„Wyborcza" porównuje dokumenty BOR ws. Katynia w 2007 i 2010 roku. Zapomina o jednym istotnym szczególe

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Szef BOR gen. Marian Janicki. Fot. PAP
Szef BOR gen. Marian Janicki. Fot. PAP

Nie pierwszy raz „Gazeta Wyborcza" staje się zbrojnym ramieniem ochraniającym obecne kierownictwo Biura Ochrony Rządu. Od 10 kwietnia, gdy pojawiały się informacje pokazujące zaniedbania BOR w Smoleńsku, gazeta stawała po stronie gen. Janickiego.

Tak było w kwestii obecności funkcjonariuszy na płycie lotniska w momencie katastrofy. BOR nie zostało tam wpuszczone przez Rosjan, ale mimo to przekonywało – a „Wyborcza" życzliwie to podchwytywała – że oficerowie jednak tam byli. Okazało się, że chodziło o kierowcę i ochroniarza ambasadora Bahra, którzy z akcją zabezpieczenia wizyty prezydenta mieli niewiele wspólnego.

Teraz - nie wiem czy dlatego, że zbliża się publikacja raportu Jerzego Millera, a wcześniej Antoniego Macierewicza, czy też z powodu głosów oburzenia, jakie podniosły się po awansie Mariana Janickiego na generała dywizji - śledczy „GW" Wojciech Czuchnowski „dotarł" do dokumentów związanych z operacjami BOR w Rosji przy prezydenckich wizytach w 2007 i 2010 roku.

Wysnuwa kilka wniosków - podkreśla m.in. że dokumenty sprzed czterech lat zajmują tylko 37 stron, związane z zeszłoroczną akcją – aż 109. Jego konkluzje zamykają się w tych słowach:

Wizyta z 2010 r. była przygotowana staranniej niż ta sprzed trzech lat; zadania wykonywali funkcjonariusze starsi rangą, było ich więcej; współpraca ze stroną rosyjską była dopracowana w szczegółach, a trasy lepiej zabezpieczone, lepsze lub gorsze działania BOR nie miały żadnego wpływu na katastrofę smoleńską.

Nie twierdzę oczywiście, że przed czterema laty uniknięto karygodnych błędów, które BOR popełnił przed rokiem. Prawdopodobnie w obu przypadkach złamano procedury i zbyt lekceważąco potraktowano bezpieczeństwo głowy państwa.

To wszystko są jednak mało znaczące kwestie. Jedna jest zasadnicza. Status smoleńskiego lotniska. Gdy rządowy TU-154M lądował tam przed czterema laty, Siewiernyj było czynnym lotniskiem, na którym stacjonował jednostka wojskowa, regularnie lądowały samoloty, na stałe pracowała ekipa kontrolerów, dbano o sprzęt. W ubiegłym roku rząd wysłał swoje maszyny i najważniejszych ludzi w państwie na lotnisko zamknięte, które Rosjanie „na chwilę", specjalnie na tę okazję otworzyli, ściągnęli tu ekipę kontrolerów, z których najważniejszy 10 kwietnia miał przejść na emeryturę, pracowali na niedziałającym sprzęcie, piloci posługiwali się niesprawną radiolatarnią, teren był niezabezpieczony a nawet nie ogrodzony.

I wreszcie najważniejsze – w oficjalnych polskich dokumentach lotnisko oznaczone było symbolem „ZZZZ", który oznacza teren przygodny. W takie miejsce głowa państwa – według wszelkich dokumentów (w tym instrukcji HEAD opisującej zasady przewożenia VIP-ów), które BOR ma obowiązek stosować – nie ma prawa polecieć.

Z tego jednego powodu nie ma sensu porównywać zabezpieczenia wizyt z 2007 i 2010 roku.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych