Jak wszyscy dziennikarze zajmujący się polityką od początku lat 90. znam Juliusza Brauna. Był miłym, kulturalnym posłem Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności, przedzierzgniętym w pewnym momencie w członka, a potem przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Zabawne jest to, że moje najbardziej wyraźne wspomnienie związane z tym człowiekiem tak bardzo koresponduje z dzisiejszymi zdarzeniami.
Juliusz Braun dostarczył mi kiedyś jako szefowi działu publicystyki dziennika "Życie" (był koniec 1996 albo początek 1997 roku) swój artykuł na temat ochrony wrażliwości ludzi wierzących w przestrzeni publicznej. Chodziło, o ile mnie pamięć nie myli, o reklamy dotykające tych uczuć. Poseł Braun, który chciał nakładać na te reklamy prawne ograniczenia, przy okazji podzielił się ze mną smutną refleksją: „Gazeta Wyborcza” tym problemem nie interesuje się na tyle, że nie chciała mu takiego tekstu puścić. Jako wieloletniego katolickiego dziennikarza i działacza KIK bardzo go to martwiło.
Potem Braun przez lata firmował radiowo-telewizyjną koalicję SLD-PSL-UW. Był to skądinąd najbardziej szczelny układ partyjny kontrolujący kiedykolwiek w Polsce publiczne media na długo przed tym, zanim "zamachnął się" na nie złowieszczy PiS z koalicjantami z LPR i Samoobrony. Ostatnią rzeczą, jaką się tamta koalicja przejmowała, były uczucia ludzi wierzących, choć skądinąd angażowanie w tamtej telewizji kogoś takiego jak Nergal nie przychodziło wtedy jeszcze nikomu do głowy.
Jeszcze później Juliusz Braun wystąpił przed komisją badającą aferę Rywina jako po części skruszony demaskator tej koalicji. Ale pozostał już człowiekiem szeroko rozumianego medialnego establishmentu czekającym na okazję – która nadeszła teraz – kiedy mógł z nadania prezydenta Komorowskiego zostać szefem TVP o stosunkowo szerokiej władzy.
Człowiek zatroskany kilkanaście lat temu o katolickie uczucia, dziś dokonuje symbolicznego aktu ich podeptania. Zresztą całkowicie niezgodnie z zasadą politycznej poprawności, która nakazuje chronić różne grupy nawet na wyrost, z przesadą, przed obrażaniem przez inne grupy. Jeśli ktoś potrzebował lepszego dowodu na to, że jest to zasada selektywna, podyktowana względami lewicowej ideologii, dostał ją. Polski parlament pracuje nad ustawą zakazującą mowy nienawiści (czyli de facto polemizowania na przykład z homoseksualistami). Ale Nergal jest za mowę nienawiści wynagradzany.
Tylko co w tym wszystkim robi Braun? Mówi się, że z wiekiem ludzie stają się coraz bardziej konserwatywni. Jak widać, obecny prezes TVP przechodzi ewolucję dokładnie odwrotną, nawet jeśli w wywiadzie dla „Super Expressu” bronił swojej decyzji pokrętnie i bez entuzjazmu.
Ale jest przecież także inna prawidłowość: z wiekiem ludzie stają się coraz bardziej ostrożni, coraz mocniej kalkulują. Jeśli bycie protektorem kariery Nergala staje się atutem ułatwiającym karierę, polskie społeczeństwo upadło w krótkim czasie bardzo nisko.
A mnie żal tamtego uprzejmego, jakby trochę nieśmiałego pana z lat 90., który znalazł czas i energię, aby z umiarkowanie liberalnych pozycji domagać się poszanowania katolickiej wrażliwości. Kłopot w tym, że tamten pan już nie wróci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/118182-juliusz-braun-kiedys-martwil-sie-o-wrazliwosc-katolikow-dzis-staje-sie-obronca-obciachu-i-antykatolickiej-hucpy