Unia na krawędzi. "Wspólna waluta europejska, której tak pragną nasi polityczni decydenci, może wkrótce zniknąć"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Unia na krawędzi

Wspólna waluta europejska, której tak pragną nasi polityczni decydenci, może wkrótce zniknąć. Stanie się to wtedy, gdy zniechęci się do niej największa gospodarka Eurolandu, czyli Niemcy, i gdy pracujący tam ludzie będą musieli nadal ponosić koszty ratowania przed bankructwem kolejnych krajów, i to dużych, jak Hiszpania czy Włochy. Niewątpliwie Niemcy, zwłaszcza zwykli obywatele, są coraz mniej zadowoleni z kierunku, w jakim podąża wspólna waluta. Dalsze utrzymywanie europejskich sublokatorów w strefie euro może się okazać zbyt kosztowne nawet dla bogatych Niemiec. Mogą porzucić wspólną walutę, jeśli pozostałe kraje z Francją na czele nie wyrażą zgody na istotne, zasadnicze wręcz zmiany w traktacie lizbońskim, z takim trudem uchwalonym i ratyfikowanym. Chodzi o umożliwienie kontrolowanego bankructwa kraju nadmiernie zadłużonego, wzmocnienie dyscypliny finansowej w Unii oraz konieczność ponoszenia części strat firmowych przez prywatne podmioty finansowe, banki i spekulantów walutowych, którzy zainwestowali w papiery wartościowe bankrutujących europejskich krajów. Perspektywa historycznej abdykacji euro wcale nie wydaje się dziś absurdalna. Tylko nasi rządzący nie biorą tego pod uwagę, wolą wierzyć w bajeczkę o królestwie Eurolandu, gdzie żyje wyłącznie lud zamożny i szczęśliwy.

Nie kto inny jak Nouriel Roubini, zwany Doktorem Zagładą, bo przewidział nadchodzący kryzys, jeden z najlepszych współczesnych ekonomistów, ostrzega, że Unię Europejską czeka wręcz przerażający scenariusz, w którym państwa i instytucje będą upadać jak klocki domina, bo ich długi i deficyty urosły do gigantycznych rozmiarów. Jak twierdzi, nie będzie bowiem tajemniczych inwestorów z Marsa, którzy wykupią długi krajów eurostrefy. Dziś Hiszpanie są winni bankom o 60 proc. więcej, niż wynoszą ich oszczędności.

Roubini przewiduje, jak będzie wyglądał europejski kryzys. Po Irlandii przyjdzie kolej na Portugalię, potem Hiszpanię, tyle że Unia nie ma pieniędzy, by spłacić długi Hiszpanii, a jest to zbyt duży kraj, by można go było wykupić. Trudno się z tym nie zgodzić. To oznaczałoby śmierć euro, zwłaszcza gdyby po pieniądze wyciągnęły też ręce Włochy. Również szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn potwierdza, że sytuacja gospodarcza Europy jest „bardzo niepokojąca", albowiem skutki kryzysu są „dalekie od całkowitego wybrzmienia". Niestety ma rację, przyszłość nie tylko wspólnej waluty czy całej strefy euro, ale nawet Unii Europejskiej jest bardziej niepewna niż kiedykolwiek. Coraz większa grupa krajów znajduje się na progu bankructwa. Euro jako ostoja stabilności walutowej, symbol zamożności i gwarancja wielu tłustych lat to zamierzchła przeszłość. Karty przez najbliższe lata będą rozdawali Niemcy. Berlin gra dziś o najwyższą stawkę — nowy ład ekonomiczny i polityczny w Europie. Jeśli nowym prezesem Europejskiego Banku Centralnego zostanie szef Bundesbanku Axel Weber, w jego rękach znajdą się klucze do europejskiego skarbca i przyszłość wspólnej waluty.

Dziś kłopoty banków irlandzkich i samej Irlandii oznaczają olbrzymie problemy dla pozostałych europejskich banków, zwłaszcza brytyjskich — mają obligacje skarbowe Irlandii o wartości 222 mld euro, banki niemieckie — 205 mld euro, Amerykanie — 115 mld euro, Francuzi — ok. 90 mld euro, Hiszpanie — ok. 20 mld euro. Bardzo podobnie wygląda zaangażowanie tych krajów w obligacje hiszpańskie i włoskie, tylko pula jest znacznie większa i sięga 400–500 mld euro dla każdego kraju. Nic dziwnego, że niemieccy podatnicy dostają gęsiej skórki, gdy tylko słyszą, że znowu komuś trzeba będzie pomagać. Dziś już nawet nie chcą w zamian ani Akropolu, ani greckich wysp, ani irlandzkich pastwisk, ani tym bardziej hiszpańskich winnic czy portugalskich plaż.

Zamiast świętować, że ich plan wychodzenia z kryzysu — jakże odmienny od polskiego (np. dopłaty do kupna nowych samochodów) — zdał egzamin, Niemcy muszą myśleć o kolejnych pożyczkach i pomocy dla  utracjuszy. Kanclerz Merkel stawia swoim obywatelom i całej Europie ultimatum: jeśli upadnie euro — upadnie też Unia. Żąda więc, żeby kraje mniej konkurencyjne i mocno zadłużone szybko się „podciągnęły". Zatem na razie państwa strefy euro kupują czas, byle do wiosny.

Zaciskanie pasa coraz mniej się podoba społeczeństwom Europy. Analitycy — z wyjątkiem oczywiście naszego kraju — zadają sobie pytanie, czy można jednocześnie rozwijać się, coraz bardziej oszczędzając i zaciskając pasa. Dlatego procedury kontrolowanego bankructwa muszą zostać szybko opracowane, bo tylko wtedy, według kanclerz Merkel, można będzie zdyscyplinować rządy i zabezpieczyć się przed wystawnością, rozrzutnością i pożyczaniem na potęgę. Ta prawda poraża
coraz większą grupę europejskich przywódców.

Na świecie w najlepsze trwa wojna walutowa, wiele państw używa swoich walut jako broni przeciwko sąsiadom, skutecznie ich zubożając i promując własny eksport. Sztucznie utrzymywany niski kurs jena, franka, dolara czy juana nie może być obojętny dla europejskiej waluty, eksportu i deficytów sektora finansów publicznych, a zwłaszcza dla długu publicznego. Dzisiaj bowiem nawet tak prężne gospodarczo kraje i eksportowe potęgi, jak Tajlandia, Malezja, Singapur, Korea Południowa czy Brazylia, obawiają się dalszego umacniania swoich walut. Słabe euro pomaga eksportowi Niemiec, silne euro może zabić szanse takich krajów, jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Irlandia, a nawet Włochy.

Na półtora miesiąca przed przyjęciem europejskiej waluty przez Estonię, która dopiero co przeszła olbrzymi kryzys, tylko 34,3 proc. społeczeństwa było zadowolone z zamiany estońskiej korony na euro, a przeciwko wprowadzeniu wspólnej waluty wypowiadało się aż 52,8 proc. Marszałek słowackiego parlamentu zaapelował do władz o powrót do korony. Również nasze sondaże pokazują coraz mniejszą przychylność dla przyjęcia euro, 60 proc. Polaków jest dziś przeciw. Do coraz większej grupy Polaków dociera prawda i poczucie realizmu ekonomicznego. Mimo to nasi decydenci wciąż przebąkują o szybkim wprowadzeniu euro mimo że Polska została objęta w 2009 r. procedurą nadmiernego deficytu, która najwcześniej może być zdjęta w 2013 r. Dziś z pewnością do unii walutowej się nie nadajemy,  i chwała Bogu. Kombinacje i sztuczki księgowe z inną klasyfikacją długu emerytalnego mają właśnie na celu prześliźnięcie się do euro. Ciekawe, czy gdy będziemy już gotowi do przyjęcia wspólnej waluty, Europa będzie ją jeszcze wtedy miała.

Znacznie roztropniejsi od nas Czesi postanowili nie spieszyć się z przyjmowaniem euro i zwlekać z decyzją, jak długo się da. Premier Petr Nečas mówi, że w dzisiejszych warunkach przyjmowanie euro byłoby głupotą. Premier Węgier Viktor Orbán stwierdza jednoznacznie, że przyjęcie euro przez Węgry przed 2020 r. jest niewyobrażalne. Ciuciubabka walutowa trwa bowiem nie tylko w Europie, trwa w najlepsze na całym świecie. Tylko my jak dzieci z piaskownicy cieszymy się z silnego i umacniającego się złotego i interweniujemy, wyprzedając pożyczone euro i środki unijne, byleby wzmocnić złotego, zwłaszcza pod koniec roku. A wszystko po to, żeby tylko nie przekroczyć 55-procentowego progu relacji zadłużenia do PKB, za którym już tylko przepaść: cięcia, podwyżki podatków i drożyzna. Ten próg i tak przekroczyliśmy pod koniec 2010 r., według metodologii liczenia długu Eurostatu.

Kryzys w Europie i Stanach Zjednoczonych jeszcze się nie skończył. Długi publiczne wielu państw wkrótce zrównają się z ich PKB. Zapalną strefą jest dziś niewątpliwie Europa, w tym znaczna część strefy euro. Ekonomiści i analitycy nie są w stanie ustalić i przewidzieć rozwoju zdarzeń gospodarczych, a tym bardziej skutków ewentualnego pogłębiania się zjawisk kryzysowych, w tym skali kryzysu walutowego. Bardziej przydatni w tej roli mogą się okazać jasnowidze albo wróżki. Polski jasnowidz Krzysztof Jackowski ma co do euro również pesymistyczne wizje, przewiduje też bankructwo Polski.

Przed nami — oby nie — lata chaosu gospodarczego i społecznego, dekoniunktury. Powrót do zwykłej europejskiej stabilności i koniunktury lat 90. i dekady 2000– -2010 nie będzie ani prosty, ani bezbolesny. Huśtawka społecznych nastrojów powiązana z coraz ostrzejszym zaciskaniem pasa, a zwłaszcza brak przyzwoitości elit politycznych i deprawacja świata finansów mogą nie tylko wstrząsnąć euro, funtem czy dolarem, ale wyprowadzić ludzi na ulice. Tak czy siak niektóre unijne kraje stoją dziś przed groźbą upadłości. Widmo bankructwa krąży nad Europą, a karty rozdaje kanclerz Merkel. Zatem niemieckiemu pasterzowi europejskiej trzódki można zacytować kolejną bajkę Ignacego Krasickiego

— Owieczka i pasterz.

Strzygąc pasterz owieczkę nad tym się rozwodził,

Jak wiele prac ponosi, żeby jej dogodził.

Że milczała: „Niewdzięczna!" — żwawie ją

ofuknie.

Więc rzekła: „Bóg ci zapłać... a z czego te

suknie?".

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych