Wystarczyło jedno przemówienie Donalda Tuska, by zawrzało w Parlamencie Europejskim. Późniejsze przemówienia, których autorami byli także zagraniczni politycy, doprowadziły do prawdziwej konfrontacji na słowa. To co stało się w tym wszystkim najciekawsze, to reakcja mediów i zatwardziałych przeciwników PiS na słowa wypowiedziane przez Zbigniewa Ziobrę. Jestem jednak zwolennikiem tezy, że każdy kto chce coś powiedzieć, powinien najpierw dwa razy pomyśleć a później rzucać oskarżenia. Dlatego drodzy krytycy Ziobry, zapraszam do krótkiej lektury...
Zbigniew Ziobro ośmieszył Polskę na arenie międzynarodowej – to główny zarzut kierowany pod jego adresem. Argumenty świadczące „za" (oczywiście wg całej rzeszy prorządowych mediów i antypisowców) to po pierwsze lekkomyślność – o takich rzeczach nie mówi się przy wszystkich na forum PE, i po drugie – swoje brudy pierze się u siebie.
Gazeta Wyborcza także przeszła już do kontrofensywy. Premiera, który ze swoimi bajkami wyszedł poza granice Odry i zaczął siać swoje obietnice wśród innych europejskich nacji wzięła rutynowo w obronę. Na Ziobrę wymyślono już haczyk, że z nikim nie konsultował, nikt nic nie wiedział, że to co zrobił nie pokrywa się w ogóle ze strategią PiS i szykuje się kolejny rozłam – by zawiało grozą. Te jak i wiele innych codziennych rewelacji, do redakcji Gazety Wyborczej przyniósł anonimowy polityk PiS (jak zwykle, koniecznie – wysoko postawiony, co by podnieść rangę nowych informacji). Dobrze, ale za co rzeczywiście dostało się Ziobrze?
Były minister sprawiedliwości stanął przed Donaldem Tuskiem i zapytał o wolność słowa i mediów w Polsce. Powiedział o wyrzucanych z mediów publicznych dziennikarzach, którzy wyrażali wobec rządu krytyczną postawę. Ich jest sporo, można wyliczać po kolei – Sakiewicz, Wildstein, Ziemkiewicz, Gargas, Pospieszalski i inni. A więc wszyscy Ci, którym nie brakowało odwagi w patrzeniu się na ręce obecnej władzy i wyciąganiu na światło dzienne jej brudów. A tych, jak powszechnie wiadomo, nie brakuje. Następnie odniósł się do zamknięcia strony internetowej Antykomor.pl, do której założyciela weszła o 6 rano Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie szkodzi, że był on studentem – krytykował władzę, więc według przyjętych w Platformie standardów należało mu się. Podniósł także kwestię dziennika Rzeczpospolita, który został ostatnio sprzedany razem z tygodnikiem Uważam Rze właścicielowi wydawcy tygodnika Przekrój.
Co warto tutaj dodać, Gremi Media odkupiła pakiet większościowy od Brytyjczyków i ma aktualnie 51% udziałów. Gdy jednak Brytyjczycy byli w jego posiadaniu, chcieli odkupić od wydawnictwa Skarbu Państwa pozostałe 49% udziałów, ale dostali od władz warunek przekształcenia gazety na profil ściśle ekonomiczny i usunięcia opozycyjnych publicystów.
Z powyższych zdań wynika więc, że problem wolności słowa i cofania się procesu rozwoju demokracji w Polsce to nie bajka, którą można by włożyć do exposé Donalda Tuska, ale otaczająca Nas wszystkich rzeczywistość. Wszystkich, nie tylko zwolenników PiS-u, ale także każdego innego wyborcę, nawet popierającego PO. Każdego, kto ośmieli się skrytykować władzę, rząd, przodujących polityków jedynej Partii.
Tak więc należy sobie postawić pytanie, jak wyprać brudy u siebie, skoro odbiera się głos jednej stronie, a w międzyczasie wzmacnia się propagandę i bezpodstawnie koloruje się rzeczywistość? Pranie brudów jest możliwe tylko w państwach, gdzie istnieje pełen pluralizm. Tego akurat Polsce na pewno brakuje.
Autor: Marcin Rol
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/115806-pranie-brudow-bez-pluralizmu-problem-wolnosci-slowa-w-polsce-to-nie-bajka
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.