Michał Karnowski: PO przegrała start kampanii. Jej sztabowcy są jak generałowie przygotowujący się do poprzednich bitew

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Szef sztabu wyborczego PO Jacek Protasiewicz pokazuje pozew do sądu przeciwko PiS. Kogo ma to poruszyć? Fot. PAP
Szef sztabu wyborczego PO Jacek Protasiewicz pokazuje pozew do sądu przeciwko PiS. Kogo ma to poruszyć? Fot. PAP

Jak powszechnie wiadomo, generałowie przygotowują się zawsze do poprzednich bitew. To znaczy myślą kategoriami poprzedniej batalii. Stąd choćby klęska potężnej Francji w 1940 roku. Schowani za potężnymi umocnieniami francuscy stratedzy myśleli kategoriami wojny okopowej z lat 1914-1918. Gdy Niemcy zastosowali szybkie uderzenie, obeszli umocnienia, a czasem (jak w Belgii) zaatakowali je wojskami spadochronowymi, klęska była potężna. Na szczęście alianci wyciągnęli wnioski i dziś koszmar niemieckiego nazizmu jest złym wspomnieniem.

Ta sama reguła ma czasami zastosowanie w bitwach wyborczych. Na przykład w Platformie Obywatelskiej w 2005 roku nikt nie zrozumiał, że po aferze Rywina idzie nowa epoka polityczna, a zmiany są dużo głębsze niż wymiana liderów i zmiana szyldów partyjnych. Delikatna, ale też i mało mobilna ówczesna kampania PO w zderzeniu z wczesnym startem Prawa i Sprawiedliwości a także użyciem twardego języka przez ówczesnych sztabowców Kaczyńskiego dała zwycięstwo tym ostatnim.

Z kolei w 2007 roku Prawo i Sprawiedliwość nie zauważyło zmiany społecznych oczekiwań i aspiracji. Nadal biło się pod hasłami walki z korupcją, twardego zderzenia z wielkimi i małymi układami. Z pozoru zgodnie z tym, czym żył kraj. Zgodnie z regułami poprzedniej kampanii. Ale sztabowcy PO wtedy wiedzieli o Polakach więcej - odwołali się do spokoju, marzeń o rozwoju i modernizacji. Do ludzkich, bardzo rozbudzonych, aspiracji. Wygrali.

A kto dziś bije się wedle starych reguł? Po kilku dniach obserwowania rozpędzonej już kampanii wyborczej mam wrażenie, że Platforma Obywatelska. Czasem aż szokuje wiara PO w skuteczność tych samych sztuczek i grepsów, których użyto cztery lata wcześniej.

Mamy więc odwoływanie się do antypisowskich emocji, straszenie Kaczyńskim - cztery lata po objęciu władzy przez Tuska! Może porusza to Adama Michnika i fryzjera Janiny Paradowskiej, ale zwykli ludzie, śmiem twierdzić, nie są tak rozgrzani w swych emocjach. Wiara, że młodzi ludzie znowu ruszą do urn zawiera zresztą w sobie poważny błąd logiczny. Obecni młodzi rządów PiS nie pamiętają. Tych straszaków i wezwań nie rozumieją,  to też obca im emocja. Ci, którzy w 2007 roku byli młodzi, mają dziś już cztery więcej. I za sobą bolesne zderzenie z rajem zielonej wyspy w praktyce.

Mamy także wiarę w moderacyjną siłę zaprzyjaźnionych mediów. A one przecież, po czterech latach upartego kochania Platformy, nie mają już aż takiej mocy interpretacyjnej. W sporej części utraciły prawomocność.

Mamy marzenia w siłę wyroków sądowych. Rzecz w tym, że to chwyt zużyty. Na dodatek jest używany w sprawie błahej jak ogólna wypowiedź polityka PiS o ocenie dorobku rządu. Przepraszam, ale kogo ma to poruszyć? Co udowodnić? Ja też, jak większość publicystów niezależnych, twierdzę, że w wielu obszarach nic się w Polsce nie zmieniło. Do sądu mnie podacie? Przecież to jakieś żarty. Tym PO chce poruszyć ludzi? Sztabowiec Jacek Protasiewicz przekonał do tego Donalda Tuska?

Mamy też absurdalną wiarę w pozyskanie wyborców SLD, co ma zmienić obraz wyborczego wyniku. Tak, to jest pewna wartość. Ale czy aż tak cenna żeby, a to zrobiono, zdemobilizować tych, którzy uwierzyli w to, że PO jest partią środka? Umiarkowaną, ale wierną kulturze chrześcijańskiej? Sądzę, że Platforma nie zdaje sobie sprawy z tego jak kosztowne będą jej zabawy w lewicowość. Rubla może, cytując klasyka, nie zarobić, a cnotę straciła.

Itp., itd. Platforma, pewna zwycięstwa, moim zdaniem przegrała start kampanii. Jej dyrygent potrząsa batutą, rzuca hasło czekając na wyśnione odpowiedzi i reakcje (albo agresja albo niemądra w tej sytuacji zgoda na debatę) i dziwi się, że grana jest inna niż on wymarzył melodia.

A opozycja? Brakuje jej jednego przekazu. To chyba niezamierzone, ale paradoksalnie skuteczne. Powoduje bowiem, że PiS mówi ciszej. Nie krzyczy. Dość sensownie odwołuje się nie do skrajnych i silnych emocji (te już ma w żelaznym elektoracie) ale do miękkiego poczucia, że nie jest tak jak miało być. Że zawiedziono nadzieje. Że zadłużenie, biurokracja, nieudacznictwo. Że młodzi mają zablokowane ścieżki rozwoju i awansu, podobnie jak w latach 90.

Wszystko bez radykalnych wniosków, ale z wyraźną sugestią: nie mówimy, że macie nas kochać. Ale naprawdę was te rządy zachwycają? Może lepiej zostańcie w domu?

Może się mylę, ale ta kampania będzie grana na półtonach. Na grymasach, a nie na krzyku. Będzie walką o punkty, a nie o znokautowanie przeciwnika.

Na razie lepiej sobie radzi PiS. Co nie znaczy, że weźmie władzę. To moim zdaniem jest w tym rozdaniu niemożliwe. Ale władza Donalda Tuska może być po wyborach dużo słabsza. A czasy idą ciężkie i premier potrzebuje władzy mocniejszej. Wątpliwe by ją uzyskał.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych