Dramatyczną scenę z życiorysu Bronisława Komorowskiego opisuje, powołując się na "Wprost", "Fakt". Okazuje się, że prezydent, w zamierzchłych czasach, gdy jeszcze polował, był o krok od śmierci. Życie uratował mu własny syn strzelając do dzika atakującego późniejszą głowę państwa.
Rozjuszone zwierzę, którego waga dochodzi do 320 kilogramów, naparło na prezydenta, powaliło go na ziemię i przygniotło swoją masą.
(...)
W jednej sekundzie życie Bronisława Komorowskiego zawisło na włosku. Na szczęście w pobliżu był syn obecnego prezydenta, Tadeusz. W jednej sekundzie przyłożył lufę strzelby do ramienia, wycelował i strzelił dwa razy. Powietrze rozdarł potężny huk, a w chwilę potem ryk zwierzęcia. Kule o centymetry minęły głowę Bronisława Komorowskiego i utkwiły w cielsku bestii. Odyniec padł martwy, a prezydent, z rozciętym udem, wydostał się spod zwierzęcia. Gdyby nie błyskawiczna reakcja Komorowskiego juniora, jego ojciec mógłby zginąć.
Do tego zdarzenia miało dojść pięć lat temu, w czasie myśliwskiej wyprawy do Puszczy Kampinoskiej. Podobno prezydent lubi opowiadać tę historię w gronie najbliższych znajomych, zawsze zaznaczając, że życie zawdzięcza swojemu synowi.
Z tamtego polowania pochodzi też najcenniejsze myśliwskie trofeum Komorowskich – pozostałość po wielkim dziku. Z dwiema pamiątkowymi kulami wystrzelonymi przez Tadeusza, które uratowały życie Bronisława.
Jak to dobrze, że pan prezydent już nie poluje. A gdyby nie mógł dłużej wytrzymać z dotrzymaniem złożonej w czasie kampanii wyborczej obietnicy, lepiej żeby na każdą wyprawę do lasu zabierał syna. Nie, jednak nie wierzymy, że prezydent obietnicy może nie dotrzymać.
mtp, "Fakt"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/117855-niebezpieczny-atak-odynca-polowanie-i-ranny-bronislaw-komorowski-gdyby-nie-syn