Odnoszę wrażenie, że im bardziej p. minister Hall jest nieobecna w mediach tym bardziej kwitnie dyskusja o edukacji. Idąc tym tropem można by założyć, że trwała nieobecność pani Minister w mediach a kto wie, może i w MEN rozpaliłaby ogólnonarodową dyskusję o edukacji jakiej świat nie słyszał i żadna Księga Guinessa nie odnotowała. Pamiętam, że przez wiele lat i całkowicie bezskutecznie Jan Pospieszalski próbował różnymi sposobami, forteli nie wykluczając, zwabić panią Minister do studia i za żadnym razem się to nie udało.
Panią Minister pamiętam z bodaj dwóch konferencji (gdy do MEN-u miała jeszcze ca 15 lat) i przechowuję jej obraz zaangażowanej w edukację, w autonomiczną szkołę (chyba ją wówczas zakładała) i bardzo żyła jej problemami. Nie będzie chyba nadużyciem gdy ujawnię, że wówczas buzia pani Kasi (byliśmy po imieniu) się nie zamykała.
Teraz z niedowierzaniem i zażenowaniem patrzyłem jak prof. Andrzej Waśko z UJ uprawiał sztukę dla sztuki czyli czekał w pisowskim studiu na przybycie debatowej interlokutorki, o której było wiadomo, że i tak nie przyjdzie. W zamian za to miał być one-man-show Janusza Palikota, ale nie było komu oglądać, to się nie odbył.
Jakby chcąc wyborcom zrekompensować brak pani Minister na debacie, co po czasie zostało przedstawione jako surowy zakaz udziału w takich imprezach wydany przez samego Donalda Tuska, w gazetach i portalach internetowych niemal wysyp tekstów o edukacji.
Tutaj wyjaśnienie. Pojęcie „edukacja” już nic nie znaczy. To najszersze z możliwych pedagogicznych pojęć jest obecnie tak upotocznione, że nic nie znaczy. Bo gdybym zapytał tzw. „przeciętnego inteligenta” czym rożni się wykształcenie od kształcenia, oświaty, od wychowania, kształtowania, nauczania czy (jak w kręgach teologicznych) od formacji poprawnie odpowiedziałoby może 10%. Podejmując więc dyskusję o edukacji tak naprawdę każdy z nas rozumie tu coś innego. Taka dyskusja przypominać będzie spór czy dany stół jest owalny czy brązowy.
A więc od początku: wiele publikowanych tekstów i stawianych w nich tez jest u podstaw fałszywych i z punktu widzenia poszukiwania prawdy, kompletnie bezużytecznych.
Napotkałem na opublikowane zestawienie obietnic przedwyborczych premiera Donalda Tuska ze stanem ich obecnej realizacji. Taka ocena (a co za tym idzie zestawienie) jest zawsze subiektywna. Mnie zastanowiło jednak coś innego. Wyodrębniono obietnice zrealizowane (czy faktycznie?- spójrz dwa wersy wyżej), w trakcie realizacji i nie zrealizowane. I gdzieś tam dało się wyliczyć, że reforma edukacji pani Minister w ogóle miała miejsce (szczerze – zupełnie tego nie spostrzegłem) i to, co zrobiono dało współczynnik dajmy na to 62% jej realizacji. I tu kolejny błąd amatorów analityków. Reformy oświaty albo się odbywają, są zakończone i przynoszą określone, zdatne do oceny efekty, albo ich nie ma. Trywializując to tak jakbyśmy powiedzieli, że szlaczki kolorem niebieskim klasa IIc opanowała w stopniu znakomitym, ale w żółtym wciąż jej słabo idzie. A Jasiu z Ib przeklina już tylko w takcie zajęć z przyrody, ale już w czasie długich pauz zupełnie tego poniechał. Anglistka przychodzi wstawiona tylko we wtorki, ale w czwartki i piątki już jej się nie zdarza.
I tak mniej więcej odbywa się reformowanie naszej oświaty (ściślej – szkoły) i prezentowanie reformatorskich sukcesów jej pryncypałów.
Tymczasem reforma oświaty jest albo jej nie ma. I nie ma tu żadnych taktyczno-politycznych czy pośrednich rozwiązań. System oświatowy, a zwłaszcza szkoła jest jak żywy organizm. Jeśli bowiem skaleczę się w najmniejszy palec to ból w końcu zdominuje całe ciało, a zakażenie –nawet z tego najmniejszego palca, może uśmiercić człowieka. Tylko zegarku tak jest, że jak pęknie sprężyna to reszty zegarka to nic nie obchodzi. Niestety, owo „zegarmistrzowskie” podejście do reform powoduje, że tak po prawdzie to nie ma o czym debatować.
Co rusz to w przeczytanych tekstach prezentowano kolejne „kardynalne błędy szkoły”, kardynalne to tyleż, co jedynie słuszne i odkrywcze. Znalazłem taką oto perełkę, której autorem jest znany i ceniony poeta i publicysta. Jednakże i on nie ustrzegł się paru-nazwijmy to-uproszczeń.
„Kardynalny błąd współczesnej szkoły polega na uznaniu dziecka za osobę quasi-dojrzałą, posiadającą „osobowość”, której nie należy oceniać. Tymczasem ta „osobowość” nie ma nic wspólnego z kręgosłupem moralnym czy intelektualnym. To najczęściej zlepek pączkujących cech charakteru i przesadnych, podtrzymywanych przez rodziców, wyobrażeń na temat własnych możliwości. Prawda jest bowiem niezmienna od początku świata, jakkolwiek niepoprawnie brzmi w dzisiejszej epoce: dziecko jest infantylne.”
W każdym fragmencie tego akapitu tkwi jakiś mniejszy lub większy lapsus, błąd zdatny do wyprostowania przy wykorzystaniu podręczników z pierwszego roku studiów pedagogicznych. Ależ szanowny autorze, dziecko jest dojrzałe na miarę swojego wieku i doświadczeń.
Bodaj Korczak powiedział, że dzieciństwo to żadne przygotowanie do życia lecz już życie. Swoim stwierdzeniem o quasi-dojrzałości cofnął pan wiedzę o wychowaniu o dobre 150 lat. To wówczas wypisywano takie brednie że „dziecko ma gorzej niż dorosły rozwinięty układ nerwowy i dlatego kara chłosty musi być odpowiednio dotkliwsza, aby w ogóle była odczuwana”.
Stwierdzenie, że (tak jak prezentuje to autor) taka „osobowość” nie ma nic wspólnego z kręgosłupem moralnym czy intelektualnym jest do obalenia na pierwszym lepszym przedstawieniu lalkowym gdy młodzi widzowie płaczą, zaśmiewają się do łez czy tupią nogami z przejęcia. Na tej samej zasadzie ludzki embrion można by porównać do bezładnego zlepka kawałków ludzkiego mięsa. A jednak tam już jest człowiek! Stwierdzenie, że „dziecko jest infantylne” oznacza, że „dziecko jest dziecinne (niedojrzałe)”. To jakie ma być?!
Jeśli wolno wskażę jeden istotny mankament rozumowania autora przywołanego akapitu. Zakłada Pan bowiem, że w istocie nauczyciele zadają sobie trud snucia refleksji nad dojrzałością dziecka, jego kręgosłupem moralnym, i „dziecinnością dziecka”. Tymczasem tak chyba nie jest. Istnieje koncepcja wykształcenia „refleksyjnego praktyka” czyli nauczyciela, który co wieczór, jak brewiarz czytać będzie fachowe czasopisma, analizować będzie miniony w szkole dzień, a od czasu do czasu coś opublikuje. I z tej bajki jest pańska fraza. O tym w obietnicach sprzed czterech lat jak i tych wskazywanych jako zrealizowane nawet mowy nie ma.
Taka „natchniona” pedagogika nie tylko do niczego nie inspiruje, ale przede wszystkim silnie frustruje średnie i młode pokolenie nauczycieli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/117647-debata-bez-pryncypala-aleksander-nalaskowski-dla-wpolitycepl-o-reformach-ktore-albo-sa-albo-ich-nie-ma