Instrumentalne traktowanie retoryki antyklerykalnej co pewien czas powraca. Zwykle w wakacje

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Za zgodą autora publikujemy fragmenty tekstu, którego całość wydrukowała "Rzeczpospolita".

 

Politycy traktują idee jak nieszkodliwe drinki. Zapominają, że to tak naprawdę mocny alkohol, nad którym łatwo można stracić kontrolę. Może zdumiewać, że w Platformie Obywatelskiej, w której aż roi się od byłych ministrantów i w której działają krewni hierarchów, rosną nastroje antyklerykalne. Izabela Sierakowska i Bartosz Arłukowicz dostali na wstępie prezent – nie muszą czuć dyskomfortu, że wstępują do partii klerofaszystowskiej.

(...)

Ale skupmy się na razie na słowach i spróbujmy ten nasz antyklerykalizm opisać. Z czego on się składa i jakie sobie stawia cele? To, co nazywamy ostatnio przejawami antyklerykalizmu czy też samym antyklerykalizmem, składa się z różnych elementów, przy czym część z nich w ogóle nie powinna podpadać pod miano antyklerykalizmu.

Jest, po pierwsze, wątek tzw. wpływu Kościoła na państwo. Neurotyczni intelektualiści każdą wypowiedź hierarchy o kwestiach publicznych traktują jako ingerencję Kościoła w sprawy państwa. Już się utarło, że rozdział Kościoła od państwa ma oznaczać zakaz wypowiadania się przez duchownych o polityce albo i o tym, co o politykę zahacza.

Tak się dziwnie składa, że zakaz ten obejmuje tylko tych hierarchów, których wypowiedzi nie podobają się luminarzom naszych salonów. Inni mogą i reżim IV RP skrytykować, i o Unii prawić piękne kazania.

Po drugie, za naruszanie zasady rozdziału coraz częściej jest uważany głos świeckich katolików, nawet jeśli unikają oni argumentów religijnych. Tak jest w przypadku aborcji.

Po trzecie, istnieje tzw. temat Radia Maryja. W dobrym tonie jest połajać medium o. Rydzyka, powybrzydzać, pooburzać się na biskupów, którzy ciepło wypowiadają się o radiu, zganić polityków. A potem stwierdzić, że to największy problem Kościoła i w ogóle Polski, że takie radio istnieje.

Panu Bogu świeczkę...

Jeśli ten zestaw można nazywać antyklerykalizmem, to jest to antyklerykalizm bez przekonania. Trochę w nim inteligenckiego pouczania księży – tu Platforma jest godną dziedziczką Unii Wolności. Trochę wreszcie tradycyjnego ludowego antyklerykalizmu, który pozwala pójść do kościoła, a potem pożartować z księdza i w życiu robić wszystko po swojemu. Taki zadziwiający melanż inteligenckiego przywiązania do wiary prawdziwej i szczerej (klękanie przed Bogiem) z indyferentyzmem.

Z tych słów nic nie wynika i na razie wyniknąć nie może. To odpowiada strategii Platformy, która wcale nie opiera się na wielkich emocjach, ale krótkotrwałych, przemijających podrażnieniach wyborczych zmysłów. PO to podrapie, to rozśmieszy, to wywoła lekkie wzburzenie. Wszystko na tyle silne, by zwrócić uwagę i zawładnąć na trochę umysłem, i na tyle wyważone, by nie trzeba było tematu ciągnąć w przyszłości i by nie przekształcił się w jakąkolwiek wizję.

Tak też jest z tym konglomeratem zachowań, który nazwać można roboczo i tymczasowo antyklerykalizmem. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że wkrótce znów nastąpi całowanie biskupich pierścieni i partyjne dni skupienia. A potem powtórka. I tak cały czas. Jeśli zaś powiedzie się plan z poszerzeniem klubu o kilka nazwisk wojującej lewicy i wojującej prawicy, to nawet naprzemienność zachowań nie będzie konieczna.

W tym samym czasie jeden polityk będzie mógł całować pierścień, a drugi, na przykład, wzywać do liberalizacji ustawy aborcyjnej. Donald Tusk zaś będzie to skłaniał się ku jednej, to ku drugiej stronie, albo zagra arbitra. Prezydent Komorowski powie, że jest katolikiem posoborowym i ekskomuniki się nie boi. Konserwatyści będą zapewniać swoich wyborców, że premier tak naprawdę z sympatią patrzy na ich pomysły, a innych rozwiązań nie dopuści. To samo ci z lewicy. Postulaty jednych i drugich pozostaną niezrealizowane.

(...)

Bezwzględni manipulatorzy

Tak, twórcy naszej sceny politycznej przypisują sobie niemal boskie właściwości. To oni mają być demiurgami i w dowolny sposób kształtować wyborczą masę.

Znakomicie widać to było w czasie tzw. sprawy o krzyż pod Pałacem Prezydenckim. Partyjni liderzy mogli ze spokojem patrzeć na niespotykaną po 1989 roku profanację krzyża w miejscu publicznym, na sikanie do zniczy i opluwanie czuwających. W ten sposób realizowali cudzymi rękami swój polityczny plan, sami nie wchodząc w samo centrum konfliktu. Ograniczali się jedynie do gestów, do podrażnień i niewielkich prowokacji. Reszta działa się sama. Szambo, dotychczas zamknięte w esbeckich tygodnikach, popłynęło głównym nurtem. Może nie na długo, ale w sposób wystarczająco mocny, by wydrążyć nowe koryto.

Wydarzenia wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim powinny być przestrogą – tak właśnie kończy się wiara ułomnych elit politycznych we własne zdolności przywódcze.

(...)

Na szczęście wydarzenia przed pałacem były – na razie – jednorazowym incydentem. Powinny jednak pozostać przestrogą. Ale elity zdają się tym za bardzo nie przejmować. Instrumentalne traktowanie retoryki antyklerykalnej co pewien czas powraca. Dość ciekawe, że zwykle dzieje się to w wakacje.

Być może w czasach słabego złotego i rozpadających się kolei najwygodniej jest wysłać na wczasy sam rozum. Ogłupiałe ciała pozostają w Warszawie.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych