"Wyborcza" nie rezygnuje z tezy o naciskach i usprawiedliwia Rosjan. Dzień po raporcie wg redakcji z Czerskiej

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP
fot. PAP

Na portalu „Gazety Wyborczej" raport Millera komentuje pięciu publicystów, na czele z samym Adamem Michnikiem. Znamienne są tytuły ich felietonów: „Uczciwy raport", „Raport to kawał solidnej roboty", „Dobra odpowiedź na rosyjski raport", "Ten raport musi boleć".

Oto najciekawsze fragmenty  felietonów „GW".

Zaczynamy od nadredaktora Michnika:

Pisaliśmy wczoraj, że raport komisji Jerzego Millera będzie egzaminem dla polskiego rządu i państwa. Dziś możemy napisać z przekonaniem, że ten egzamin został zdany.

(...)

Raport mówi jasno o fatalnym funkcjonowaniu służb odpowiedzialnych za tego typu loty i w Polsce, i w Rosji. Polscy piloci nie byli przygotowani na sytuację tak wyjątkową (warunki atmosferyczne), a rosyjscy kontrolerzy - zapewne z podobnych przyczyn - podawali pilotom fałszywe czy niedokładne informacje.

Można też oczywiście powiedzieć, że wprowadzali w śmiertelnie niebezpieczny błąd, że łamali wszelkie standardy lotnictwa. Michnik woli mówić o niedokładnych informacjach. Ale najlepsze jest to, że skandaliczne zachowanie rosyjskich kontrolerów uzasadnia złymi warunkami atmosferycznymi. Skoro tak, dlaczego nie wyciąga wniosku, że z takich właśnie powodów powinni oni zamknąć lotnisko? I dalej:

Nie sądzę, by zwolennicy "religii smoleńskiej" przyjęli do wiadomości wiedzę, że nie było zamachu ani spisku Putina z Tuskiem. Fanatyzm jest schorzeniem specyficznym i długotrwałym.

(...)

Ale jest też nadzieja, że w Rosji odpowiedzialni ludzie zrozumieją słowa Donalda Tuska, że fundamentem relacji polsko-rosyjskich musi być prawda.

I jeszcze ta nadzieja, że społeczeństwo polskie okaże się rozumniejsze od fanatyków "religii smoleńskiej".

A co z fanatykami teorii o naciskach, którzy swoją kwaterę główną mają przy ul. Czerskiej w Warszawie? Czy na odszczekanie swoich insynuacji poświęcą swoich łamów choć jeden procent z ilości zapełnionej upowszechnianiem bezpodstawnych oskarżeń pod adresem śp. prezydenta i generała?

Nie, bo idą dalej swoją ciemną drogą. Roman Imielski pisze:

Choć członkowie komisji wielokrotnie podkreślali, że nikt nie wywierał nacisku na załogę, by lądowali w Smoleńsku za wszelką cenę, to przyznaje, że mogła odczuwać presję.

Po pierwsze - kancelaria prezydenta i sam Lech Kaczyński, mimo próśb załogi związanych z fatalnymi warunkami na lotnisku w Smoleńsku, nie podjęła decyzji, by lecieć na lotnisko zapasowe. A zgodnie z przepisami tylko od prezydenta i jego ludzi zależało, które lotnisko należy wybrać.

Prezydent i jego otoczenie chcieli uczestniczyć w uroczystościach katyńskich zgodnie z harmonogramem. TVP, którą wówczas kierowali ludzie bliscy PiS, przygotowywała niezwykle obszerną relację z tego wydarzenia. Z większym rozmachem niż 7 kwietnia, gdy w Lesie Katyńskim spotkali się premierzy Donald Tusk i Władimir Putin.

Załoga mogła też odczuwać pośrednią presję psychologiczną z powodu obecności w kabinie dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika - co jest niezgodne z przepisami. Błasik wszedł do kokpitu w charakterystycznym momencie - sześć minut po poinformowaniu pilotów przez dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ, że "na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy".

Dla Imielskiego z jednej strony raport jest uczciwy i bolesny, ale z drugiej mało wiarygodny, bo ulubioną przez „Wyborczą" tezę o naciskach masakruje.

Wątek nacisków ciągnie też Marcin Wojciechowski:

Widać, że pod koniec lotu załoga Tu-154 po prostu się pogubiła, służby naziemne nie potrafiły jej pomóc, pewnie sobie nawet nie zdawały sprawy, że coś w powietrzu idzie nie tak. W podjęciu niewłaściwych decyzji nie pomagała na pewno obecność dowódcy sił powietrznych w kabinie pilotów oraz świadomość, że prezydentowi Lechowi i Kaczyńskiemu i jego otoczeniu bardzo zależy, by w Smoleńsku być na czas.

W powietrzu było coś nie tak, a Rosjanie nie zdołali pomóc. Wojciechowski nie zauważa, że Rosjanie co najmniej przeszkadzali, a ich zachowanie determinowało część błędów Polaków.

I drugi jeszcze lepszy fragment:

Przyznam się, że słuchałem prezentacji raportu komisji Millera z podziwem. Jasna argumentacja, brak emocji, ani uprzedzeń. Raport, choć w znacznej części pokrywa się z ustaleniami rosyjskiego MAK, to jednak jest bogatszy. Nie przemilcza uchybień po stronie rosyjskiej, nie brnie też w insynuacje o alkoholu w krwi generała Błasika czy konstrukcji psychologicznej pilotów. Załoga Tu-154 nie była samobójcami. Byli po prostu źle wyszkoleni, a samolot w takich warunkach i w takim składzie załogi nie powinien w ogóle wylecieć z Warszawy. Na to nałożyła się zła pogoda oraz bierność rosyjskich służb obawiających się skandalu dyplomatycznego, jeśli skierują samolot Kaczyńskiego na drugie lotnisko.

Czegoś tu można nie rozumieć - dziennikarz słuchał prezentacji z podziwem, choć ustalenia Polaków w znacznej części pokrywają się z ustaleniami sowieckiej generał na czele MAK. Wyjaśnienie znajdujemy w ostatnim zdaniu. Wojciechowski wie, że Rosjanie nie zamknęli lotniska, bo obawiali się skandalu dyplomatycznego. Wyczytał to w raporcie? Nie. Chcielibyśmy, żeby podzielił się z nami źródłem tej wiedzy.

Jedynie komentarz Wacława Radziwinowicza da się czytać bez rosnącego ciśnienia. Brakuje tylko jednego – stwierdzenia, że odpowiedź Rosjanom pół roku po ich ataku jest jakby trochę spóźniona...

znp

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych