Piotr Zaremba: Powiedzmy sobie szczerze: Staruch z kibolami wiszą nad tą kampanią. Czy PiS się z tego wyplącze?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Tomasz Lis wydaje się odrobinę wyciszony po tym, jak wszyscy liderzy partyjni poza Donaldem Tuskiem odmówili udziału w debacie moderowanej przez niego. Możliwe, że są inne powody jego speszenia: choćby ujawniony przez „Gazetę Polską Codziennie” i zawieszony na You Tube  popis jego wyższości wobec całego świata. To wbrew pozorom nie są jego szczęśliwe dni, nawet jeśli ogólna atmosfera polityczna wciąż mu sprzyja.

Ale naturalnie trudno mu się wyzbyć swoich przyzwyczajeń. Jego ostatni program był generalnie ugrzeczniony wszyscy, łącznie z przedstawicielką PiS mieli chwalić zasadę promowania kobiet w polityce i wszyscy  to robili (a raczej wszystkie). Rozumiem, że nawet Beata Kempa nie chciała zaburzać tej jednomyślności, ze względu na kobiecy elektorat. Rozumiem, choć nie ma we mnie entuzjazmu. PiS jeszcze niedawno glosował przeciw parytetom, dziś go już otwarcie nie podważa. A Donald Tusk na kongresie kobiet zapowiada tymczasem parytety we władzach spółek. Czyli inżynierię społeczną w najbardziej skrajnej postaci.

Równocześnie Tomasz Lis nie byłby sobą, gdyby nie wrzucił dodatkowego wątku – w tym samym tonie co zwykle. Zaczął przesłuchiwać Kempę na okoliczność jej poręczenia za Piotra Staruchowicza, najsłynniejszego Kibola RP. Wyglądało to na złamanie konwencji, zwłaszcza, że na temat zostało mało czasu, wtedy najwygodniej jest przypierać do muru. Trzeba przyznać, że Kempa broniła się całkiem zręcznie. Jak na okoliczności towarzyszące tej historii.

Bo trzeba też sobie szczerze powiedzieć, że była wiceminister sprawiedliwości podpisując to poręczenie zrobiła swojej partii kłopot. Wywołuje wrażenie, że ugrupowanie zawsze obiecujące zwykłym ludziom ochronę przed przemocą, angażuje się po stronie watażki. Rozumiem, że jeden czy drugi dziennikarz może ulegać fascynacji „dobrym twardzielem”, „naszym chuliganem”, który poza tym ma złote serce i jest patriotą. To stary mit, który uwodził niejednego inteligenta. Ale czy powinien uwieść partię, która kilka lat temu wzorowało się na Nowojorczykach Giulianim i Brattonie z ich Zero Tolerancji? Która w ślad za nimi powtarzała, że trzeba ścigać najdrobniejsze przewinienia.

Można twierdzić, że to nie cała partia, że Kaczyński ma do tych emocji stosunek obojętny, a na Kempę naprawdę mocno się zdenerwował. A przynajmniej jego bliscy współpracownicy przekonywali, że tak było. Rzecz w tym, że utożsamienie się z kibicami stało się tak naprawdę ideologią „Gazety Polskiej Codziennie”. A ponieważ między gazetą i partią panuje daleko idąca symbioza, tak egzaltowane jednostki jak  Kempa temu ulegają.

Nawet po internetowych debatach na forach przychylnych PiS widać, że ta dziwna unia personalna budzi zmieszanie i dezorientację. Tym bardziej musi budzić w kręgach mniej przekonanych wyborców. Zdecydowana większość Polaków to nie są uczestniczy kibicowskich zlotów, a ludzie, którzy nie mogą przejść spokojnie ulicą, kiedy te grupy upierają się manifestować swoje zadowolenie lub gniew. Te lęki znakomicie może wykorzystać Platforma.  Tę bym to zrobił na jej miejscu

Gazeta Tomasza Sakiewicza upatruje w kibicowskich środowiskach szansy na podniesienie czytelnictwa. Nie podoba mi się ta symbioza, nie wiem, co to ma wspólnego z jakkolwiek pojmowanym konserwatyzmem, ale z punktu widzenia rynkowego interesu  jest to racjonalne. Ale gazeta gra o dziesiątki, no może setki tysięcy czytelników. Głowna partia opozycji gra o miliony wyborców.

Sytuacja, gdy felietonista Litar będzie się upierał, że najbardziej patriotycznie jest pluć na stadionie, a felietonista Staruch, że policzkować, jawi się jedynie jako zabawna. Ale wikłanie w to partii, jest szkodzeniem jej. W ostatnim numerze „Uważam Rze” Jacek Karnowski trafnie zauważył, że przy wszystkich wadach ta kampania jest względnym sukcesem Kaczyńskiego. Taki sukces bardzo łatwo jednak popsuć.

Beata Kempa tłumaczyła się u Lisa ze swadą, ale to posłanki PO, SLD i PSL mogły spokojnie występować jako rzeczniczki interesów zwykłych, zatroskanych o spokój ludzi. Gdy przypomnimy sobie Lecha Kaczyńskiego jako ministra sprawiedliwości czy choćby Zbigniewa Ziobro jako autora ustawy o sądach 24-godzinnych (przedstawianych jako bicz między innymi na niesfornych kibiców), musimy odnotować paradoks. Pierwszymi, którzy go powinni dostrzec, są sztabowcy PiS.



Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych