W "Naszym Dzienniku", który zamieszcza bardzo dużo ciekawych, dociekliwych, ale i dobrze udokumentowanych materiałów drążących temat przyczyn smoleńskiej tragedii, warta odnotowania rozmowa z majorem rezerwy Robertem Terelą, pirotechnikiem, byłym funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu. W rozmowie z Piotrem Czartoryskim-Szilerem wskazuje on, bez przesądzania, na wiele wątków, którymi zajęłoby się dobrze prowadzone śledztwo.
Major Terela mówi między innymi, że istotne byłoby również zidentyfikowanie, gdzie który pasażer siedział w trakcie katastrofy. Jak bowiem tłumaczy różnica umiejscowienia pasażerów w tupolewie i locie rejsowym polega na tym, że w locie rejsowym każda osoba ma przypisane miejsce i tam siedzi. Zaś fotele w Tu-154M są numerowane, ale pasażerowie siadają dowolnie.
Na pytanie czy to normalne że po zderzenie samolotu z ziemią było mało płomieni, major Terela odpowiada:
Oglądałem dużo wypadków, które robi NASA symulacyjnie w ramach badań. Są wypadki, gdzie samolot uderza np. w beczki z paliwem i wszystko wybucha do 50 metrów, są też wypadki, gdzie samolot upada, ciągnie po ziemi, leci dym, ogień i nie ma tego zapłonu albo następuje on po znacznie dłuższym czasie. Tutaj nie ma reguły.
Dziennikarz dopytuje o popularny w internecie zrobił film, znany pod umownym tytułem "Samolot płonie".
Co Pan, jako pirotechnik, sądzi o dźwiękach, które zostały na nim zarejestrowane?
Film istnieje i jest to fakt nie do podważenia. Jestem przekonany, że pochodzi z miejsca katastrofy i został wykonany przez jednego ze świadków zdarzenia. Po obejrzeniu tego filmu wydaje mi się, że strzały padły. Nie mam pojęcia, skąd pochodziły, sądzę, że w tej kwestii jasne stanowisko powinna zająć prokuratura.
Natomiast mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie mógł to być wybuch butli z tlenem. Na pokładzie Tu-154M znajdują się butle ze sprężonym powietrzem do ciśnienia około 200 atmosfer. Taka butla ma wytrzymałość do ok. 260 atmosfer, więc jej wybuch fizyczny nastąpiłby przy ciśnieniu ponad 300 atmosfer. Powietrze, które gwałtownie rozprężyłoby się przy tak dużym ciśnieniu, dałoby efekt dźwiękowy i wzrokowy podobny do wybuchu np. małego ładunku wybuchowego. Takie zjawisko byłoby widoczne przy ziemi. Część gruntu z elementami butli przemieściłaby się do góry.
Z mjr. rez. Robertem Terelą, pirotechnikiem, byłym funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Major Terela mówi też o znanym fakcie, że rosyjscy żołnierze zeznawali przed prokuratorami, że przed zderzeniem z ziemią w okolicach ogona samolotu widzieli błysk.
Na pewno należy taką okoliczność zbadać, tj. co było przyczyną zaistnienia błysku i jaki miał on ewentualny wpływ na dalszy przebieg wydarzeń. Nie byłem na miejscu zdarzenia i nie widziałem na żadnym ogólnie dostępnym materiale tej fazy lotu, w której akurat to zjawisko wystąpiło. Gdyby to ode mnie zależało, zbadałbym m.in., czy to zjawisko mogło pochodzić np. od oświetlenia samolotu lub od innego źródła światła, a świadkowie w związku ze swoim położeniem i ograniczoną widocznością otoczenia mogli zaobserwować złudzenie optyczne.
Jeśli wystąpił błysk, to źródeł pochodzenia zaobserwowanego przez świadków błysku nie może być dwa, trzy - tylko wiele. Zrozumiałem, że w domyśle pyta pan, czy może pochodzić z wybuchu. Tak, mógłby być następstwem wybuchu. Na potwierdzenie lub wykluczenie takiej tezy należałoby przeprowadzić badania na okoliczność mikrośladów. Zakładając hipotetycznie, że w Smoleńsku mogło dojść do tzw. zdarzenia z udziałem osób trzecich, trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że ładunek nie musi mieć 10 kilogramów. Wystarczy umieścić w obudowie określonego elementu samolotu ładunek, który jest pozornie podobny do elementu wyposażenia samolotu i ma raptem 20 gram. Uszkodzenie istotnej dla bezpieczeństwa lotu części instalacji samolotu może doprowadzić do katastrofy.
Rozmówca "Naszego Dziennika" stwierdza, że strona rosyjska powinna określić, na podstawie jakich dowodów wykluczyła ewentualny zamach terrorystyczny z użyciem materiałów wybuchowych.
Na pewno wykluczenie wątku zamachu z użyciem materiałów wybuchowych lub substancji, mieszanin zdolnych do wybuchu powinno nastąpić w obecności polskich ekspertów, którzy mogą stanowić wsparcie z dziedziny materiałów wybuchowych. Na marginesie, nie słyszałem, aby jakakolwiek ze stron biorących czynny udział w postępowaniu stwierdziła, że wyklucza użycie mieszaniny lub substancji zdolnej do wybuchu, która w świetle przepisów nie stanowi de facto materiału wybuchowego. Choć są one uznawane za konwencjonalne środki terrorystyczne i mogą być bardzo skuteczną bronią w celu przeprowadzenia zamachu.
Osobiście zadałbym pytanie Rosjanom, w jaki sposób wykluczyli użycie np. nadtlenku acetonu (TATP), który nie jest materiałem wybuchowym, tylko niebezpieczną substancją o właściwościach materiału wybuchowego i można go skutecznie użyć do zamachu.
Piotr Czartoryski-Sziler dopytuje o fakt iż niektóre osoby przebywające w Smoleńsku tuż po katastrofie skarżyły się na problemy z telefonami komórkowymi, zniknęła im część zapisanych informacji. Jaka mogła być przyczyna? Major Terela:
To zjawisko przywodzi mi na myśl zaprezentowany przez Rosjan w 2001 roku system ochrony przestrzeni powietrznej. System nazywa się "MMPS RANETS-E" i jest to mikrofalowy mobilny system ochrony przeciwlotniczej. Biorąc pod uwagę, że mikrofale to rodzaj promieniowania elektromagnetycznego, to jest to broń elekromagnetyczna.
Urządzenia do wytworzenia impulsów elektromagnetycznych istnieją i mają zastosowanie również w technice "cywilnej". W roku 2009 kanadyjska firma opracowała system EMP (elektromagnetyczny impuls), który w założeniu miał do dwustu metrów uszkadzać impulsem elektromagnetycznym m.in. systemy pracujące na półprzewodnikach. Przeznaczeniem docelowym tego systemu jest "bezpieczne" unieruchomienie pojazdów mechanicznych w czasie ruchu. Oczywiście w polu jego działania wszystkie urządzenia elektroniczne mogą być nieodwracalnie uszkodzone.
Widziałem na zdjęciach system do walki elektronicznej. Był rozbudowany na podwoziach mobilnych, tj. pojazdach terenowych typu Ural. Widziałem również urządzenie produkcji rosyjskiej w jednej z polskich firm, zresztą prowadzonej przez byłego funkcjonariusza BOR kpt. rez. Jarosława Bartniczuka. Urządzenie to, zapobiegające przeciwdziałaniu inwigilacyjnemu, współpracowało z laptopem i działało w charakterze przenośnego BTS-u. Bez udziału BTS-ów operatora telefonii komórkowej tworzyło własną lokalną sieć i przesyłało na telefon określonego użytkownika informacje wysyłane przez operatora tego urządzenia. Rzeczywiście, ciekawe jest to, że kilka osób po katastrofie stwierdziło, iż miały problem z komórkami. Z tego, co wiem, zniknęła im część zapisanych w telefonach informacji. Moim zdaniem, dla Rosjan wyciągnięcie zawartości z telefonów czy laptopów nie stanowi technicznie większego problemu. Często zresztą w rozmowach z osobami od bezpieczeństwa systemów teleinformatycznych spotykałem się z twierdzeniem, że najwięcej i to najlepszych hakerów jest w Rosji, a ich programy są najbardziej skuteczne.
Istotną sprawą w kwestii katastrofy smoleńskiej jest pytanie, czy szef BOR zlecił wykonane rozpoznania na obecność środków elektronicznych emitujących sygnały niepochodzące z samolotu. BOR ma możliwość sprawdzenia, czy są podsłuchy, czy nie. Niech pokaże protokół z rozpoznania elektronicznego i załączy go do akt postępowania prokuratorskiego. Gdybym hipotetycznie miał przeprowadzić zamach, na pewno nie zrobiłbym tego z dnia na dzień. Byłoby to wielomiesięczne przygotowanie. Do takiego zadania można byłoby się przygotować choćby w momencie, gdy samolot był naprawiany.
Warto też zwrócić uwagę na opinie majora dotyczące znaczenia dowodowego wraku tupolewa niszczejącego pod brezentem na Siewiernym. W jego ocenie chociaż wiele śladów zostało zatartych, to nadal wrak nadal może być materiałem dowodowym. Były funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu wskazuje jak dziwne jest postępowanie Rosjan niszczących szczątki samolotu:
Widziałem m.in. na zdjęciach poglądowych części niektórych elementów kadłuba Tu-154M. Struktura powierzchni w miejscach rozdzielenia kadłuba jest różnorodna. Powinno być to przedmiotem badań komisji.
Rosjanie uzasadniali te działania tym, że niektóre elementy wraku były za duże i by zmieścić je na ciężarówce, trzeba je było pociąć.
Wydaje mi się, że nie jest to prawdziwa informacja. Według ogólnodostępnych danych samolot ma masę startową około 100 ton, a sam waży 55 ton. Ile ważyły zdefragmentowane kawałki samolotu? Po 10-15 ton? Śmigłowiec Mi-26 jest w stanie przenieść cały samolot Tu-134. Jest zresztą specjalnie do tego przystosowany. W internecie krąży filmik, na którym widać śmigłowiec z pasami nad wrakiem tupolewa.
Można zadać sobie pytanie, jakie było jego przeznaczenie i dlaczego nie uczestniczył w akcji ratunkowej. Ponadto na wykonanych zdjęciach elementy kadłuba, m.in. część dziobowa, zostały z dnia na dzień mocno uszczuplone. Wylot środkowego silnika jest na pierwszych zdjęciach wyraźnie odkształcony, wgięty. Gdy jest już na przyczepie niskopodwoziowej, ta część jest już odgięta jakby do pierwotnego kształtu. Po co Rosjanie zadali sobie tyle trudu? Tak wygląda zbieranie śladów po rosyjsku?
W ocenie Majora Terela wsyzstko to dowodzi to, że śledztwo było przeprowadzone bez należytej staranności ze strony Rosjan.
To stawia w bardzo złym świetle raport MAK, jak również raport ministra Millera. Skandaliczne jest również zrobienie przez komisję MAK z gen. Andrzeja Błasika pijaka. W moim odczuciu, jest to zwykła zagrywka o charakterze politycznym. Tym bardziej że ta informacja została podana do wiedzy publicznej wiele miesięcy po katastrofie. Polacy długo po katastrofie znaleźli np. panel do sterowania podwoziem tupolewa. Chciałbym poznać opinię na ten temat Rosjan i MAK. W jaki sposób wytłumaczą brak tego elementu w ich materiale dowodowym i fakt jego przebywania w Polsce. Chciałbym dowiedzieć się również, jak zinterpretują jego brak w kontekście przebiegu śledztwa. Należałoby opisać, które przyciski są w tym panelu włączone, które nie, to urządzenie należałoby rozebrać i potwierdzić, czy jego praca i jego stan odpowiada zapisom czarnych skrzynek. Jak sądzę, na tym właśnie polega zbieranie dowodów. Wydaje mi się, że w czasie prowadzenia śledztwa wynik badania może być ukryty w małej śrubce, w drobnym elemencie.
I dodaje:
Według oficjalnej wersji MAK samolot po zderzeniu z ziemią przekręcił się na lewą stronę. Zastanawiające jest, dlaczego więc większość ciał ofiar znalazła się po prawej stronie w stosunku do toru lotu? Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji.
Pirotechnik stwierdza, że zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w internecie:
Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?
To zdjęcie nasuwa wiele pytań, na które do chwili obecnej nikt nie dał odpowiedzi. Mogę dodać, że na filmie "Mgła" w pewnym momencie widać czterech oficerów BOR poza ogrodzeniem miejsca katastrofy. Na kadrze filmu wszyscy funkcjonariusze BOR, którzy byli w zabezpieczeniu, wyraźnie są za linią ograniczającą miejsce katastrofy, a nie wewnątrz. Wydaje mi się, że ten film był robiony około godz. 14.00-15.00 czasu rosyjskiego. Na pewno wtedy funkcjonariuszy BOR nie było w środku.
Major podsumowuje, że cały problem polega na jednej rzeczy - nie potrafimy zdefiniować strony rosyjskiej, lekceważymy ją. A to jest inteligentny i bardzo dobrze wyposażony technicznie kraj i jeden z naszych najbardziej niebezpiecznych sąsiadów.
Dodajmy od siebie - ten wywiad, z fachowcem i fachowo przeprowadzony, jest powodem do wstydu dla wszystkich tych mediów, które mając do dyspozycji potężne zasoby kadrowe i techniczne, nie czynią niczego by wyjaśnić wielką tragedię 10 kwietnia, skupiając się tylko na otoczce politycznej, na dodatek zawsze po linii wygodnej dla rządu, zawsze z szyderczym uśmieszkiem wobec tych, którzy nie chcą zapomnieć o śmierci polskiej elity, z Parą Prezydencką na czele.
A dla władz? Wobec nich słowa "wstyd" w sprawie dochodzenia 10/04 nie są chyba już do użycia.
wu-ka, więcej w weekendowym "Naszym Dzienniku"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/115827-wazny-wywiad-o-1004-w-naszym-dzienniku-nikt-nie-sprawdzil-czy-ktos-zyje-to-zbieranie-sladow-po-rosyjsku
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.