Na coraz ciekawszym portalu o mediach www.sdp.pl (polceamy!) z Bronisławem Wildsteinem, pisarzem i publicystą „Rzeczpospolitej” oraz "Uważam Rze" rozmawia red. Błażej Torański. Poniżej fragmenty tej "Rozmowy dnia" portalu:
„W sprawach personalnych nie będzie pośpiechu” – powiedział kilka dni temu Jarosław Knap, doradca Grzegorza Hajdarowicza, nowego właściciela „Rzeczpospolitej”. Jak myślisz, kiedy Cię wyrzucą? Po wyborach?
(śmiech) Co za pytanie? Zobaczymy (śmiech).
Dostajesz oferty? Szukasz pracy?
Propozycji nie dostaję, bo nie jestem dziennikarzem, za którym by się redakcje uganiały. Teoretycznie i bezwstydnie powiem, że gdybyśmy żyli w normalnej rzeczywistości, to media by o mnie zabiegały, bo przyciągam czytelników i widzów. W telewizji publicznej miałem ich wystarczająco wielu, by zainteresować normalnych, nastawionych na rynek producentów. Ale nie to decyduje, tylko akceptacja środowisk opiniotwórczych. Jeśli ktoś – jak ja - jest im przeciw, to powinien, ich zdaniem, zostać wyeliminowany.
Żadnych ofert? Nie kokietujesz? Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawanych publicystów.
Ale to się na nic nie przekłada. Teoretycznie taki człowiek, jak ja, powinien mieć długą listę propozycji. Już słyszę chichot i komentarze, że „Wildstein płacze, bo nie ma ofert pracy”. Nie płaczę, dam sobie radę, tylko na swoim przykładzie pokazuję regułę. Odpowiadam: gdyby w Polsce rządziły reguły rynkowe, miałbym pełną szufladę propozycji.
Ofertę Tomasza Sakiewicza z „Gazety Polskiej Codziennie” jednak odrzuciłeś.
No wiesz, na tej zasadzie to wszystkie oferty będę odrzucał, bo na razie pracuję w „Rzeczpospolitej”.
W ubiegłym tygodniu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zgodził się na zakup większościowego pakietu w Presspublice przez Gremi Media, należącą do Grzegorza Hajdarowicza. Jaki teraz przewidujesz scenariusz wydarzeń dla „Rzeczpospolitej”?
Nie będę przewidywał, bo nie wiem, co się stanie. Nie wiem, co naprawdę kryje się za tym zakupem. Nie będę domniemywać. Nikt z nas w „Rzeczpospolitej” nie zna kulisów tej transakcji.
Niewątpliwie kończy się jednak kolejny etap w życiu „Rzeczpospolitej”. Jak bardzo różni się „Rzepa” Pawła Lisickiego od tej, którą tworzył Dariusz Fikus?
Fundamentalnie. Przypomnę - co jest fascynujące - że Dariusz Fikus, tworząc „Rzeczpospolitą”, oficjalnie powiedział tak: „Mamy już gazetę polityczną, to ja zrobię gazetę ekonomiczno-prawną”. Bardzo inteligentnie, tylko zastanówmy się co to znaczyło? Co mówiło o pluralizmie? Otóż „Gazeta Wyborcza” miała w całości wypełnić przestrzeń polityczną, a segment ekonomiczno-prawny miał przypaść w udziale „Rzeczpospolitej”. Ta wypowiedź mówi nam o III RP więcej, niż długie, uczone komentarze. Pluralizm nie mieścił się w wyobraźni twórców III RP.
A jednak ceniłeś „Rzeczpospolitą” Dariusza Fikusa.
Bez przesady. Bardziej ceniłem ją, aniżeli „Gazetę Wyborczą”. Publikowałem w „Rzeczpospolitej” felietony. W kwestiach ideowych rzeczywiście pojawiały się w niej teksty, które w „Gazecie Wyborczej” nie miały szans publikacji. W sensie ekonomicznym była to interesująca gazeta. Ale generalnie „Rzeczpospolita” mieściła się w spektrum wyznaczonym przez „Gazetę Wyborczą”, nie była dla niej alternatywą, a powinna być.
O „Rzeczpospolitej” Fikusa nie mówiło się jednak „prawicowa”, „lewicowa”, tylko po prostu „dobra gazeta”. Nie uważasz, że po 20 latach „Rzeczpospolita” utraciła pozycję i markę?
(śmiech) Na szczęście – co mówi lepiej o naszej rzeczywistości - są już gazety, nazywane prawicowymi, które wyłamują się z głównego nurtu medialnego, powtarzającego mniej więcej te same frazesy. Za czasów Fikusa i Łukasiewicza nie mówiono o „Rzeczpospolitej”, że jest prawicowa, tylko, że pojawiają się tam jakieś „inne artykuły”. Oznaczało to tylko tyle, że wtedy nie było pluralizmu. Plątał się on po marginesach naszej rzeczywistości. Nie było realnego starcia opinii. Dlatego nie jest tak, że „Rzeczpospolita” straciła swoja markę. Powiem więcej: z dłuższej pespektywy zapamięta się „Rzeczpospolitą” Lisickiego. Jako odmienną propozycję ideową. „Rzeczpospolitej” Dariusza Fikusa nikt nie będzie pamiętał.
(...) Fakt, że „Uważam Rze” stał się najbardziej czytanym tygodnikiem pokazuje, jak silna jest potrzeba rynku. Monokultura nie wynika bowiem z tego, że Polacy chcą czytać tylko jeden tytuł, ale z tego, że salon narzuca im jedną opinię i próbuje ich formatować. (...)
Jest jeszcze jeden problem. Formalnie nie mamy cenzury, ale ona faktycznie jest. Słyszę w ocenie „Uważam Rze” czy „Gazety Polskiej”, że to są pisma „radykalne, a więc biznes nie chce się w nich reklamować”. W tym samym czasie sięgam po tygodniki - które podobno radykalne nie są - i widzę na okładce „Newsweeka” ukrzyżowanego Palikota. Jest to zabieg świętokradczy, świadomie grający na emocjach. Jeszcze dalej idzie „Przekrój”: prezentuje świętą rodzinę przerobioną na parę homoseksualistów, z kotkiem zamiast dzieciątka. Obie propozycje są bluźniercze. Ale to się podobno – według salonu - mieści w nurcie ogólnym…
Na naszych oczach rozgrywają się gigantyczne manipulacje. Wmawia się nam, że radykalne jest coś, co absolutnie takie nie jest. Jednocześnie narzuca nam się radykalizm obyczajowy jako normę. To jest inżynieria społeczna, w której uczestniczy zdecydowana większość ośrodków opiniotwórczych i kręgów biznesowych, które - być może – się ich boją. Tak to niestety wygląda.
wu-ka, źródło: sdp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/119214-bronislaw-wildstein-o-rynku-mediow-na-naszych-oczach-rozgrywaja-sie-gigantyczne-manipulacje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.