Jarosław Gowin, wiceszef klubu Platformy Obywatelskiej udzielił "Polsce The Times" ciekawego wywiadu, który w interesujący sposób pokazuje dylematy krakowskiego konserwatysty w lewicowej partii.
Poseł Gowin nie zgodziłby się z takim opisem partii rządzącej, ale niestety siła jego argumentów jest słaba. Jest skłonny uznać, że Platforma w ciągu czterech lat rządów przeszła wyraźnie na pozycje centrowe, bo każda partia rządząc łagodzi kanty. Słowa "lewica" unika jak ognia, co jest, rzecz jasna, zrozumiałe z perspektywy politycznych planów PO oraz komfortu psychicznego posła Gowina, ale wiele z prawdą nie ma wspólnego.
Platforma Obywatelska przeszła dużą ewolucję w ciągu ostatnich 10 lat. Zaczynała, jako partia ludzi, którzy chcą stworzyć zupełnie nową jakość w polskiej polityce (choć wypowiedzi Gromosława Czempińskiego o udziale służb specjalnych w kreowaniu PO wskazywałyby jednak na to, że była to tylko kolejna odsłona "reglamentowanego obywatelskiego ruchu politycznego"). Jednak podwójna przegrana w wyborach w 2005 r. z partii, chętnie eksponującej swój solidarnościowy rodowód i dążącej do koalicji z PiS, zrobiła partię antysystemową.
Platforma w ciągu dwóch lat rządów PiS zawiązała strategiczny sojusz z całym polityczno-biznesowo-medialnym establishmentem, który stworzył atmosferę grozy i strachu przed IV RP. Schowano Jana Rokitę, mówiącego o "szarpnięciu cugli" i "sanacji państwa", a aparat partyjny został podporządkowany jednej osobie. To był pierwszy wyraźny przełom w tożsamości Platformy.
Już wtedy senator Jarosław Gowin przeżywał swoje pierwsze dylematy, jako sierota po PO-PiS, które z czasem stały się jego znakiem szczególnym. Na początku Platforma ewoluowała, by po dwóch latach w opozycji zostać w 2007 r. typową partią władzy, ze wszystkimi jej konsekwencjami. Najważniejszą konsekwencją była jej programowa bezideowość. Donald Tusk uznał w pewnym momencie, że Polacy nie chcą bolesnych reform i postanowił wejść w rolę strażnika "świętego spokoju".
Ta mała stabilizacja trwa do dziś, choć wkrótce może zakończyć swój żywot. Co do tego, że ten sen się skończy nie ma już chyba nikt poważny wątpliwości. Eksperci różnią się tylko co oceny skali i czasu kryzysu, który przeora nasz kraj.
Zbliżający się nieuchronnie kryzys może wywołać skutki społeczne tylko wtedy, jeśli nałoży się na to kilka zjawisk naraz: rozpad strefy euro, konsekwencje pakietu klimatycznego, rozpad infrastruktury energetycznej i drogowej, cięcia w budżetówce, kryzys na rynku hipotecznym, coraz większe bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych i drożyzna. Rozdźwięk między propagandą a rzeczywistością, doświadczana na co dzień w końcu da o sobie znać. I to będzie początek końca małej stabilizacji Donalda Tuska.
Katastrofa smoleńska obnażyła słabość państwa. Sęk w tym, że - jak pokazuje najnowsza Diagnoza społeczna - Polacy nie widzą związku między fatalnym stanem państwa a rządzącymi. Na razie jedynym namacanym politycznym efektem tego tragicznego wydarzenia jest duża mobilizacja wyborców konserwatywno-narodowych wokół Jarosława Kaczyńskiego.
Dlatego Jarosław Gowin może mówić otwarcie, że za katastrofę smoleńską odpowiada...państwo. Nie konkretni ludzie, lecz państwowe instytucje oraz wadliwe przepisy. Odpowiedzialności politycznej i moralnej nie ma. To jest niewątpliwe ważny sygnał ze strony partii rządzącej. Publikacja raportu Millera - której już nie może się doczekać co drugi polityki PO, o czym nas skwapliwie informuje na każdym kroku - zakończy się właśnie takimi wnioskami. Zawiodło państwo. A ludzie rozstrzygną w wyborach o losie ministra obrony Bogdana Klicha, szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego i ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera. Cała reszta odpowiedzialnych, jak szef BOR, dostała awanse, więc można im naskoczyć. A ludzie - jak pokazują badania - łykną i to. O bezbolesność kuracji zadbają media, które mają to już przećwiczone.
Na razie zatem to, co obserwujemy obecnie to próba zbudowania bezalternatywnej oferty politycznej dla wszystkich, którzy cenią sobie spokój, nawet jeśli będzie wymagał zamknięcia oczu, zatkania uszu i buzi. PO stara się - jak ujął to dr Norbert Maliszewski - zawłaszczać pewne tematy w celu zagospodarowania całej sceny politycznej. Stąd zapowiedzi premiera Donalda Tuska dotyczące poważnego zajęcia się eseldowskim projektem ustawy o związkach partnerskich oraz przychylny stosunek do postulatu SLD o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Dzisiaj PO nie stroni nawet od antyklerykalnych haseł.
Konserwatywny poseł się krzywi i mówi, że to niesprawiedliwe, jednocześnie podkreśla, że nie jest politykiem kościółkowym. Tak się ocala konserwatyzm w lewicowej partii.
Obóz rządzący na czas kampanii wyborczej będzie zapewne chciał pożenić dwie strategie: straszenie przed powrotem PiS do władzy oraz wykorzystanie swojej obecności wynikającej z natury sprawowania władzy i splendoru prezydencji, rozdmuchanej u nas do niewiarygodnie wielkich rozmiarów. Raport przykryje się dyskusją o tym, czy lider PiS powinien odpowiadać za śmierć Barbary Blidy, czy nie. A pozytywnego wizerunku dostarczy partii rządzącej kilka ważnych międzynarodowych spotkań w ramach prezydencji, które skwapliwie odnotują wszystkie media od programów informacyjnych do rozrywkowych.
Platforma Obywatelska, jak się wydaje, ma więc w swoich rękach wszystkie atuty, aby przejąć władzę na kolejną kadencję. Perswazyjna funkcja sondaży również robi swoje. Ale poseł Gowin po raz kolejny przestrzega, że w PO "zaczynają pojawiać się oznaki triumfalizmu," że "mocna jest pokusa, by traktować państwo, jak swoją własność".
Tak na marginesie, skoro jest tak, że obiektywnie Platforma przejęła najważniejsze instytucje w państwie, nie wyłączają mediów, a subiektywnie wielu jej członków traktuje państwo jak swoją własność, to może jednak odpowiedzialność za największą katastrofę w powojennej Polsce spada na konkretnych ludzi? Tu zapewne Jarosław Gowin byłby skłonny się zawahać, ale jak mówi w "Polsce The Times", to nie cała PO, tylko niektórzy jej członkowie, a kontrolować się wszystkiego nie da. A katastrofa został skrajnie upolityczniona.
Dlatego poseł Gowin nazywa premiera Tuska "najwybitniejszym polskim politykiem po 1989 r.". W końcu to niekwestionowany mistrz uników. Niewątpliwie można się od niego uczyć. Choć złośliwi powiedzieliby, że przy takiej pomocy mediów, świata biznesu, polityki i kultury i zapotrzebowania Unii Europejskiej na bezkrytycznego euroentuzjastę, to żadna sztuka.
Poseł Gowin wierzy, że Platforma przeprowadzi w następnej kadencji poważne reformy. Sęk w tym, że żadna siła nie zmusi Donalda Tuska do przeprowadzania wielkich reform, bo właśnie odkrył eliksir wiecznej władzy (czyt.: dłuższej niż jedna kadencja) - brak bolesnych reform. A kiedy nie będzie już można tych refom nie przeprowadzać, Donald Tusk chętnie odda stery władzy w ręce tego, który do nich ciągle namawia. A sam uda się na brukselską emigrację, by stamtąd pilnować europejskiej małej stabilizacji.
Jeśli jeszcze będzie czego pilnować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/116040-w-po-pojawiaja-sie-oznaki-triumfalizmu-tusk-to-najwybitniejszy-polityk-po-1989-r-dylematy-krakowskiego-konserwatysty-w-lewicowej-partii