Pilot o słowach Sikorskiego o winie pilotów: "Pan minister nie ma wykształcenia lotniczego. Jest politykiem i tak należy traktować jego oceny"

Fot. PAP
Fot. PAP

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski udzielił ostatnich dwóch wywiadów w publiczych mediach, w których powtórzył swoją "opinię" na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej.

W radiowej Trójce powiedział:

Mnie pytają różni partnerzy o... wypadek smoleński i ja się dzielę swoją opinią. A moja opinia jest taka, że jeżeli piloci zbliżają się do lądowania, gdzie są... jest fatalne lotnisko, fatalne warunki pogodowe i zniżają się świadomie poniżej wysokości decyzyjnej, wbrew instrukcji samolotu, wbrew instrukcji lotniska, wbrew własnym uprawnieniom, z wyjącym systemem ostrzegawczym to błąd to jest najłagodniejsze określenie, jakim można to określić.

W wywiadzie w programie "Polityka przy kawie" w TVP 1 powtórzył niemal słowo w słowo to, co wygłosił na falach radiowej Trójki.

W "Naszym Dzienniku" do słów ministra spraw zagranicznych odniósł się doświadczony pilot wojskowy w służbie czynnej, w stopniu majora:

Jest lotnisko, które spełnia wymogi albo ich nie spełnia. Albo są warunki atmosferyczne, które zezwalają na wykonanie lotu, lądowania czy startu, albo warunki pogodowe na to nie pozwalają i wtedy nie wykonuje się tego np. lądowania. W praktyce bywa też tak, że jeśli "czas goni", a warunki pogodowe na to pozwalają, wykonuje się lot na obiekt położony bliżej lotniska docelowego. Zwykle jako to lotnisko międzylądowania wybierane jest lotnisko zapasowe ujęte w planie lotu. Tam się zalatuje i czeka na poprawę warunków atmosferycznych na lotnisku docelowym. To jednak przy lotach typu HEAD musi być załatwione wcześniej, poprzez placówki dyplomatyczne. Jeśli jednak kancelaria premiera zawala sprawę, to nie ma też możliwości manewru. Z tego, co wiemy, 10 kwietnia 2010 roku można było lecieć do Smoleńska.

Na pytanie, co minister spraw zagranicznych rozumie przez "zbliżanie się pilotów do lądowania" odpowiada:

To jest gra słów o charakterze politycznego podjazdu. Każdy pilot, nawet jeśli ma do czynienia z takim lotem jak 10 kwietnia 2010 roku na Siewiernyj, gdy pada komenda "odchodzimy", to podejmuje działanie. Jestem przekonany, że tak było. Pozostaje pytanie, dlaczego sprawy potoczyły się inaczej?

Załoga może nawet prosić o "warunki do lądowania", ale to nie oznacza, że pilot jest nastawiony na lądowanie.

Minister Sikorski zaruca pilotom, że zeszli poniżej poziomu decyzji, czyli 100 m:

Jeśli samolot jest odpowiednio skonfigurowany, moc silników znajduje się na właściwym poziomie, to na tych 100 metrach wystarczy zwiększyć obroty silników i samolot leci w górę. Pilot wie, jaki jest ciężar samolotu, wie, jak maszyna reaguje, to naprawdę nie jest "sztuka tajemna".

Pan minister nie ma wykształcenia lotniczego. Jest politykiem i tak należy traktować jego oceny. Politykowi zależy na tym, by budować wizerunek swój i partii, do której należy. Z tego punktu widzenia istotne jest odwrócenie uwagi i choćby częściowe ściągnięcie z rządu odpowiedzialności za zaniedbania.

Sikorski zarzucił również pilotom, że zbliżali się do lądowania "z wyjącym systemem ostrzegawczym":

Przecież system TAWS nie miał zapisanych w swojej bazie danych informacji o lotnisku Siewiernyj. W bazie tego urządzenia musi być wprowadzone lotnisko, na jakie się podchodzi, bo inaczej system będzie podawał komendy nieadekwatne do sytuacji. Ja wiem, że na przyrządy się podchodzi i człowiek wierzy ich wskazaniom, szczególnie że są to pomoce wielokrotnie przetestowane, zweryfikowane podczas lotów szkolnych, treningowych itd., ale w tej konkretnej sytuacji TAWS nie posiadał informacji o lotnisku Smoleńsk Siewiernyj. Zatem o jakim systemie ostrzegawczym mówimy?

Czy zatem piloci popełnili błąd, który kosztował życie 96 osób, z prezydentem RP na czele?

Proszę spojrzeć tylko na te elementy: karty podejścia, wyposażenie naawigacyjne lotniska, światła lotniska na Siewiernym wszystkie budziły co najmniej wątpliwości. Gdyby tak wszystkich domorosłych ekspertów - w pochmurny dzień, przy niskiej podstawie chmur i opadach deszczu czy we mgle - wziąć do samolotu i pokazać, jak wygląda lądowanie, to przekonaliby się, jak ważną rolę odgrywają światła podejścia. To są drugie oczy pilota. Lądowanie polega na tym, że przechodzi się z przyrządów na kontakt wzrokowy z ziemią. Jak nie widać ziemi, to są światła, które pokazują ścieżkę i pomagają ocenić położenie samolotu względem pasa startowego. By wylądować, ten kontakt wzrokowy musi być. To, co załoga Tu-154M zastała na Siewiernym, nie zasługiwało na miano lotniska, ale co najwyżej na tytuł przygodnego lądowiska. Ktoś zezwolił na ten lot i to kancelaria premiera zawaliła sprawę, nie wysyłając do Smoleńska fachowców, którzy mogliby ocenić warunki, w jakich lądowanie na takim obiekcie było faktycznie możliwe i bezpieczne. Czego jednak można było się spodziewać, skoro wizyty VIP-ów przygotowywane są przy kawiarnianych stolikach w Moskwie? Zresztą co człowiek z kancelarii premiera wie na temat powietrznego transportu VIP-ów, skoro jest tylko politykiem, a nie ekspertem do spraw lotniczych? Proszę spojrzeć na postępowanie Amerykanów. Przed każdą wizytą ich VIP-a przyjeżdża grupa fachowców i ocenia m.in. przygotowanie lądowiska. I robią to fachowcy, nie dyplomaci.

Cały wywiad tutaj

 

Bar, źródło: polskieradio.pl/trojka; tvp.pl; naszdziennik.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych