątków.

W końcu w telewizji pokazano jak Rosjanie tną wrak palnikami na części. Zdjęcia wywołały kolejną falę oburzenia w Polsce – uzasadnioną, bo wszyscy powoli mieli dość takiego traktowania. Choć – rozumując chłodno - pewnie, gdyby wraku nie pocięto, to nie udałoby się go wywieźć. Tyle, że na chłodne myślenie było coraz mniej miejsca.

Tym bardziej, że polskie prośby które pozostawały bez odpowiedzi liczono już w dziesiątki najróżniejszych pozycji. Rosjanie zaczęli wszystko traktować jako tajemnicę: szczegóły dotyczące lotniska, procedury i przepisy obowiązujące kontrolerów.

Tusk ciągle nie dostrzegał problemu. W publicznych wypowiedziach mówił, że współpraca układa się bardzo dobrze, a gdyby coś zaczęło się psuć to on osobiście będzie interweniował u Putina i Miedwiediewa.

Kubłem zimnej wody był wstępny raport MAK, jeszcze tajny, przesłany stronie polskiej 20 października– by mogła wnieść do niego swoje uwagi Polska miała 60 dni na sformułowanie stanowiska. Było gotowe – zgodnie z zapowiedziami w grudniu.

Tusk dostał raport i polskie uwagi. Zrozumiał, że Rosjanie byli dalecy od obiektywizmu. Ich dokument był miażdżący dla polskiego lotnictwa i ludzi przygotowujących wizytę. O błędach, zaniechaniach, pomyłkach po drugiej stronie nie było ani słowa.

Premier nie mógł dłużej milczeć. Podczas rozmowy z dziennikarzami w Brukseli, gdzie przebywał na szczycie UE wypalił:

”Projekt raportu MAK, w tym kształcie, w jakim został przesłany, jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia. Tym bardziej, że te zaniechania czy błędy, czy brak takiej pozytywnej reakcji na postulaty polskiej strony - to wszystko pozwala nam powiedzieć, że niektóre wnioski w tym raporcie są w związku z tym nieuzasadnione. Nie mówię, że fałszywe, ale nie znajdują potwierdzenia w badaniach, tak jak my to oceniamy.

(...)polska strona wskazuje, gdzie Rosjanie nie dopełnili wymogów wynikających z konwencji chicagowskiej. I ten materiał jest obfity”.

Premier nie chciał jednak palić mostów:

Zobaczymy, jaka będzie odpowiedź strony rosyjskiej

– rzucił na koniec.

 

15.

Wyszło na to, że Rosjanie wykorzystali nieco naiwną postawę polskiego rządu. Tusk przyjął założenie, że najrzetelniejsze zbadanie katastrofy będzie w rezultacie najkorzystniejsze dla naszego kraju. W końcu to myśmy posłali prezydenta na zrujnowane lotnisko, z niedoświadczoną załogą, bez właściwych dokumentów i prognozy pogody. Myśmy ponieśli ogromną stratę, więc powinniśmy uderzyć się w piersi, zrozumieć co było nie tak. Tusk i Miller niedługo po katastrofie mówili, że nasz raport z badania tragicznego wypadku będzie jeszcze bardziej gorzki dla Polski niż dokumenty sporządzone przez Rosjan. Liczyli, że Moskwa odpowie tym samym – czyli dążeniem do poznania całej prawdy.

Okazało się, że byli w błędzie. Rosjanie nie zamierzali przyznawać się do czegokolwiek. Dla nich najkorzystniejsze było obciążenie Polaków za całość tragedii.

Wydaje się, że Donald Tusk popełnił jeszcze jeden błąd. Uwierzył, że być może za raportem stoi jakieś lobby przemysłowo – wojskowe. Wszystko da się odkręcić tylko trzeba porozmawiać z tymi na górze. Był to wariant starej rosyjskiej bajki o dobrym carze i złych doradcach. Problem polega na tym, że doradcy nie robią niczego o czym nie wie car. Tak było i tym razem. Po ostrej wypowiedzi Tuska w Brukseli odezwał się prezydent Dmitrij Miedwiediew.

24 grudnia w wywiadzie dla trzech rosyjskich telewizji skomentował słowa polskiego premiera: - Chciałbym przypuszczać, że to były emocje i reakcja na wewnątrzpolityczne perypetie, z jakimi zmaga się Polska - powiedział Miediwediew podkreślił, że trzeba doprowadzić do zakończenia śledztwa „bez jego upolityczniania, bez robienia sobie wyrzutów" "Trzeba poznać wszystkie punkty widzenia i przyjąć wnioski, do których powinny dojść międzynarodowe organizacje i oczywiście wewnętrzne organy śledcze".

Gorszego prezentu na święta lider PO nie mógł sobie nawet wyobrazić.

 

CZYTAJ TEŻ: "Smoleńsk – klęska premiera". Fragmenty poruszającej książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od miłości". Cz. 1

oraz:

"Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy"

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych