Kto jest szarą eminencją w SLD i czy dwór Grzegorza Napieralskiego zapewni mu sukces w wyborach?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Piątek popołudnie, ukryty gabinet za pokojem 103 na Rozbrat. Właśnie zbiera się dwór Grzegorza Napieralskiego. Radosław Nielek, nazwany szarą eminencją przewodniczącego, Tomasz Kalita i  Włodzimierz Czarzasty punktualnie pukają do drzwi szefa SLD. Ale ten ostatni coraz rzadziej odwiedza szefa Sojuszu, bo mimo wcześniejszego zaangażowania w kampanię przewodniczący nie wpisał go na listy wyborcze. - Obraził się, ale od czasu do czasu jesze wpada i szepnie słówko - mówi polityk SLD. Ich spotkania mają odbywać się co tydzień,  nigdy nie są zapisane w kalendarzu. W gronie tych czterech osób mają zapadać najważniejsze ustalenia dla Sojuszu. To oni decydują o wszystkim, bo to oni są  głównymi kreatorami nowego wizerunku Napieralskiego, który zrodził się jeszcze w kampanii prezydenckiej.

Z pozoru wszystko jest normalnie, jest partia, jej wódz, jest i dwór. Tylko, że w tej historii dwór nie jest jeden, dwory są przynajmniej trzy. Pierwszy jest tym, który realnie podejmuje decyzje, drugi składający się z sejmowych doradców wykonuje polecenia, trzeci zaś tworzy starszyzna, do której szef SLD ma przychodzić po akceptację propozycji.  Za pierwszy odpowiada wieloletni przyjaciel Napieralskiego ze Szczecina, jego doradca medialny,  uchodzący za specjalistę od marketingu politycznego Radosław Nielek, przez złośliwych nazywany nowym Wachowskim. Do szefa SLD może wejść o każdej porze. Strzeże dostępu do ucha Napieralskiego, a ten ma do niego bezgraniczne zaufanie. W czasie kampanii odgrywał rolę spin doktora. To on stworzył wizerunek polityka nastawionego na nowoczesne technologie i właśnie on miał wymyśleć przyszłe stanowisko dla szefa Sojuszu w rządzie. Bo przecież Napieralski chce zostać wicepremierem od nowoczesnych technologii. Nielek kilka lat temu przyjeżdża ze Szczecina do Warszawy, a dokładniej sprowadza go do niej Napieralski, który wtedy czuje się mocno osamotniony w Sojuszu. Potrzebuje sprzymierzeńca w przyszłej walce o fotel szefa SLD, a w przyjacielu z danych lat szybko go znajduje, bo ten podobnie jak szef Sojuszu jest wytrawnym politycznym graczem.

Radosław Nielek jest informatykiem,  specjalistą od przetwarzania danych, wykładowcą,  w Wyższej Polsko-Japońskiej szkole technik komputerowych. Ale jest też jedną z najbardziej znienawidzonych osób w Sojuszu. Dlaczego? -  Bo jest niegrzeczny. Nigdy nie mówi „dzień dobry”. A w szczególności nie ma szacunku dla starszych – mówi nam jeden z rozmówców. I  to właśnie Nielek ma  być gorącym zwolennikiem odmłodzenia Sojuszu. Politycy SLD niechętnie wypowiadają się na jego temat. Mówią, że jest pewny siebie i arogancki. – Radosław Nielek nie kontaktuje się z zarządem partii. Jest w komitecie wykonawczym i doradza jedynie szefowi. Nie widuję go w Sejmie – mówi Ryszard Zbrzyzny. I to zdanie powtarzają wszyscy nasi rozmówcy. Bo Radosław Nielek nie ma wstępu na Wiejską. Tam jest zbyt wielu dziennikarzy, za dużo kamer, a on chce pozostać anonimowy. – Radek jest odpowiednikiem Ostachowicza Tuska. Taki redaktor naczelny SLD. Odpowiada za organizację pracy Napieralskiego – mówi nam jeden z polityków. Ale na wpływy u szefa Sojuszu nie może też narzekać Tomasz Kalita, rzecznik prasowy partii, zawsze dwa kroki za przewodniczącym. Jest odpowiedzialny za ostry światopoglądowy kurs jaki wybrał Napieralski. – Pomysł wzniesienia na sztandar kampanii ustawy aborcyjnej,  związków partnerskich,  rozdziału państwa od kościoła to wszystko koncepcje Tomka. To on stoi za antyklerykalnymi hasłami, które powtarza Napieralski– mówi nam jeden z polityków. Kalita nie odstępuje szefa SLD nawet na krok. Briefuje go za każdym razem,  gdy ma wypowiadać się do mediów. – Kiedy Grzegorz ma się nagrywać do telewizji od razu dzwoni po Tomka. Ostatnio zamknęli się na pół godziny w gabinecie zanim Napieralski wyszedł do czekających na niego reporterów tvn 24 – relacjonuje nam świadek zdarzenia. I dodaje, że Tomasz Kalita wykonuje niemalże morderczą pracę na rzecz swojego szefa, który ma do niego ogromne zaufanie. Na tyle duże, że kiedy po jesiennych wyborach jego współpracownik zostanie posłem, wciąż ma pełnić rolę rzecznika prasowego. Pytanie czy równie mocno ufa swojemu kolejnemu doradcy Włodzimierzowi Czarzastemu.  Szczególnie, że  na jego nazwisko politycy Sojuszu reagują panicznie. Jedno jest pewne lider stowarzyszenia Ordynacka jest mu potrzebny jak nikt inny, bo potrzebna jest mu telewizja publiczna. A Włodzimierz Czarzasty pokazał szefowi SLD, jak duże ma w niej wpływy. Po tym jak Platforma Obywatelska przeforsowała ustawę medialną, według której członkami rad nadzorczych mają być osoby wskazane przez wyższe uczelnie szef Ordynackiej objechał uczelnie i konkursy do rad nadzorczych opanowali jego ludzie.

Zresztą Grzegorzowi Napieralskiemu opłaciło się korzystanie z jego wsparcia podczas kampanii prezydenckiej. Bo to Włodzimierz Czarzasty miał być pomysłodawcą najciekawszych koncepcji. Wymyślił między innymi rozdawanie jabłek. – W czasie kampanii w Sojuszu sztabów wyborczych było kilka. W jednym z nich zasiadałem razem z Włodkiem – zdradza nam Leszek Miller. Inny polityk dorzuca: - Oficjalny sztab, któremu przewodził Marek Wikiński był wyznaczony jedynie do czysto technicznej pracy.   I chociaż jego szef doradził agencję „What”, która zmieniła wizerunek Napieralskiego, to przez cały okres kampanii był kozłem ofiarnym, który co rusz obrywał za najmniejszą wpadkę. Ostatecznie nikt Wikińskiego nie nagrodził za sukces wyborczy. Nie został wicemarszałkiem Sejmu, co było mu obiecane – mówi nam polityk, który wspomagał szefa SLD w kampanii. Sam Marek Wikiński mówi, że ponownie nie zdecyduje się by zostać szefem sztabu. – Będę musiał prowadzić swoją kampanię, bo kandyduję na posła. Nie dam rady prowadzić sztabu Sojuszu – mówi, przekonując, że razem z Grzegorzem Napieralskim tworzą jedną drużynę. I dementując informacje o jakimkolwiek konflikcie.

Ścisłe grono szefa Sojuszu, czyli Nielek, Kalita i Czarzasty zdaniem naszego informatora ma nie tylko doradzać przewodniczącemu w kwestiach wizerunkowych, ale również czysto personalnych. – Radzą kto, gdzie i czy w ogóle powinien znaleźć się na liście do Sejmu i Senatu. Nie mam wątpliwości, że w tym kręgu podejmowane były decyzje dotyczące największych rywali Napieralskiego Kalisza i Arłukowicza -  mówi nasz informator.

O ile pierwszy dwór ma podejmować kluczowe decyzje, to ten drugi oficjalny sztab, który figuruje w Sejmie ma je już tylko wykonywać. A składa się z Kazimierza Karolczaka, skarbnika, Małgorzaty Winiarczyk-Kossakowskiej i Tomasza Kamińskiego. Karolczak zajmuje się przygotowywaniem programu gospodarczego. To on wysłał Napieralskiego w kampanii prezydenckiej pod fabrykę Fiata w Tychach. Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska, dyrektorka klubu SLD, zaś odpowiada za projekty dotyczące światopoglądu. Współtworzyła projekt ustawy o likwidacji funduszu kościelnego oraz ustawę o finansowaniu Kościoła przez państwo, którą Sojusz pokaże w kampanii. Tomasz Kamiński, jeden z najmłodszych posłów Sojuszu nadzorował ustawę medialną. Pytany czy pracował nad nią z Włodzimierzem Czarzastym wyraźnie się denerwuje. – Rozmawiałam z nim zaledwie kilka razy w życiu. Nie współpracowałem z nim w sprawie mediów – zarzeka się. I przekonuje, że wraz z Karolczakiem i Winiarczyk-Kossakowską tworzą jedynie grono doradcze, które nie ma wpływu na to jakie ostatecznie decyzje podejmuje szef SLD.  A to, że są wykonawcami podjętych wcześniej już ustaleń bez trudu zauważy ten kto choć raz odwiedził klub Sojuszu w Sejmie. Sztabowcy co chwila wchodzą do pokoju przewodniczącego podrzucając papiery, zostawiając projekty, tylko, że rzadko go w nim zastają.  Bo przewodniczący ciągle siedzi w siedzibie przy Rozbrat. A  spotkania zespołu są organizowane z Napieralskim raz na dwa tygodnie.  Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego sejmowi doradcy tworzą dwór pozorowany.

 Ale jest i ostatni element układanki, starszyzna -  dwór trzeci. Bo mimo  deklarowanego odmłodzenia Sojuszu, wciąż do zasłużonych działaczy Leszka Millera, Józefa Oleksego i Krzysztofa Janika szef SLD przychodzi po aprobatę podjętych decyzji. Kazimierz Kik, profesor z PAN mówi, że widać, iż szef lewicy wciąż ulega w swoich decyzjach byłym liderom. – Dzisiejszy Sojusz wygląda nico pokracznie, bo ma twarz Napieralskiego, ale nogi Millera- drwi. Ale po chwili dodaje, że rozumie, że przewodniczący otoczył się kilkoma dworami, bo sytuacja szefa partii, który chce połączyć zaangażowanie młodych z doświadczeniem starszyzny jest niewiarygodnie trudna. :- Może dlatego przewodniczący stoi w rozkroku  - kwituje.

Artykuł został opublikowany w całości w dzienniku "Polska The Times"

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych