Marek Siwiec o kulisach 11 września w Polsce – "jakby ktoś wyłączył pole magnetyczne"

Fot. RMF FM
Fot. RMF FM

Agnieszka Burzyńska: Europoseł - to dzisiaj. 10 lat temu prezydencki minister i sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Dziś przyjemniej w Brukseli, prawda?

Marek Siwiec: Przyjemniej - polityka to jest taki zawód, który fascynuje. I z tego punktu widzenia, każdy dzień jest niepodobny, a w moim przypadku to właściwie nawet dwóch dni przez 10 lat nie było podobnych.

Nieprzypadkowo uruchomiłam ten wehikuł czasu. Co działo się w Pałacu Prezydenckim po informacjach o zamachach w Stanach?

Gdyby ktoś chciał zrobić komiks na ten temat, to wyglądałoby to tak, że w jednym budynku w Pałacu siedzi prezydent Kwaśniewski, on ma taki telefon, że może w każdej chwili podnieś ć i ja go muszę odebrać. A ja siedzę w swoim budynku na Alejach Ujazdowskich. W pewnym momencie zadzwonił do mnie i zapytał, czy oglądam telewizję. On oglądał telewizję zawsze, a ja telewizji raczej nie oglądałem. Coś innego robiłem. I on mówi: To włącz sobie CNN. Włączyłem. Za minutę drugi samolot wjechał w wieżę. I przez chwilę żeśmy nic nie mówili do siebie, a później się już zaczęło.

A co się działo dalej?

A dalej to było po prostu tak, jakby ktoś wyłączył pole magnetyczne.

Nie wiadomo było zupełnie, co się dzieje. Te telefony się pewnie rozdzwoniły. Mówię: "pewnie", bo ja próbowałem się gdzieś dodzwonić, ale gdzie? Nikt nic nie wiedział. Była taka dezorientacja do późnych godzin wieczornych, kiedy Amerykanie przekazali nam pierwszy sygnał, że to był napad terrorystyczny. Bo myśmy jeszcze o tych dodatkowych samolotach nie wiedzieli.

Właśnie - pamiętam tę konferencję. "Nic nie wiemy, nie mam informacji" - te słowa najczęściej padały wtedy, również z pańskich ust. To było takie poczucie bezradności?

Nie, nie bezradności, ale rzetelności. Myśmy zdawali sobie sprawę, że miała miejsce zbrodnia na tak niespotykaną skalę, że zaatakowano Stany Zjednoczone. Przepraszam, przy całym szacunku, nie Ułan Bator, tylko Nowy Jork. I że zaatakowano taki shop window potęgi amerykańskiej.

Konsekwencje tego - już wtedy było wiadomo - są niewyobrażalne. Ale żeby nie strzelić głupoty, czekaliśmy na minimum informacji.

"Stwierdzenie, że jesteśmy w stanie wojny to stwierdzenie stanu faktycznego" - pamięta pan to zdanie?

Tak - ja pamiętam. Pamiętam. Ja to zdanie powiedziałem - zresztą byłem później krytykowany za to.

Właśnie, więcej było w tym emocji czy takiej twardej oceny?

Nie, ja myślę, że trochę intuicji i trochę wyczucia sytuacji. Bo jeżeli ginie - to już było oczywiste wtedy - kilka tysięcy, myśleliśmy nawet, że więcej, niewinnych osób, zaatakowanych, zamordowanych w Stanach Zjednoczonych, a my jesteśmy ich sojusznikiem, to jesteśmy w stanie wojny.

A gdyby jeszcze raz można było podjąć decyzję o interwencji w Iraku - chciałby pan cofnąć czas, zmienić ją?

Przy całym szacunku dla tych wątpliwości, ja je też mam, ale wypadkowa mojego myślenia jest taka, że nie. Ja wiem, że mogliśmy być w koalicji ze Stanami Zjednoczonymi, z Włochami, Hiszpanią, Wielką Brytanią albo w koalicji z Francją i Rosją, bo tak się te siły rozłożyły. Dla Polski, dla naszego długofalowego interesu, dla naszej wiarygodności sojuszniczej, lepiej było zrobić to, co zrobiliśmy, choć zapłaciliśmy wielką cenę i choć Amerykanie nie dorośli do roli...

Nie spełnili obietnic...

Nie. Myśmy nie zapłacili jednego dolara za tę interwencję, oni płacili za wszystko. Natomiast nie dorośli, jeśli chodzi o przygotowanie.

Motywy były zupełnie absurdalne. Choć świat bez Husajna jest lepszy.

Ale pewnie gdybym dziś miał wiedzieć, że tam nie ma tej broni i miał do wyboru tylko świat bez Husajna, to bym się poważnie zastanawiał.

Pani pyta, jak to było. Gdzieś koło 10 w siedzibie premiera zebrał się taki nieformalny sztab kryzysowy. Wtedy szef polskiego wywiadu pierwszy raz użył słowa "Al-Kaida". Myśmy już o10 wiedzieli, choć nie wiedzieliśmy dokładnie, co to za Al-Kaida, ale on wiedział, on nam opisał mniej więcej mechanizm działania, więc to świadczy tylko dobrze o naszych służbach specjalnych i dobrze też o współpracy między dwoma obozami. Premier był z prawicy, myśmy byli z lewicy, ale współpracowaliśmy.

Dobrze, to jeżeli jesteśmy już przy tym wojsku, przy wojnie, "Gazeta Wyborcza" pisze, że z wojska odchodzi 11 generałów. Dziwi to pana? Zna ich pan?

Tam jednak rotacja następuje szybko. Dla mnie to jest niedobra wiadomość - jeżeli w ten sposób ludzie w kwiecie "generalskiego" wieku rezygnują ze służby, to musi coś za tym stać.

Co?

Jak to co? Niezgoda na to, co się dzieje.

Czyli na decyzje personalne ministra Siemoniaka?

Na przykład. Ja nie znam motywacji tych generałów. To są ludzie, którzy zrobili to, co może zrobić działający zgodnie z pragmatyką wysoki oficer, czyli złożyć dymisję. Pewnie gdy zdejmą mundur, będąmówili, co nimi kierowało. Sytuacja taka nie jest jednak dobra dla

wojska.

Powinny być jakieś wyjaśnienia?

Przede wszystkim nie powinno być takiej dymisji i minister Siemoniak, który przyszedł na krótko, powinien jednak mieć trochę respektu dla

wojska, dla całej instytucji, a nie zachowywać się tak ostro, jak on to robi.

A nie ma respektu?

Nie ma respektu, proszę mi wytłumaczyć, jakie jest uzasadnienie powołania pana Skrzypczaka do służby?

Ma mu doradzać.

No to niech mu doradza dalej.

 

Bar, źródło: RMF FM

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych