DZIENNIK KIJOWSKI- ZAPISKI Z WOJNY DOMOWEJ 5.02-07.02.2010
Rozmowa z młodym, dwudziestokilkuletnim taksówkarzem.
- Jesteś Ukraińcem czy Rosjaninem? - pytamy.
- Wsio rawno - odpowiada. Dopytujemy dalej.
- Ja Słowianin - słyszymy. Mówi po rosyjsku i zachwyca się Polską:
- Polska to Europa. Tam się żyje! A u nas... - macha ręką.
Kurs bez licznika, cena negocjowana, żąda 10 euro, dostaje 6.
Hasłem Janukowycza dobrze trafiającym do wyborców jest "Jeden naród - dwa języki". Wiceszef Komisji Spraw Zagranicznych Wierchownej Rady, czyli ukraińskiego parlamentu, Leonid Kozara, prawa ręka Janukowycza w sprawach zagranicznych (jeśli "Januka" wygra i doprowadzi - co raczej pewne - do dymisji rządu Tymoszenko, to mój rozmówca ma duże szanse na tekę ministra spraw zagranicznych), mówi mi, że 50 procent Ukraińców mówi po rosyjsku, traktując go jako pierwszy język. Marszczę brwi. - No, 40 procent - poprawia się szybko.
Obojętnie kto wygra - kryzys gospodarczy będzie dalej zmorą Ukraińców. Widać to wyraźnie, także po pustawych restauracjach i barach.
Przed lokalem wyborczym w samym środku Kijowa, spotykam staruszka o lasce, który na wiadomość, że jestem z Polski, rozjaśnia się.
- A ja urodziłem się w Polsce - podkreśla z dumą. Pytam, gdzie dokładnie.
- Riwne (Równe na Wołyniu - dop. R.Cz.), Kresy Wschodnie - to już mówi po polsku.
- Pamiętam: najpierw był Józef Piłsudski, a potem Rydz-Śmigły - nagle odbywa sentymentalną podróż do dzieciństwa.
Ale na kogo głosuje, staruszek nie chce zdradzić... Na do widzenia tylko podkreśla, gestykulując: - Nada krepit' naszu polsku-ukraińsku drużbu. Trzeba rzeczywiście, tylko, dziadku, przyjaźń niejedno ma imię. Tak, jak Ukraina też ma niejedno imię.
W szkole nr 25, obok marmurowej tablicy, na ścianie plansze z wystawą o Wielkiej Wojnie, która dla ZSRR zaczęła się w 1941 roku, a nie w 1939, gdy tylko oswobodzono od pańskiej Polski klasę robotniczą i włościańską na dawnych Kresach Wschodnich.
W pobliżu zdjęcia maturzystów z kolejnych lat, którzy opuścili tę szkołę z wiedzą podobną, jak ich rodzice 20-30 lat wcześniej. ZSRR dalej żyje w świadomości Ukraińców, do tego jeszcze młodych. Jest w tym jakaś schizofrenia. Ale nie tylko w szkole.
Za rogiem, po lewej stronie od szkolnego wyjścia, jest bazarek, na którym można zgodnie kupić koszulki reprezentacji Ukrainy i te z napisem: CCCP. Tak, w Kijowie Związek Radziecki kłania się co chwilę, co nie przeszkadza Ukraińcom być dumnymi z własnego pastwa. To nie koniec "Soviet story". W kolejnej szkole, w kolejnym lokalu wyborczym, kolejna przewodnicząca komisji rozpromienia się, gdy słyszy, że jestem z Polski. Tak, była w Polsce w 1980 roku "po tym, jak U NAS była olimpiada" - mówi. No, tak, u nas czyli w ZSRR, bo olimpiada była w Moskwie. Historia albo sentyment wychodzi przy każdej okazji. I nie obrażajmy się przez to na ukraińską rzeczywistość.
Ale w innej szkole-siedzibie komisji wyborczej widzę z kolei "wystawkę" poświęconą ofiarom Wielikowo Hołodomoru, czyli Wielkiego Głodu, na Ukrainie sowieckiej w latach 30., który pochłonął życie kilku milionów ludzi. Dziś czczenie jego ofiar jest walką o ukraińską - nie radziecką - świadomość historyczną. Rzecz w tym, że na Ukrainie żyją i głosują tacy, dla których najważniejsza jest pamięć o Wojnie Ojczyźnianej i tacy, co chcą czcić ofiary Wielkiego Głodu i tacy, co składają hołdy antypolskiej UPA, mającej krew dziesiątków tysięcy Polaków na rękach...
Może i miał rację jeden z moich rozmówców, który opowiadając mi w przedwyborczą sobotę o podziałach wśród swoich rodaków, powiedział, że tak naprawdę Ukraińców łączą tylko dwie wspólne sprawy: ukraińska reprezentacja piłkarska (ostatnio przegrywa) i aspiracje wstąpienia do Unii Europejskiej (właśnie się oddalają)...
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114408-z-czytelni-ryszard-czarnecki-w-skorze-reportera-fragmenty-najnowszej-ksiazki-znanego-polityka-dziennik-kijowski