Przemoc rodzi przemoc: Wałęsa Jaruzelskim. "Państwowcy, republikanie, konserwatyści czy wolnościowcy muszą wykazać się rozwagą"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Kolejna podwójna rocznica 4 czerwca okazała się znakomitym przykładem dla zobrazowania mechanizmu nakręcania się spirali przemocy symbolicznej, która determinuje dzisiejszy spór polityczny w Polsce. Pamięć i ocena najnowszej historia okazuje się kluczowa dla zrozumienia konfliktu, który dawno przekroczył granice różnic światopoglądowych i wkroczył w sferę moralną, a nawet estetyczną. Wbrew jednak pesymizmowi dominującemu u wielu kontestatorów systemowej wykładni dziejów III RP należy stwierdzić, że właśnie historia uczyni ich wygranymi w tym tożsamościowym sporze. Pod warunkiem, że nie przyjmą reguł i praktyk swoich przeciwników, co wydaje się niestety realnym zagrożeniem.  Symboliczne zrównanie Wałęsy i Jaruzelskiego, jakie stało się faktem po sobotniej pikiecie pod domem tego pierwszego, jest tego najbardziej jaskrawym przykładem.

Wolne wybory w Polsce odbyły się w naszym kraju jako w ostatnim, a nie pierwszym z niesowieckich krajów bloku komunistycznego. Byliśmy ostatnim z państw regionu, z którego wycofano rosyjskie wojska. W 1989 nie stworzyliśmy wolnego rynku, lecz reglamentowany kapitalizm przygotowany uprzednim uwłaszczeniem nomenklatury. Przywódca ruchu robotniczego i pierwszy demokratycznie wybrany prezydent III RP ma za sobą co najmniej kilka bardzo wątpliwych moralnie i politycznie epizodów. W końcu zaś – gdyby nie upadł rząd Jana Olszewskiego być może żylibyśmy dziś w Polsce bezpieczniejszej, bardziej pluralistycznej i sprawiedliwszej.

Historia III RP odarta z propagandy beneficjentów tzw. transformacji ustrojowej wygląda na pierwszy rzut oka dość brutalnie i przygnębiająco. To prawda, że większość ze sztandarowych haseł mających napawać Polaków dumą z bycia w awangardzie westernizacji i demokratyzacji, była oparta co najmniej na niedopowiedzeniu, a często i na kłamstwie. Zjawisko przemocy symbolicznej, opisane i zaadaptowane do warunków dzisiejszej Polski przez Bartłomieja Radziejewskiego w ostatnim numerze Rzeczy Wspólnych, zbudowane było przede wszystkim na fundamencie historycznego oszustwa i zabezpieczenia hegemonii w przestrzeni publicznej jednej, dominującej narracji.

Stwierdzenie, że siła rażenia historycznej propagandy z roku na rok słabnie, nie jest jednak motywowane przesadnym optymizmem czy chęcią zaklinania rzeczywistości, lecz stanowi oczywisty wniosek z zachodzących w świadomości społecznej zmian. Lata funkcjonowania Instytutu Pamięci Narodowej czy Muzeum Powstania Warszawskiego przynoszą efekty nie tylko w zwiększaniu historycznej wiedzy Polaków. Tym instytucjom i ich politycznym patronom udało się wywalczyć prawomocność dla intelektualnej uczciwości zarówno w opisywaniu przeszłości (bezpośrednio), jak i mówieniu o teraźniejszości (pośrednio). Tym samym również w ośrodkach kształtowania opinii coraz mniej doskwiera hegemonia obozu „beneficjentów" – szczególnie, gdy ów obóz odbijając kolejne przyczółki medialne doprowadza je na skraj upadku.

Bez względu na to, czy to wciąż pokłosie afery Rywina, skutek propaństwowej narracji i polityki historycznej rządów PiS, efekt polaryzacji sceny politycznej pomiędzy dwie partie przynajmniej częściowo hołdujące wartościom konserwatywnym i antykomunistycznym czy po prostu mądrość historii, która swoich bohaterów ocenia sprawiedliwie, to proces odkłamywania dziejów III RP będzie postępował. Przywracanie pluralizmu dziś jest już faktem. Możemy powiedzieć, nawiązując do symbolicznego podziału zapożyczonego przez redaktora Rzeczy Wspólnych od międzywojennego socjologa Józefa Chałasińskiego, że choć środki którymi dysponują dziś obozy pastuchów i dziedziców są rażąco niesymetryczne, to ich wpływ na społeczeństwo zmierza w stronę równowagi.

Proces odkłamywania historii i kreowania nowego języka politycznego nie może jednak przebiegać w myśl tzw. zasady TKM. Państwowcy, republikanie, konserwatyści czy wolnościowcy muszą wykazać się rozwagą, której zabrakło ich światopoglądowym oponentom – i rozumieć, że refleksja nad historią wymaga również debaty i gotowości do wysłuchania racji drugiej strony.

Wiele pracy wymaga zadbanie o to, by w programach nauczania historii najnowszej i wiedzy o społeczeństwie o transformacji mówić uczciwie i pluralistycznie, a media, system edukacyjny czy organizacje pozarządowe kształtowały świadomych obywateli, a nie bezwiednie powtarzające utarte slogany ofiary manipulacji. Podstawą tych działań musi być jednak nie tylko otwarte głoszenie historycznej prawdy, ale również większa otwartość na dyskusję, realne przywiązanie do wolności słowa i szacunek do politycznych (w szerokim rozumieniu) przeciwników. Warunkiem tego procesu, kolejny raz odwołując się do zjawiska przemocy symbolicznej, jest odrzucenie efektów stygmatyzacji, której poddawani byli „wykluczeni", przez nich samych. Jak streszcza Radziejewski, teoria stygmatyzacji mówi, że osoba trwale naznaczona jako dewiant, nawet fałszywie, z czasem wykształca w sobie cechy, które otoczenie jej przypisuje. Do przytoczonych w eseju Dyskretny urok przemocy wniosków z adaptacji prac Chałasińskiego i Bourdieu można dodać, że przynajmniej część dzisiejszych polskich pastuchów odczuwa fascynację przemocą, której byli ofiarami. Gdy mają już siłę zabrać głos, uderza w ton, którego nauczyli ich dziedzice.

Troska o realne upodmiotowienie się kształtującej się ciągle wspólnoty Wolnej Polski wymaga, by w ocenie naszej najnowszej historii poszukiwać możliwie dużo pozytywnych wzorców, oczywiście bez zgody na pokusę relatywizowania prawdy. Powracając więc do przytoczonych we wstępie historycznych symboli musimy uznać, że choć zostały przerysowane lub zakłamane, to w większości powinny pozostać doniosłe dla zbiorowej świadomości. Bo historycznie doniosłe były.

Jeżeli więc zgodzimy się, że 4 czerwca 1989 nie był realnym przełomem i na całkowicie wolne wybory Polacy musieli czekać dużo dłużej, niż choćby nasi południowi, zachodni i północni sąsiedzi, to był jednak realnym impulsem do dalszych zmian i globalnego rozmontowania komunizmu. Choć w drodze do budowy prawdziwie wolnego rynku błędem była nie tylko zgoda na uwłaszczenie komunistów, ale i brak w tym procesie determinacji znanej choćby z Estonii, to coraz szersze rzesze Polaków stają się dziś beneficjentami liberalizmu, nawet w jego niepełnej wersji. W końcu zaś nawet jeśli jako ostatni pozbyliśmy się rosyjskich czołgów, a rząd Olszewskiego upadł wcześniej, niż miał szansę się ustabilizować, to jednak dzięki jego odwadze znaleźliśmy się wśród liderów regionu i byliśmy w pierwszej grupie państw wchodzących do NATO.

Kluczowa jest kwestia oceny Lecha Wałęsy i wszelkich dwuznaczności w jego biografii. Największym sukcesem jego odsądzanych od czci i wiary biografów był moment, w którym nawet autorytety lewicy laickiej z redaktorami Gazety Wyborczej na czele przestali lansować, nota bene neoficką i dyktowaną bieżącym interesem politycznym, wizję kryształowego żywotu prezydenta. Jego zasługi, choćby w sferze symbolicznej, dla przemian w Polsce i całym bloku komunistycznym pozostają jednak doniosłe i w pewnym sensie bezprecedensowe. Wałęsa jest ikoną demokratycznych przemian, którą choćby ze względu na jej międzynarodową, uniwersalną doniosłość winniśmy szanować, abstrahując od dzisiejszych podziałów.

Do jakich absurdów prowadzi nienawiść wobec politycznych wrogów, w tym wypadku Wałęsy, trafnie opisał Igor Janke w tekście Powiedział, że ceni Lecha Wałęsę - to koniec, zdradził. Wydawało się, że nagła niechęć rzesz zwolenników PiS do senatora McCaina jest już apogeum politycznego zacietrzewienia. Mogło się wydawać, że jego absurdalność umiejscawia go jedynie gdzieś na internetowych antypodach, będących naturalnym siedliskiem lemingów wszystkich stron politycznego sporu. Niestety.

Sobotnia manifestacja pod domem Lecha Wałęsy była krokiem dalej. Okazało się, że człowieka wyjątkowo niedoskonałego, nieuczciwego w politycznych działaniach po 1989 roku i niezdrowo wpatrzonego w siebie, który w swoich działaniach kierował się jednak realną chęcią poprowadzenia pokojowej rewolucji, można zrównać z krwawym dyktatorem. Manifestowanie pod prywatnym domem Wałęsy w rocznicę odwołania rządu Olszewskiego było przecież jawnym nawiązaniem do protestów przed domem generała Jaruzelskiego organizowanych w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Niejednokrotnie krytycy Ligi Republikańskiej i wszystkich środowisk antykomunistycznych spotykających się rokrocznie 13 grudnia podnosili argument, że manifestacja pod prywatnym domem jest przekroczeniem granic kultury politycznej. To bzdura, gdy chodzi o domaganie się sprawiedliwości dla komunistycznego dyktatora i pielęgnowanie pamięci o jego ofiarach. Gdy w ten sam sposób traktuje się Wałęsę – przy wszystkich jego wadach – spór okazuje się zaprowadzony do absurdu, a przede wszystkim poza granice uczciwej debaty. To nic więcej, jak reakcja przemocą na przemoc.

Uczciwość każe przyznać rację pokrzywdzonym, szlachetność – stanąć w ich obronie. Rozum zaś domaga się tego, aby dostrzec dramatyzm i jałowość swojego i Polski położenia oraz szukać złotego środka między odpodmiotowieniem a redukcją do roli rębajły. I drogi wyjścia z zaklętego kręgu przemocy – pisze w cytowanym eseju Radziejewski. Oczywiście, absurdalne i wykraczające poza wszelkie granice uczciwości były liczne zarzuty stawiane pastuchom w historii III RP. Tyle, że przyjęcie  reguł, którymi kierują się dziedzice musi oznaczać porażkę wszystkich stron.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych