"Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy"

Fot. PAP
Fot. PAP

Kłótnie nad wrakiem wynikały z emocji, ale i z zaszłości.

Rządy Platformy to przecież czas wojny polsko – polskiej, ciągłych starć między Pałacem Prezydenckim, a  rządem. Trwały one niemal do dnia katastrofy.

Jacek Sasin, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta opowiadał nam, że ta wizyta dla Lecha Kaczyńskiego była szczególnie ważna. Jego zdaniem już na przełomie roku 2009 i 2010 było jasne, że prezydent pojedzie na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu na polskich oficerach. Katyń był tematem niemal stałych narad ministrów. Kaczyński wielokrotnie deklamował współpracownikom fragmenty przemówienia, które cyzelował do ostatniej chwili.

Ale sytuacja była więc dziwna. Bo to Donald Tusk dostał zaproszenie od Władimira Putina do złożenia wspólnej wizyt w Katyniu.

Z podróżą Kaczyńskiego był kłopot. Skoro nie dostał od rosyjskich oficjeli zaproszenia wizyta nie mogła być oficjalna. Posłużono się wypróbowaną formułką – która nie istnieje w prawie dyplomatycznym – Kaczyński poleciał do Katynia z pielgrzymką.

Przed planowaną wizytą Lecha Kaczyńskiego w Katyniu obawy, że rząd może na przykład kolejny raz posunąć się do samolotowego szantażu (jak wylotem na szczyt Unii jesienią 2008) powróciły.

Kiedy zapytaliśmy wprost jednego z ministrów Pałacu, czy byli przygotowani na ewentualność czarteru samolotu do Smoleńska usłyszeliśmy:

Tak oczywiście.

 

8.

Kiedy ekipa Tuska przybyła na miejsce rozstawione były już namioty. Opowiada jeden z ministrów:

Mieliśmy wrażenie, że prace trwają pełną parą. Przecież wcześniejszym samolotem przylecieli prokuratorzy, eksperci ds. badania wypadków lotniczych z pułkownikiem Edmundem Klichem. Oprócz tego ludzie z tajnych służb, w tym oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Tusk poszedł na miejsce katastrofy z Putinem. Po towarzyszyli im oficerowie FSB i Siergiej Szojgu, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, zaufany człowiek Putina. Szojgu opowiadał o trajektorii lotu tupolewa, jego ludzie uwijali się po terenie katastrofy. Utworzyli nawet szpaler przed odnalezionymi już zwłokami Lecha Kaczyńskiego, Ryszarda Kaczorowskiego i Krzysztofa Putry. Tusk przyklęknął. Kiedy wstawał lekko się zachwiał Putin podtrzymał go, lekko objął.

Minister Tuska:

Premier był potwornie przygnieciony całą sytuacją, ale starał się trzymać. Bywało, że tego dnia miał łzy w oczach. Milczał. Ale kiedy dotarliśmy do Smoleńska był już zebrany w sobie, spięty.

Potem w świetle kamer, w jednym z namiotów Putin z siedzącym obok premierem Polski zaczął łączyć się z urzędnikami. Przyjmował meldunki, wydawał polecenia.

Po co? Była to z pewnością jak mówią Rosjanie „pokazucha”. Jednak Polacy mogli wierzyć, że czyniona w dobrej wierze. Przecież w Rosji jest to najskuteczniejszy sposób zmuszenia do pracy urzędników. Skoro w wieczornym dzienniku, w pierwszym programie telewizji występuje Putin, obok polskiego premiera, skoro deklaruje otwartość, sam wydaje rozkazy, to znaczy, że sprawa jest pierwszorzędnej wagi. Do tego jak opowiadali nam ludzi z otoczenia Tuska szef rosyjskiego rządu wyglądał na autentycznie poruszonego tragedią. A z Moskwy napływały komunikaty o tysiącach ludzi składających spontanicznie kwiaty przed polską ambasadą.

Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Śledczy pracowali na miejscu katastrofy pełną parą. Już odnaleziono czarne skrzynki,  już w Polsce organizowano grupę patomorfologów, która miała następnego dnia – bez żadnych rosyjskich sprzeciwów - rozpocząć prace w Smoleńsku.

Rosjanie byli bardzo otwarci: prezydent Dmitrij Miedwiediew zapewniał przez telefon Tuska, że śledztwo będzie wspólne.

Z prokuratorami na miejscu tragedii spotkał się minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski i – jak głosił komunikat Centrum Informacyjnego Rządu z 10 kwietnia – „ustalił zasady współpracy obu stron”.

Wstępnie ustalono też, że badanie katastrofy będzie się odbywało na podstawie Konwencji Chicagowskiej.

 

9.

W rzeczywistości nic nie było pod kontrolą. Zrozumiały bałagan z pierwszych godzin po tragedii i niezrozumiały bałagan, który trwał przez kilka kolejnych dni miał się wkrótce odbić Donaldowi Tuskowi czkawką.

Deklaracja Miedwiediwa o wspólnym śledztwie okazała się bez pokrycia. Zakładając, że była jakakolwiek deklaracja. Wkrótce okazało się, że komunikaty biura prasowego polskiego rządu i Miedwiediewa się różnią. Polacy zrozumieli, że śledztwo będzie prowadzone wspólnie. Rosjanie wynieśli z tej rozmowy zupełnie inną konkluzję:

obie strony podkreśliły gotowość i konieczność ścisłej współpracy przy śledztwie w sprawie przyczyn tragedii.

Współpraca to nie wspólne śledztwo.

Zdaje się jednak, że polska strona wierzyła wówczas w jakieś mityczne wspólne śledztwo. Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski jeszcze 26 kwietnia pytał w oficjalnym piśmie prokuratora generalnego, czy możliwe jest powołanie wspólnego zespołu śledczych z Polski i Rosji. Prokuratorzy odpowiedzialni za współpracę międzynarodową wiedzieli, że nie. Dla nich było jasne, że jedyną możliwą podstawą prawną współpracy będzie konwencja z 1959 roku. To znaczy, że każda prokuratura pracuje sobie.

 

10.

Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy – którą był załącznik 13. do Konwencji Chicagowskiej.

Pierwszy raz dokument został wspomniany w rozmowie telefonicznej Aleksandra Morozowa, wiceszefa rosyjskiego MAK (Międzypaństwowej Komisji Lotniczej) z Edmundem Klichem. Pułkownik Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wiedział już o katastrofie z mediów. W swoim mieszkaniu w Dęblinie pakował właśnie rzeczy, żeby jak najszybciej wsiąść do auta i pojechać do Warszawy. Morozow informował go formalnie jako szefa komisji, że doszło do wypadku. Przy okazji spytał o podstawę prawną badania katastrofy i sam zasugerował załącznik 13.

Klich wyjaśniał na posiedzeniu komisji sejmowych, że była to raczej luźna uwaga:

To nawet nie była propozycja, której ja ani nie akceptowałem, ani nie negowałem, tylko też przyjąłem do wiadomości.

Klich dotarł do ministerstwa infrastruktury. Rozmawiał z ministrem Cezarym Grabarczykiem i zasugerował mu badanie według tej konwencji. Dał przygotowany wydruk załącznika 13, który Grabarczyk zabrał na obrady gabinetu.

Ale kto podjął decyzję? Nie wiadomo. Na początku Tusk zwalał na Klicha: „rada i sugestia Edmunda Klicha tuż po katastrofie była taka, żeby procedować według konwencji”.

Ale Klich umywał ręce:

Nikt mnie nie pytał, czy to będzie najlepsze, czy najgorsze, ja tylko dostarczyłem dokumenty panu ministrowi Cezaremu Grabarczykowi, a później już dowiedziałem się od pani Tatiany Anodiny, że to zostało zaakceptowane.

Ważna decyzja „podjęła się sama”. W styczniu 2011 r. Tusk dociśnięty przez dziennikarzy przyznał, że nie ma dokumentu, w którym rząd, ani jakakolwiek polska instytucja podejmuje decyzję o stosowaniu te podstawy prawnej.

CZYTAJ TEŻ: "Smoleńsk – klęska premiera". Fragmenty poruszającej książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od miłości". Cz. 1

 

Ciąg dalszy wkrótce na wPolityce.pl

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych