Święto czwartej władzy we „Mgle"
Sejm wreszcie uchwalił ustawę o Czwartej Władzy. To dla nas wszystkich, ludzi mediów wielkie święto. Politycy przyznali nam prawo współdecydowania o najważniejszych dla kraju sprawach. Ileż to do tej pory wysiłków szło na marne. Do niedawna jeszcze, nie mając możliwości wcielania w życie postulatów, wskazówek, rad, sugestii zawartych pośrednio w najróżniejszych materiałach dziennikarskich, opisujących naganne działania notabli na różnym szczeblu, ocierających się o skandale, przeżywaliśmy frustracje, które niejednokrotnie dojmująco odbijały się na naszym zdrowiu. Szczególnie w okresie zimowym. Zapadalność dziennikarzy na różne choroby przewyższała pozostałe branże. Nawet oficerowie ABW, wrażliwi na najróżniejsze wahania, wykazywali się większą odpornością. Tak było do wczoraj. Od dziś mamy narzędzia rzeczywistej władzy, a nie urojonej.
Media same mogą więc wyrzucać z parlamentu posłów, którzy nie wywiązują się z obietnic złożonych swoim krewnym i znajomym o zapewnieniu im intratnych posad. Pozbywać się zwykłych naciągaczy, którzy najpierw dostają od biznesmenów pieniądze na kampanię wyborczą, a później nie potrafią skutecznie załatwić korzystnej ustawy dla swoich darczyńców. Będziemy też mogli dymisjonować ministrów, którzy skąpią na premie dla swoich podwładnych.
(Jedyne ograniczenie ustawy wprowadzone w ostatniej chwili na wniosek marszałka Sejmu – nie więcej niż trzech ministrów na kwartał).
Z okazji tej przełomowej chwili w życiu mediów, zorganizowałem w warszawskiej Harendzie koleżeńskie spotkanie. Sponsorem była firma budująca Stadion Narodowy w Warszawie. Stąd spotkanie odbywało się pod hasłem „Schodami do przyszłości". Ktoś zaproponował „Schodami do nieba", ale uznano, że to brzmi zbyt dosłownie. Rzeczniczka sponsora zapewniła, że w przypadku wznoszenia kolejnego stadionu w stolicy, catering będzie o wiele bardziej bogaty i wyszukany. Ale i tak nie było powodów do narzekania. Trzymali poziom bufetu dorocznych nagród miesięcznika Press. Niezłe były nie tylko wyszynk i zakąski. Najważniejsze – dopisało towarzystwo. Kogoż nie było wśród uczestników spotkania. (Z konieczności zarysuję obraz mocno skrótowy, pozostawiając prawdziwym kronikarzom polskich mediów możliwość wypełnienia szczegółami).
Honorowy przewodniczący naszej korporacji Stefan Bratkowski był tak wzruszony, że na początek trudno mu było dobyć głosu. Ale kiedy już nabrał w płuca powietrza, zagrzmiał wewnętrzną radością z powodu nowych uprawnień, które w darze od państwa otrzymało nasze środowisko. Tak się zapalił do nowych zmian, że musieliśmy powstrzymywać naszego młodego duchem przewodniczącego. Chciał on bowiem niemal na pniu obalić rząd Donalda Tuska i wprowadzić na fotel premiera Jarosława Kaczyńskiego. „Piłkarski poker!" – krzyczał. Po godzinie uspokoił się. Potem nagle zniknął. Znaleźliśmy go w malej bocznej salce, gdzie spiskował ze znaną dziennikarką radiową Janką Jankowską. Zaproponował jej objęcie prezesury Polskiego Radia. Ta, nie wiedzieć czemu, wzbraniała się przed przyjęciem tego zaszczytnego stanowiska. Zniechęcony jej postawą, Bratkowski usiadł przy stoliku Bronka Wildsteina, aby złożyć mu serdeczne gratulacje z okazji tekstu w „Uważam Rze" Alfabet. Tyłem do sali stali dwaj rośli mężczyźni. Obydwie postacie wydawały mi się znajome. Stali przy pojemniku „Flaczki z drobiu". Kiedy odwrócili się zobaczyłem, że są to Tomasz Lis i Piotr Semka. Przyjemnością było patrzeć i słyszeć, jak przyjaźnie ze sobą rozmawiają o zdjętym z anteny programie Jana Pospieszalskiego. Trochę zrobiło się nawet śmiesznie. Tomasz Lis tak gorąco chwalił „Warto pytać", że nalewając Semce flaczki, nie zauważył, iż naczynie było już pełne i część flaczków wylądowała na jego butach. Jakaś młoda dziennikarka zauważyła tę scenkę, podbiegła do obydwu tuzów polskiego dziennikarstwa i gotowa była poświęcić swój kaszmirowy szal. Jednakże Tomasz Lis z kulturą, wręcz szarmancko odpowiedział jej: „Proszę się nie przejmować. Nie z takich tarapatów wychodziłem cało".
Z pewnością wiele rzeczy umknęło mej uwadze. Ale jeszcze jeden charakterystyczny dla atmosfery tego spotkania obrazek utkwił w pamięci. Oto pod jednym z filarków przy stoliku Piotr Najsztub i Tomasz Sakiewicz. Każdy pije inne wino. Pierwszy czerwone, drugi białe. Rozmawiają jednak o tym samym. Sakiewicz musi hamować Najsztuba, który wręcz wścieka się na śledztwo smoleńskie prowadzone przez polską stronę. Wreszcie Najsztub domaga się, aby jeszcze w trakcie tego spotkania wyświetlić dokument Marii Dłużewskiej i Joasi Lichockiej „Mgła".
Najsztub i Wojciech Mazowiecki, który zjawił się pod sam koniec spotkania, odstępują od swojego żądania, dopiero po tym jak Sakiewicz zapewnił ich, że wkrótce zorganizuje specjalny pokaz „Mgły". Tylko dla nich dwóch.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114388-swieto-czwartej-wladzy-we-mgle
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.