Pisząc 12 września artykuł o wątpliwościach odnośnie rzetelności przeprowadzanych badań sondażowych przed zbliżającymi się wyborami nie spodziewałem się, że kolejne dni przyniosą moc nowych informacji, które każą mi zweryfikować poprzednie stwierdzenia.
Wydawało się, że błędy w metodologii, nierzetelność w doborze partii startujących w wyborach są wynikiem niechlujności pracowni i jej ankieterów. Na to mogły wskazywać kolejne badania przeprowadzane przez Instytut SMG/KRC na zlecenie radia rmf.fm w największych miastach wojewódzkich. 12 września został opublikowany sondaż poparcia dla kandydatów w Gdańsku. Zwycięzcą był oczywiście minister Nowak. Uważnego czytelnika mogła zdziwić wiadomość, że Kongres Nowej Prawicy - Janusza Korwina-Mikke ma 3-procentowe poparcie.
Trudno uznać, iż przygotowujący ankietę oraz ankieterzy nie wiedzieli 12 września, że KNP nie ma zarejestrowanej listy wyborczej w Gdańsku. Albo pytanie miało charakter otwarty, albo zestaw odpowiedzi w samym swoim założeniu był skonstruowany błędnie. Jeśli pytanie było otwarte, to rodzi się wątpliwość, dlaczego ankieterzy nie informowali badanych, iż nie mogą w Gdańsku poprzeć KNP, co by niektórym ankietowanym pozwoliło na dokonanie drugiego wyboru.
Na marginesie warto zaznaczyć, że kandydowanie urzędującego ministra w kancelarii prezydenta nie spotkało się z poważniejszą debatą publiczną. Nie padły pytania, czy kluczowy pracownik urzędu mającego reprezentować cały naród i łączyć różne środowiska powinien korzystać z biernego prawa wyborczego. Nie przypominam sobie, by wysocy urzędnicy kancelarii prezydenta Obamy byli jednocześnie kongresmenami. Praktyka posła Nowaka bliższa jest standardom rosyjskim a nie amerykańskim.
W piątek 16 września został opublikowany kolejny sondaż SMG/KRC dla radia rmf.fm preferencji wyborczych w Warszawie, w których bezapelacyjnym liderem był premier Tusk. W nim też został uwzględniony Kongres Nowej Prawicy z 3-procentowym poparciem, choć przez kilka dni Korwin Mikke we wszystkich mediach informował, iż ze względu na brak rejestracji jego listy w stolicy, on nie może kandydować. Było to nawet podawane na stronie radia rmf.fm.
Przykłady obu badań SMG/KRC: warszawskiego i gdańskiego rodzą uzasadnioną wątpliwość, jaki walor poznawczy ma prezentacja wyników tych sondaży. Tak samo wartościowe jest pytanie o poparcie dla KNP w Warszawie i Gdańsku, jak o poparcie np. dla CDU czy SPD. Częściową odpowiedź daje nam lektura artykułu Małgorzaty Subotić w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej” (wydanie 19 września). W artykule zat. „Miłościwie nam panujące sondaże” autorka wskazując na Instytut SMG/KRC twierdzi, że ta pracownia sondażowa działa i przygotowuje badania jednocześnie dla PO i PiS. Lektura artykułu była dla mnie, jak znalezienie brakującego klocka do układanki. Obie partie walczą o pełną pulę, walczą o każdy głos i zrobią wszystko, by nie stracić żadnej z okazji.
Wśród pretendentów do głosów wyborców mamy trzech nowicjuszy: Ruch Palikota, Kongres Nowej Prawicy i Polska jest najważniejsza. Pierwszy nie stanowi zagrożenia dla obu największych partii, gdyż głównie posila się głosami SLD oraz wszystkich sfrustrowanych: odepchniętych i dyskryminowanych (formalnie i w sposób domniemany) jak feministki czy mniejszości seksualne, trochę wypełnia lukę po Samoobronie Leppera. Partia Korwina Mikke też nie stanowi żadnego potencjalnego zagrożenia, gdyż rejestracja tylko w 21 okręgach wyborczych praktycznie przekreśla przekroczenie 5% progu w skali całego kraju. Jedynym potencjalnym zagrożeniem jest PJN, który chce znaleźć swoje miejsce między dwoma największymi obozami. Nie jest zainteresowany zagospodarowywaniem ekstremum, chce być w głównym nurcie. To oznacza odbieranie (w różnych proporcjach) głosów PO czy PiS, czytaj zleceniodawców SMG/KRC.
Potencjalne zagrożenie ze strony PJN jest czymś więcej niż tylko ewentualnym zdobyciem coś lekko ponad 5% głosów i zbudowanie klubu parlamentarnego w przyszłym Sejmie. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk zdają sobie sprawę z tego, że dopuszczenie PJN do ław poselskich grozi stałym punktowaniem ich polityki, bez względu kto będzie premierem, a kto w opozycji. Nie będą mogli zajmować się jedynie wzajemnym straszeniem się i otwieraniem kolejnych obszarów konfliktowych, będą musieli podjąć tematy poruszane w programach mniejszych partii jak polityka prorodzinna, czy obciążenia podatkowe. Samo walczenie na zagrywki speców od PRu nie będą już wystarczyć, a to w liderach największych partii może wywołać panikę.
W naszej debacie publicznej była już postawiona teza o dominującej w Polsce mediokracji w miejsce demokracji klasycznej, prof. Wawrzyniec Konarski mówi w ostatnim wywiadzie dla Rzeczpospolitej opublikowanym w sobotnim wydaniu (17 września), że żyjemy w już w sondażodemokracji.
Wolałbym mieć pewność jako naukowiec badający życie polityczne w Polsce, ale też jako obywatel, że PJN nie dostał się do Sejmu dlatego, że był zbyt słabą formacją, a nie tylko dlatego, że nie otrzymywał dotacji z budżetu państwa, by opłacać badania SMG/KRC lub innej sondażowi. Jeśli to drugie miałoby przesądzić o wyniku wyborczym, to mówienie o kryzysie demokracji byłoby najdelikatniejszym komentarzem. A analizując działania instytutów badań opinii społecznej i zaangażowania części z nich, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pierwszym lekarstwem zaradczym byłoby wprowadzenie zakazu prezentacji sondaży wyborczych z chwilą ogłoszenia wyborów.
Dr Piotr Bajda, pracownik naukowy ISP PAN, wykładowca w Instytucie Politologii UKSW.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/119095-piotr-bajda-jeszcze-slow-kilka-o-sondazach-miedzy-badaniem-a-kreowaniem-rzeczywistosci-spolecznej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.