Do końca życia Giedroyc pozostawał niezwykle dyskretny w opisie „tajnych organizacji" oraz charakteru swoich kontaktów z oficerami Dwójki

JERZY GIEDROYC I „TAJNE ORGANIZACJE"

ALEKSANDER BOCIANOWSKI

Po lekturze „Autobiografii na cztery ręce" Jerzego Giedroycia pozostaje poczucie niedosytu, gdyż ciekawsze niż to, co autor powiedział, wydaje się to, czego nie powiedział. Czytelnika intryguje przede wszystkim pozycja, jaką zajmował w obozie przedwojennej sanacji przyszły wydawca „Kultury". W rzeczywistości wykraczała ona daleko poza skromne urzędnicze stanowisko, jakie wówczas piastował.

Charakterystyczna może być choćby scena wspólnego polowania, na którym znalazły się trzy osoby: minister rolnictwa Roger Raczyński, generał Kazimierz Sosnkowski i właśnie Jerzy Giedroyc. Ten ostatni złożył wówczas generałowi propozycję dokonania zmiany na stanowisku Naczelnego Wodza i zastąpienia marszałka Rydza-Śmigłego. Sosnkowski, zaskoczony przebiegiem rozmowy, zapytał Giedroycia, kim właściwie jest, na co ten odparł skromnie i zgodnie z prawdą: „Jestem sekretarzem wiceministra rolnictwa".

Jakoś trudno wyobrazić mi sobie, aby dziś np. sekretarz wiceministra rolnictwa Tadeusza Nalewajka z PSL mógł się umawiać na poufne spotkania z najważniejszymi osobami w kraju i składać im propozycje zmieniające układ sił w państwie. Można co prawda założyć, że znajdą się jednostki, które mają w sobie tyle tupetu, ale czy będą posiadać moc sprawczą? A Giedroyc nie był bynajmniej blagierem. Latem 1939 roku przekonał Sosnkowskiego do wyjazdu na czele misji wojskowej do USA. Potem uzyskał zgodę na to ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. On – jak go nazywał Czesław Miłosz – „uczynny radca z ministerstwa rolnictwa". Tylko wybuch II wojny światowej uniemożliwił realizację tego planu.

Skąd Giedroyc miał takie możliwości? Można to wytłumaczyć tylko wtedy, jeśli założy się istnienie jakiejś utajnionej alternatywnej struktury oraz hierarchii wobec tych, które funkcjonują oficjalnie. Sam Giedroyc potwierdził te domysły, gdy w rozmowie z Barbarą Toruńczyk wspominał: „jeżeli miałem te stosunki, to dzięki tajnym organizacjom. To było dla mnie i świetną szkołą polityczną, i dawało możliwość nawiązania najrozmaitszych kontaktów. Gdyby nie to, to w jaki sposób mógłbym się przyjaźnić ze Sławkiem (trzykrotnym premierem Polski i marszałkiem Sejmu – przyp. A.B.) czy ocierać o rozmaitych ludzi, do których inaczej nie miałbym nigdy dostępu?"

Cóż to były za „tajne organizacje"? Sam Giedroyc wspomniał tylko o jednej z nich – Zakonie Nieznanego Żołnierza. Była to licząca kilkanaście osób nieformalna organizacja (coś na kształt loży, według słów samego redaktora „Kultury"), która wpływała zakulisowo na prace rządu Ignacego Matuszewskiego. Kto jednak stworzył ów Zakon? Kto był jego członkiem? Jak trafił tam Giedroyc, skromny urzędnik ministerialny średniego szczebla?

Żeby odpowiedzieć na te pytania oraz zdać sobie sprawę, jaką rolę odgrywał Giedroyc w ówczesnym życiu publicznym, trzeba byłoby wyjaśnić, w jaki sposób trafił on w ogóle do polityki. Jak sam wspomina w swej autobiografii, osobą, która wciągnęła go w centrum politycznych wydarzeń, był Jan Karczewski. Otóż Karczewski był oficerem Dwójki, czyli Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a więc wywiadu i kontrwywiadu. Po zamachu majowym został oddelegowany przez piłsudczyków do biura prasowego Rady Ministrów. Było to kluczowe miejsce dla przepływu informacji z ośrodka rządowego. Jedną z pierwszych decyzji Karczewskiego było ściągnięcie do pracy w biurze młodego Jerzego Giedroycia.

Jeszcze po wielu latach redaktor „Kultury" wspominać będzie, że jedną z osób, które wywarły na niego największy wpływ, był Stanisław Zaćwilichowski, oficer Dwójki z Wilna, oddelegowany osobiście przez Piłsudskiego do gabinetu Kazimierza Bartla jako szef gabinetu premiera i de facto szara eminencja tego rządu. To właśnie Zaćwilichowski był pomysłodawcą i twórcą Zakonu Nieznanego Żołnierza, w skład którego wchodziło także wielu innych oficerów Oddziału II.

Jednym z najważniejszych członków Zakonu był kapitan Wiktor Tomir Drymmer, aktywny w Dwójce od 1919 roku, organizator polskiej siatki wywiadowczej na Ukrainie podczas wojny polsko-bolszewickiej. W latach trzydziestych Drymmer był szarą eminencją w MSZ, pełniąc tam od 1931 do 1939 roku funkcję dyrektora wydziału personalnego, a więc głównego kadrowego resortu. To właśnie on przekonał Becka, by wysłać Sosnkowskiego do USA.

W Zakonie Nieznanego Żołnierza Giedroyc poznał kolejnego oficera Dwójki, który na wiele lat stanie się jednym z jego najbliższych przyjaciół. Mowa o Jerzym Niezbrzyckim, kierowniku Referatu „Wschód" Oddziału II Sztabu Generalnego, który od 1932 do 1939 roku odpowiadał za całość działalności polskiego wywiadu w Związku Sowieckim. Niezbrzycki pod pseudonimem Ryszard Wraga regularnie pisywał teksty sowietologiczne do czasopism Giedroycia – przed wojną do „Buntu Młodych" i „Polityki", a po wojnie do paryskiej „Kultury". Przyjaciele zerwali ze sobą w latach pięćdziesiątych, gdy Giedroyc nawiązał współpracę z Czesławem Miłoszem, czemu Niezbrzycki był zdecydowanie przeciwny.

W „Autobiografii na cztery ręce" Giedroyc wspomina, że jedną z osób, do których w okresie międzywojennym miał duże zaufanie, pozostawał podpułkownik Jan Kowalewski. Kowalewski był organizatorem i naczelnikiem Wydziału II Radiowywiadu Biura Szyfrów w Oddziale II. To on w 1919 roku złamał pierwsze klucze szyfrowe Armii Czerwonej, dzięki czemu polski wywiad przejął kilka tysięcy bolszewickich szyfrogramów. To odkrycie umożliwiło w 1920 roku pokonanie Sowietów pod Warszawą. Od roku 1923 Kowalewski tworzył służby kryptograficzne w Japonii, za co uhonorowany został najwyższym japońskim odznaczeniem wojskowym – Orderem Wschodzącego Słońca. W latach 1928-1933 pełnił funkcję attache wojskowego w Moskwie, ale został usunięty z tego kraju przez władze sowieckie jako „persona non grata".

Jedną z najbardziej wpływowych osób w II Rzeczpospolitej był pułkownik Tadeusz Schaetzel, w czasie wojny polsko-bolszewickiej dowódca Wydziału Wywiadu na Rosję w Oddziale II, a w latach 1926-1929 szef całej Dwójki. Z nim także Giedroyc utrzymywał ożywione kontakty. Musiał cieszyć się jego sporym zaufaniem, skoro Schaetzel wysłał po niego specjalnie samolot wojskowy, gdy ten przebywał z misją w Poznaniu.

Coś stanowczo za dużo tych przyjaźni i służbowych zależności z osobami z jednego kręgu. O tym wszystkim wiemy jednak zbyt mało, gdyż do końca życia Giedroyc pozostawał niezwykle dyskretny w opisie „tajnych organizacji" oraz charakteru swoich kontaktów z oficerami Dwójki. A właśnie te znajomości, o których ledwie lakonicznie napomyka, budzą największy niedosyt przy lekturze „Autobiografii na cztery ręce".

 

Link do całego numeru Frondy.

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.