Jaka naprawdę była finansowa sytuacja Andrzeja Leppera? Czy faktycznie problemy z pieniędzmi i długami mogły być przyczyną targnięcia się przez niego na życie? Sporo informacji na ten temat przynosi reportaż Marcina Kowalskiego i Aleksandry Szyłło w weekendowej "Gazecie Wyborczej".
Na stronie wyborcza.pl, w tekście "Zaciskająca się pętla. Ostatnie 48 godzin Andrzeja Leppera" czytamy między innymi:
Gdy Andrzej Lepper zawieszał sznur w swoim gabinecie przy Alejach Jerozolimskich, nie mógł nawet zamknąć drzwi, bo elektroniczne zamki wysiadły po odcięciu prądu. Na biurku od trzech miesięcy leżała eksmisja. Działacze musieli uciekać przed stróżem z parkingu, domagającym się zaległych opłat i zostawiali auta na ulicy, zbierając kolejne mandaty".
Reporterzy opisują, że w piątek piątego sierpnia, a więc w dniu swojej śmierci, Lepper w ogóle nie miał być w Warszawie. Po dwóch dniach spędzonych w Zielnowie u rodziny, planował jechać ze swoim kierowcą do Szczecina, pożyczać na spłatę kolejnej raty. Spotkanie jednak nie wypaliło. Przyjechał więc do siedziby Samoobrony i wyjął z teczki przywiezione z domu kolejne wezwania do zapłaty.
"GW" opisuje, że według jego współpracowników szef Samooborny od dawna był w korkociągu zadłużenia. Na początku pożyczał od działaczy, potem od biznesmenów. Także na konto rzekomych interesów z Białorusią. Nigdy nie oddawał. A były to duże sumy - po kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Kiedy ludzie nie dostawali swoich pieniędzy, dzwonili, a on nie odbierał. Wtedy przychodzili do biura. On się ukrywał. Jednocześnie szybko rozchodziły się wieści, że nie oddaje pieniędzy. Być może dlatego jeden z biznesmenów z którym się spotkał Lepper tuż przed śmiercią, po prostu odmówił pożyczki.
Szef był tym strasznie przygnębiony
- opowiada Mirosław Rudowski, jego ostatni kierowca i powiernik, działacz Samoobrony.
Początkowo załatwianie pieniędzy od znajomych szło łatwo, szybko jednak w środowisku rozeszła się wieść, że Lepper nie oddaje.
- Jak wsiadaliśmy z szefem do samochodu, to ja już rozumiałem, że jedziemy po pożyczkę - mówi jego kierowca.
Jak wielkie mogły być jego długi? Suma nie pada, można jednak odnieść wrażenie, że uzbierały się miliony. Według dziennikarzy chodziło nie tylko o długi partii, ale głównie o prywatne. Bo Lepper co miesiąc miał rzekomo dostarczać 15 tysięcy złotych do domu. Pieniądze szły na bardzo drogie leki dla syna, na pokrycie strat zaniedbywanego gospodarstwa.
Na marginesie - trudno zrozumieć dlaczego Lepper po prostu nie zajął się gospodarstwem. Wygląda, jakby ambicja polityczna, zakochanie we władzy, było silniejsze od wszystkiego. W artykule czytamy też:
Na złe przy szefie zostało już tylko kilkoro działaczy i najwierniejsza przyjaciółka - wódka.
Reporterzy twierdzą, że Lepper potrafił zamykać się na 2-3 dni i pić w samotności. To między innymi dlatego nikt się nie dziwił, gdy tak długo nie odbierał w piątek telefonu.
wu-ka, źródło: Gazeta Wyborcza
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/117026-jak-duze-klopoty-mial-lepper-jak-wsiadalismy-z-szefem-do-samochodu-to-wiedzialem-ze-jedziemy-po-pozyczke