Zawsze mam uczucie tego samego zdziwienia – dwie osoby oglądają to samo, a widzą co innego.
W „Rzeczpospolitej” recenzja występu Jarosława Kaczyńskiego w dwóch telewizjach pióra Michała Szułdrzyńskiego. Autor słusznie zauważył, że dzięki swojemu manewrowi prezes PiS miał bardziej komfortowe warunki niż stłoczeni w jednym studio przedstawiciele czterech partii debatujący o zdrowiu.
Szułdrzyński napisał jednak o Kaczyńskim:
„Był rozluźniony i często żartując, mówił tak długo jak chciał ignorując prowadzących”.
Miałem odmienne wrażenie: prowadzący Andrzej Godlewski a zwłaszcza Dorota Gawryluk dość rygorystycznie pilnowali czasu (w paru momentach zbyt rygorystycznie: gdy się żąda: niech pan ujawni plan rządzenia, nie zaczyna się przerywać po pierwszym zdaniu). Zadali też sporo trudnych pytań, to był prawdziwy mecz, co zresztą generalnie nie jest zarzutem. Kaczyński lubi mówić długo, ale tym razem na ogół się naginał. Choć Eryk Mistewicz nazwał go ostatnio „politykiem sprzed ery telewizji”, to zwłaszcza jak na swój temperament przestrzegał reguł nowej medialnej ery.
Po drugie – Szułdrzyński wyeksponował wątek białej flagi sugerując, że zdominował on całą debatę. Skądinąd nie do końca rozumiem retoryczną figurę Kaczyńskiego uzależnienia debaty z Tuskiem od zwinięcia tejże białej flagi. To po prostu wybieg skądinąd chyba zbyt ekstrawagancki na gust niepisowskiej publiki, aby debat, przynajmniej samych liderów, nie było. Co bystrzejsi i mniej uprzedzeni komentatorzy wytłumaczyli już wiele razy, dlaczego tej partii na debatach nie zależy. Naturalnie ta odmowa obciążona jest ryzykiem. Jeśli PiS będzie miał słaby wynik, potencjalni krytycy Kaczyńskiego, także wewnątrz PiS, będą twierdzili, że to przez brak debat. Jest już polityk, który unika jak ognia prac obecnego sztabu wyborczego tej partii, a który o sobie może powiedzieć: ja się nie bałem debatować w TVN 24, i nawet odniosłem sukces. To Zbigniew Ziobro.
Tak czy inaczej jednak temat białej flagi wcale nie zdominował debaty w Polsacie i TVP. Zdominowała ją tematyka gospodarcza. Nie jest też prawdą, a to wynika z komentarza Szułdrzyńskiego, że Kaczyński powiązał go z zapowiedzią wprowadzenia do rządu Anny Fotygi czy Antoniego Macierewicza.
Miałem dokładnie odwrotną refleksję: Kaczyński od odpowiedzi na pytanie o Fotygę w rządzie się wykręcił, a dopytywany o Macierewicza stwierdził enigmatycznie, że przedstawi mu jakąś propozycję. Wyobraźmy sobie, że na kilka tygodni przed wyborami zaczyna uznawać znaczących polityków swojego obozu za niegodnych współpracy z nim. Żaden lider tak nie postąpi. Wiemy też jednak, że tworząc rząd Kaczyński był dużo bardziej giętki niż szukając twarzy do gardłowania w opozycji. I gdybym miał się zakładać, kto byłby szefem MSZ w wymarzonej ekipie prezesa PiS, nie postawiłbym na Fotygę dużych pieniędzy.
Szułdrzyński pisze: „Zapowiedzi gospodarcze brzmią dość enigmatycznie”.
Znacznie dobitniej oznajmia to w Gazecie Wyborczej Dominika Wielowieyska zarzucając Kaczyńskiemu niespójność deklaracji i recept.
Rzeczywiście te zapowiedzi są niespójne. Ale nie dlatego, jak twierdzi autorka, że lider PiS nie rozumie tego, co mówi i robi wrażenie przygotowanego w ostatniej chwili przez różne grupy ekspertów. Akurat Kaczyński opanował problematykę ekonomiczną w stopniu daleko większym od niektórych polityków PiS, którzy mają się nią z urzędu zajmować. Powód niespójności jest inny.
Kaczyński zakłada, że generalnie finanse są bezpieczniejsze w rekach ludzi o umiarkowanie liberalnych poglądach (takich jak Zyta Gilowska, nieprzypadkowo tu sentyment jest najgłębszy), ale ma też poczucie, ze nie może się do tego otwarcie przyznać przed wyborami. Bo spór między prospołecznym PiS a egoistyczną, dbającą o interesy najzamożniejszych PO – piszę tu o pewnej kreacji - to najlepszy wehikuł wyborczy, tak jak w 2005 roku.
Dlatego dobiera argumenty ze sprzecznych źródeł: z jednej strony zaprosił do swego obozu zwolennika podniesienia podatków profesora Żyżyńskiego, z drugiej powołuje się na analizy Krzysztofa Rybińskiego, który dopiero zafundowałby Polakom oszczędnościową kurację.
Ma kilka stałych przekonań – na przykład nie wierzy aby można było naprawić finanse publiczne kosztem emerytur mundurowych. Ale tak naprawdę nie oferuje Polakom jednej cudownej recepty. Można by powiedzieć, zupełnie tak jak Platforma, która też dawno już zastąpiła całościowe wizje łataniną – tu coś uszczelnić, tam coś ulepszyć.
Różnice między partiami w realnych pomysłach czysto gospodarczych nie są wielkie, pomimo hałaśliwej retoryki obu stron. PiS wylicza, czego rządzącym nie udało się zrobić, PO opowiada, że ten się nie myli, kto nic nie robi. Realne różnice są za to w innych sferach: metod i celów naprawy państwowego aparatu, po części polityki zagranicznej, stosunku do wartości. Tu drogi Kaczyńskiego I Tuska rozjeżdżają. się coraz bardziej.
I oczywiście zawsze warto uważnie słuchać prezesa PiS, gdy twierdzi, że sprawniejszy państwowy aparat będzie skuteczniej ściągał podatki, albo lepiej uszczelniał rozmaite systemy, z których wyciekają miliony (służba zdrowia), albo mniej ulegał rozmaitym lobbies. Że gospodarka, finanse Polski są obciążone korupcyjną rentą, której warto się pozbyć. Ale pewności, że to jest ten zasadniczy klucz do naprawy polskich finansów nie ma, jeśli się chce, można zaryzykować zmianę. I tak, choć kryzys dotyka nas coraz bardziej, będziemy głosować bardziej kierując się różańcem niż portfelem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/117999-po-niemal-godzinnym-wystapieniu-kaczynskiego-w-tvpinfo-i-polsacie-co-pisza-gazety-analiza-piotra-zaremby
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.