Najpierw Igor Janke, a teraz Paweł Lisicki bardzo krytycznie oceniają dyskusję wokół śmierci Andrzeja Leppera. Ostrze polemiki wymierzają, symetrycznie, w dwie strony - w tych, którzy - jak nieoceniony Jacek Żakowski - obwiniają obóz Jarosława Kaczyńskiego, i w tych, którzy mają wątpliwości, czy była to śmierć samobójcza.
Lisicki pisze tak:
Ależ okazałem się naiwny. Jak dziecko we mgle. Człowieku, powiedziałem sobie następnego dnia, toś ty naprawdę myślał, że w Polsce można ot tak sobie jakby nigdy nic umrzeć? Wolne żarty. Polska demokracja potrzebuje nieustannego żeru. Nie ten trup, to inny. Byle przy jego pomocy swoje sprawy załatwić.(...)
Następnego dnia dowiedziałem się od drugiej strony polskiej wojny, że ci, co kiedyś atakowali Leppera, dziś niszczą Jarosława Kaczyńskiego, a tak w ogóle to samobójstwa popełnić Lepper nie mógł, bo tacy ludzie tak nie robią.
Lisicki kończy tezą, że oba opisy - "Lepper – pisowski męczennik" i "Lepper – pisowska ofiara" są "równie absurdalne".
Czy rzeczywiście są "równie absurdalne"? Czy sam opis dwóch stron jest prawdziwy?
Jacek Żakowski i towarzystwo rzeczywiście wprost oskarżają obóz IV RP o sprawstwo - poprzez aferę gruntową. Żakowski wpada przy okazji w wyjątkowo głęboką pułapkę upolitycznienia, bo przecież to jego środowisko najostrzej zwalczało Leppera. I jego teza jest naprawdę absurdalna; Leppera wykończyła bowiem przede wszystkim ujawniona przez "GW" seksafera, a gdyby nie wykończyła, Żakowski nadal by Leppera zwalczał - chyba, że szef Samoobrony utrzymałby antykaczystowski kurs. A gdyby nawet utrzymał, to zostałby użyty instrumentalnie, chwilowo.
Z kolei publicyści (publicyści, nie anonimowi blogerzy), którzy mają wątpliwości co do wersji o samobójstwie - forsowanej przez prokuraturę od pierwszych chwil jako dowiedzionej, nawet jeszcze przed sekcją zwłok - podnoszą jedynie wątpliwości. Może chwilami za jednoznacznie, ale istota ich postawy jest jak najbardziej właściwa: patrzą, czy wszystko się zgadza, a jeżeli się nie zgadza, to o tym piszą. To nie tylko ich prawo, ale - śmiem twierdzić - ich obowiązek. O "pisowskim męczenniku" nikt nawet nie wspomina.
Czy można się dziwić wyczuleniu Bronisława Wildsteina w tej kwestii? Na naszych łamach publicysta "Rz" napisał, że "trudno mu uwierzyć w samobójstwo Andrzeja Leppera". Ja raczej wierzę (też z wątpliwościami), ale nie uważam, by zgłaszanie wątpliwości było wystarczającym powodem do diagnozowania "śmierci zdrowego rozsądku". Albo by było powodem do wsadzania do jednego worka Wildsteina i odlatującego Żakowskiego.
Jeszcze dalej w głoszeniu teorii dwóch szalonych skrajności poszedł Igor Janke, który do jednego worka wrzucił szanowanych przez siebie publicystów oraz blogera Rolexa, który napisał, że "Lepper dołączył do długiej listy [ofiar] politycznych morderstw". Zabieg w publicystyce popularny, ale jednak nie powinien być on stosowany w odniesieniu do publicystów tej miary co np. Wildstein - bo to nie ta liga.
Janke zauważa także, że "podobne zjawisko pojawiło się po katastrofie smoleńskiej, ale wtedy wydawało się ono bardziej zrozumiałe. Ludzie, nie mogąc ogarnąć bezmiaru tragedii, próbowali ją sobie uświadomić, szukając czasem fanatycznych tłumaczeń".
Gdyby rzeczywiście zastosować klucz sprawy Leppera do sprawy Smoleńska, to po stronie "szalonej"- razem ze zwolennikami teorii helowej i wersji o dwóch samolotach - znalazłaby się również "Rzeczpospolita", zgłaszająca przecież bardzo wiele wątpliwości co do przebiegu śledztwa, a także niejednokrotnie dociekliwie weryfikująca okoliczności tragedii. To byłby ten sam zabieg - Wildstein i bloger Rolex w jednym worku.
A gdyby tę tezę przyjęli wszyscy - że wątpliwości co do Smoleńska równają się teorii helowej - nie byłoby społecznego nacisku na śledczych i władze, i sprawa potoczyłaby się jeszcze gorzej.
Fakt, że pojawiają się skrajne, jawnie bzdurne tezy, nie może być młotem na tych, co mają wątpliwości. Co więcej, to - niestety - kopia taktyki, która służyła w ostatnich dwóch dekadach zupełnie innym celom niż te, które przyświecają Jankemu i Lisickiemu. Taktyki zdrowego centrum i szaleńczych skrzydeł. A właściwie jednego szalonego skrzydła.
Być może rozróżnianie wątpliwości szalonych od wątpliwości uzasadnionych wymaga wysiłku, ale lepsze to niż splendid isolation, które w ostatecznym rachunku prowadzi do uznania, że wątpliwości mają tylko frustraci.
Rozumiem, że pojawianie się wątpliwości przy każdej śmierci może męczyć. Nie sądzę jednak, by był to dobry pretekst do analizy kondycji emocjonalnej zgłaszających wątpliwości publicystów. To raczej pretekst do analizy naszego państwa i jego rzeczywistości nieoficjalnej.
Kilka tygodni temu minęła 20. rocznica śmierci Michała Falzmanna - człowieka, który wykrył aferę FOZZ. Oficjalnie zmarł na zawał serca. Była to pierwsza z całej serii śmierci, które wyrobiły w nas nawyk zgłaszania wątpliwości nawet w przypadkach dla innych zupełnie niepodejrzanych.
Żeby było jasne - w żadnym wymiarze nie porównuję Leppera do Falzmanna. Wskazuję tylko, gdzie szukać przyczyn owej tak gorszącej niektórych kolegów podejrzliwości. Szukać trzeba u samego początku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/116982-fakt-ze-pojawiaja-sie-skrajne-jawnie-bzdurne-tezy-nie-moze-byc-mlotem-na-tych-co-maja-watpliwosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.