Poruszający tekst wybitnego pedagoga. Prof. Nalaskowski: "Pani minister Katarzynie Hall przez cztery lata nic nie wyszło!"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Na stronie rp.pl poruszający artykuł profesora Aleksandra Nalaskowskiego, pedagoga, dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu. Warto odnotować najważniejsze w chwili gdy polskie dzieci i  młodzież rozpoczynają kolejny rok szkolny. Autor ocenia, że w porównaniu z osiągnięciami minister Katarzyny Hall na polu oświaty budowa autostrady A2 wydaje się wybitnym sukcesem. I nie jest to tylko ocena, ale wywód udokumentowany i logiczny. Zdaniem prof. Nalaskowskiego  problemem naszej oświaty nie są wyłącznie nauczyciele i ich przygotowanie do zawodu, nie jest nim tylko mizeria finansowa. Problemem niezauważanym jest nieuctwo pryncypałów. Polska szkoła wyje z tęsknoty do ministra, który w końcu przerzuci bieg z wstecznego na „cała naprzód":

Drastycznie obniża się poziom wiedzy kulturowej pedagogów, zlikwidowano jedno z najbardziej zasłużonych dla oświaty pismo „Miś", w szkole zawsze było tak, że mądrzejszy uczył głupszego i nigdy na odwrót.

 

W opinii Nalaskowskiego jest grupa, która kocha MEN w tej jego dzisiejszej postaci: to wydawcy podręczników. Kilka lat temu dostał do recenzji podręcznik, który swoją „odwagą" go poraził. Był przeznaczony dla gimnazjum (13 – 16 lat). Znalazł tam taką oto poradę:

„Rodziców trzeba zrozumieć, uszanować ich troskę o was, zgodzić się porozmawiać na te intymne tematy, pójść z matką do ginekologa, gdy zaistnieje taka potrzeba, nie być obrażonym na propozycję ojca czy matki dotyczącą na przykład użycia środków zabezpieczających, nawet gdy jest na to jeszcze za wcześnie".
(...) Przypominam, chodzi o gimnazjum! To wciąż dzieci.

I jeszcze na koniec taki smaczek. Z porad, jak traktować transseksualistów, dowiadujemy się, że „Gdy będziemy traktować ich zgodnie z tym, czego oczekują, a więc na przykład zwracać się do nich w rodzaju żeńskim, to sprawimy im największą przyjemność". Ani słowa o tym, jak się poczuje kolega, który do kumpla ze szkolnej ławki zamiast Zbychu ma mówić Halinka. Podręcznikowa oferta w przytłaczającej większości zabiega o prawa dewiantów, a w żaden sposób nie odpowiada na pytanie, jak ma sobie z tym radzić normalnie ukształtowany młody człowiek.

Podręcznik, o którym mowa, został przez Nalaskowskiego zaopiniowany negatywnie. Ale gdy maszynopis był w recenzji, podręcznik ten już był wydrukowany w wielotysięcznym nakładzie... Było to kilka lat temu (za rządów AWS), chociaż podręcznik nadal „chodzi" w szkołach.

Autor podsumowuje dorobek minister edukacji w rządzie PO - Katarzyny Hall. Jak stwierdza, wszyscy mieliśmy prawo sądzić, że minister edukacji, która była nie tylko czynną nauczycielką i działaczem samorządowym,  odciąży szkołę z bzdurnych nałożonych na nią obowiązków. Nalaskowski liczył, że Katarzyna Hall skupi się nad zasypaniem rowu cywilizacyjno-edukacyjnego pomiędzy Polską środkową a tzw. ścianą wschodnią. Bo obecnie jest źle:

W tej sytuacji niepozbawione sensu będzie pytanie, czy jeszcze istnieje jakaś polska szkoła. Twór, który pod tą nazwą znamy, to luźna federacja funkcjonujących wedle własnych możliwości placówek, pracujących z wykorzystaniem bardzo różnych zestawów podręczników, realizujących umowny program minimum, z którego wynikają mierne korzyści rozwojowe dla poddanej temu opresyjnemu systemowi młodzieży. To pewna struktura (boć nawet nie system!) karmiąca się kompleksem Europy, a w szczególności uważanej za jedną z najlepszych na świecie edukację brytyjską, której owoce właśnie niedawno mogliśmy podziwiać.

Ryba psuje się od głowy. Na przykładzie MEN widać, a raczej czuć to wyraźnie - stwierdza pedagog.


Nie mam pretensji do pani minister za zdjęte spodnie. Miał być dowcip i nie wyszedł. Ale pani Katarzynie Hall przez cztery lata nic nie wyszło! W porównaniu z jej osiągnięciami na polu oświaty budowa autostrady A2 wydaje się wybitnym sukcesem. Nie wiem, czy pani minister ma świadomość, że jakiemuś pokoleniu zmarnowała cztery lata życia.

I jeszcze muszę się przyznać do porażki. Gdy Donald Tusk obejmował rządy, bardzo liczyłem na sensowne i pragmatyczne zmiany w edukacji, która potrzebuje paru prostych, niekiedy trudnych i niefotogenicznych, ale niezbędnych zmian. Tuska jako człowieka zawsze lubiłem. (...) I przegrałem, z kretesem poległem na deskach własnych nadziei. Tak jak onegdaj w swoim spocie wyborczym wykorzystał fotografię, na której nie był on, tak teraz oszukał nas do końca.

Prof. Nalaskowski podsumowuje, że  gdyby PO oferowało mu milion złotych aby napisał premierowi jego podsumowujące wystąpienie i znalazł chociaż parę sukcesów w edukacji, taki mały akapicik chociażby na miarę „sukcesów" Bogdana Klicha („człowiek honoru") czy Cezarego Grabarczyka („zrobił bardzo dużo") albo Ewy Kopacz (ratuje ją Owsiak) - nie potrafiłby. Pieniądze przeszłyby mi koło nosa. Ciekawe, co wymyśli premier?

wu-ka, źródło Rzeczpospolita, rp.pl

REKLAMA
Tutaj jesteś: rp.pl » Wiadomości » Opinie » Publicystyka

MEN psuje się od głowy

Aleksander Nalaskowski 29-08-2011, ostatnia aktualizacja 29-08-2011 19:13
Wielkość tekstu: A A A
Aleksander Nalaskowski,  pedagog
autor: Marcin Łobaczewski
źródło: Fotorzepa
Aleksander Nalaskowski, pedagog
autor: Miroslaw Owczarek
źródło: Rzeczpospolita

W porównaniu z osiągnięciami minister Katarzyny Hall na polu oświaty budowa autostrady A2 wydaje się wybitnym sukcesem – ocenia pedagog

Z najwyższym trudem, ale przyjmuję, że ministrami od edukacji narodowej byli w przeszłości specjaliści rozmaitych dziedzin. Był specjalista od budowy okrętów, byli: astronom, ekonomista, specjalista od prawa rolnego, adwokat. Oczywiście ich podstawową kompetencją edukacyjną była partyjna przynależność. Stąd kolejne nominacje na urząd ministra nikogo nie dziwiły, a z czasem nawet przestały śmieszyć.

No tak, ale jeśli ten czy ów działacz partyjny decyduje się na objęcie funkcji ministra narodowej edukacji (bo wymarzonego resortu obrony czy spraw wewnętrznych nie dostał), mógłby przynajmniej coś zrobić, aby się z każdym publicznym wystąpieniem nie kompromitować, nie uciekać w oberwane ze znaczeń ogólniki i nie robić z siebie osła. Droga ku temu jest prosta i – powiedziałbym – wpisana w resort. Trzeba się trochę poduczyć.

Czy minister coś wie

Pamiętam takie zdarzenie. Kilka lat temu jeden z ministrów edukacji zaprosił nas na konferencję, którą rekomendował tak: „byłoby grzechem, mając tyle tęgich głów, nie chcieć z ich mądrości skorzystać". Zjechało więc do Warszawy grono znakomitości pedagogiki, socjologii edukacji, psychologii. Wcześniej dostaliśmy wszyscy zadania domowe, czyli tematy, w których zakresie chciał się minister dokształcić.

Najpierw minister zagaił i zaprosił do głosu pierwszego z mówców. W tym momencie tylnymi drzwiami wszedł na palcach młody człowiek w garniturze, coś szepnął ministrowi do ucha i wyszedł. Po minucie wyszedł i minister. Już nie wrócił. Mówiliśmy do siebie nawzajem o tym, cośmy i tak doskonale wiedzieli. To była jedyna edukacja ministra, której byłem świadkiem. Inni nawet takich pozorów nie próbowali tworzyć.

Osoby „siedzące w temacie" wiedzą, że mamy naprawdę wybitnych pedagogów akademickich. Nie wszyscy, ale spore ich grono to europejska, jeśli nie światowa, czołówka. Jest też oczywiście prawdą, że mamy i legion miernot naukowych. Tyle że z nimi nikt się tu nie liczy.

Z racji zawodu i stażu jestem na bieżąco z tym, co się na naszym rynku wydawniczym ukazuje. To zarówno rozprawy o charakterze teoretycznym (pedagogika wszak wyrosła z filozofii!), jak i empirycznym – czyli takie, gdzie jest mnóstwo zestawień, słupków, danych liczbowych, wyliczeń statystycznych. Mogę bez ryzyka większej pomyłki stwierdzić, że niemal wszystko, co jest potrzebne do skutecznego i dobrego zarządzania polską oświatą jest w każdej chwili do wyczytania. No tak, ale po co ma minister wiedzieć, że istnieje zależność pomiędzy liczbą nauczycieli dyplomowanych w danej szkole a wynikami w testach gimnazjalnych? Ale zależność negatywna! To znaczy – im więcej „dyplomowanych", tym gorsze wyniki w testach.

Gdyby minister cokolwiek czytał, toby się dowiedział, że istnieje zjawisko „przedwypalenia" zawodowego, że od trzech lat nie można ustalić pryncypiów kształcenia nauczycieli, że drastycznie obniża się poziom wiedzy kulturowej pedagogów, że zlikwidowano jedno z najbardziej zasłużonych dla oświaty pismo „Miś", że w szkole zawsze było tak, że mądrzejszy uczył głupszego i nigdy na odwrót. Jak można zarządzać szkołą czy oświatą, nie wiedząc o niej nic lub prawie nic?!

Problemem naszej oświaty nie są wyłącznie nauczyciele i ich przygotowanie do zawodu, nie jest nim tylko mizeria finansowa. Problemem niezauważanym jest nieuctwo pryncypałów. Polska szkoła wyje z tęsknoty do ministra, który w końcu przerzuci bieg z wstecznego na „cała naprzód". To nie jest kwestia „dobrych" doradców, to kwestia wiedzy osobistej, doczytanej, przetrawionej.

Dobry biznes na szkole

Jest grupa, która kocha MEN w tej jego dzisiejszej postaci. To wydawcy podręczników. Wielu z nich wie, jak skutecznie złupić ucznia i jego rodziców, ale tak, aby byli im za to wdzięczni. Od wielu lat jestem ekspertem MEN w zakresie podręczników, m.in. do edukacji rodzinnej. Kilka lat temu dostałem do recenzji podręcznik, który swoją „odwagą" mnie poraził. Był przeznaczony dla gimnazjum (13 – 16 lat). Znalazłem tam taką oto poradę:

Rzeczpospolita
Poprzednia
1 2 3
Rekomenduj artykuł Oddano głosów: 29
Tu nas znajdziesz: Daj znać! DO GÓRY

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych