Rok do Euro – „Fakty" a fakty. Telewizje przekonują – patrzmy na sukcesy, nie wpadki. Jest nowy (czwarty już) termin oddania głównego obiektu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / Bartłomiej Zborowski
fot. PAP / Bartłomiej Zborowski

„Wydarzenia" i „Fakty" jak jeden mąż stanęły dziś (nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz) po stronie żony, którą w tym przypadku jest rząd. Z okazji roku, który pozostał do startu piłkarskiego Euro reporterzy obu serwisów informacyjnych zadbali o porządny obiektywizm i pokazali problemy – głównie z autostradą A2, dwoma kluczowymi odcinkami A1, wschodnim odcinkiem A4 no i stadionami – Narodowym, Baltic Arena i Lecha w Poznaniu (aż 3 z czterech polskich obiektów na rok przed imprezą mają opóźnienia lub poważne wady!). Pokazali też drugą stronę medalu.

Jakub Sobieniowski w „Faktach" konstatuje:

Już na rok przed Mistrzostwami Europy widać, że nie będzie wielkiego organizacyjnego euro-sukcesu, ale jeszcze dalej mamy do euro-kompromitacji. Może więc ten ostatni rok warto wykorzystać nie na euro-biczowanie, a wreszcie na euro-promocję.

Tylko co tu promować?

Odpowiedzi próbuje udzielić „Tomasz Machała" z „Wydarzeń". Przekonuje, że 80% inwestycji na Euro to sukcesy, ale... żadnej z nich nie pokazuje. Mimo to zachęca do dumy z dotychczasowych osiągnięć.

A że w oczy kłują niedoróbki i odwoływane projekty? I na to znajdzie się odpowiedź.

Serwis informacyjny Polsatu przypomina widzom, jaką prowizorkę zorganizowali na Euro Austriacy – błoto przed wejściem na główny stadion czy tymczasowe drugie piętro trybun. To symboliczne – rok przed otwarciem imprezy główne media już przygotowują Polaków na radość z tego, co będzie (a będzie niewiele) i mają argument, który na zakompleksionych Polakach zawsze się sprawdza – na Zachodzie nie było lepiej.

Jakoś nikt jeszcze nie wspomina o Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku. Grecy to dopiero mieli finisz. Stadion Olimpijski wykańczali jeszcze dosłownie w dniu otwarcia. Ale przykład grecki nie jest tymczasowo do wykorzystania, bo wszyscy wiemy, gdzie dziś jest Grecja, a co gorsza, nie wiemy, gdzie będzie za rok czy dwa.

Kto w telewizyjnych redakcjach pamięta dziś idylliczną wizję roztaczaną przez premiera i jego zaplecze – najnowocześniejsze w Europie stadiony, sieć autostrad, rozbudowane i zmodernizowane lotniska, linie kolejowe, hotele, metro i mnóstwo innych. O czekającym Polskę skoku cywilizacyjnym Donald Tusk mówił dużo i chętnie. Ile z tego wszystkiego zostało, pisać nie trzeba.

Warto tylko przypomnieć, że Stadion Narodowy miał być zaledwie elementem Narodowego Centrum Sportu, obok hali na 15 tysięcy widzów, olimpijskiego basenu (w Warszawie wciąż nie ma obiektu o długości 50 metrów) i paru innych obiektów sportowych i usługowych. Jak wiemy (choćby z obrad komisji hazardowej), plany się zmieniły.

Zmieniają się też plany dotyczące otwarcia Stadionu Narodowego. Najpierw miało się to wydarzyć 16 maja, później 30 czerwca, następnie 22 lipca. Dziś premier ogłosił nowy termin: 30 listopada. Pewnie nie ostatni...

Co na otwarcie? Mecz hokejowy? Na Małysza nie można będzie postawić – teraz bawi się w sporty letnie. Pozostaje więc jakaś specjalna rywalizacja Justyny Kowalczyk z Marit Bjoergen.

PS.         Naprawdę nie chcemy się czepiać. Chodzi o to, żeby za 11 miesięcy, 30 dni przed Euro nie opozycja, ale korespondent „Berliner Zeitung" nie musiał opowiadać o przygotowaniach do Euro w słowach, jakie poskładał kilka dni temu w reportażu z Warszawy:

Na rok przed startem w imprezy w polskim futbolu panuje apokaliptyczny nastrój (...) Dwie trzecie obywateli uważa, że następnego lata ich kraj dozna upokorzenia na skalę światową. Polakom nie podoba się ich narodowy zespół, który jest w żałosnej formie. Jednak przede wszystkim niepokoją ich opóźnienia, nieraz dramatyczne, w budowie stadionów, dróg, dworców. Fakt, że współgospodarze z Ukrainy nie są od nich lepsi nie stanowi żadnego pocieszenia (...) Stadion Narodowy z daleka prezentuje się okazale, jednak ten, kto chce z bliska zobaczyć, jak przebiegają prace, zobaczy rozległe pobojowisko (...) jest budowany w starej, robotniczej dzielnicy - na Pradze. Dwa lata temu ściągało tu wielu kupców z całej Europy. Na przystankach autobusowych wciąż można spotkać typków spod ciemniej gwiazdy. Z asfaltowych dróg zieją duże dziury. Sceneria pasuje bardziej do horroru niż do miejsca, gdzie ma odbyć się futbolowe święto.

Pocieszmy się tym, że w każdym horrorze - choć prawie wszyscy giną - to zawsze jest jakiś happy end.

znp

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych