Czy w drodze do 1989 r. kierowaliśmy się patriotyzmem i pamięcią o wolnej Polsce, czy normami typowymi dla społeczeństw "postnowoczesnych"?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
IV pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, Płock, 1991 r.
IV pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, Płock, 1991 r.

Kiedy słyszę i czytam, że modernizacja Polski wymaga poważnych zmian mentalności Polaków, przypominam sobie pewnego holenderskiego profesora ekonomii, który rozpoczął wykład w moim instytucie od zdania: ekonomista, który obiecuje społeczeństwu zamożność pod warunkiem zmiany mentalności, jest ideologiem, a nie ekspertem. Jeśli wierzyć medialnym autorytetom, to zamożność wymaga laicyzacji, relatywizmu, pamięci o możliwie wszystkich ofiarach totalitaryzmu - poza polskimi - oraz rezygnacji z "chorobliwego" patriotyzmu. Możemy więc być kimkolwiek, byle nasza mentalność stała się "niepolska".

Modernizacja jest dla mnie ideologicznym zawołaniem nowo-starych inżynierów społecznych obiecujących raj na ziemi pod warunkiem, że damy im władzę i pozwolimy realizować scenariusze postępu. A dla mnie na przykład modernizacja kolei wymaga wymiany gorszych torów na lepsze, brudnych i zdezelowanych wagonów na bardziej nowoczesne, wygodne i bezpieczne oraz stworzenia rozkładów jazdy, które zgadzają się z kursowaniem pociągów. Nie sądzę, by konieczne było także "zmodernizowanie świadomości pasażerów", wystarczą nowoczesne tory, pociągi i dworce.

(...)

Dlatego pytania o konieczność pogodzenia "wyzwań rozwojowych" z "potrzebami społecznymi", "tradycji z nowoczesnością" traktuję jako przykład myślenia rodem z PRL. To w tamtych czasach trzeba było sprostać "wyzwaniom rozwojowym socjalizmu", nawet kosztem "potrzeb społecznych". Podobnie polska tożsamość zwana w PRL "tradycją" lub zamiennie "zacofaniem" była dla modernizacji Polski na wzór sowiecki zagrożeniem. Nie było dla niej miejsca w zmodernizowanym, socjalistycznym raju.

Echa kolonializmu

Jeśli naprawdę przyznajemy komuś prawo do konstruowania i wprowadzania w życie "scenariuszy modernizacyjnych dla Polski" wymagających zmian naszej świadomości, to jesteśmy wciąż zanurzeni w PRL po uszy. Jeśli uwzględnianie potrzeb wyborców jest dla nas "uleganiem populizmowi", a zamożność Polaków - celem mniej ważnym niż modernizacja, to nic dziwnego, że konkretne problemy, np. w służbie zdrowia, komunikacji kolejowej, przy budowie autostrad, w systemie emerytalnym czy polityce rodzinnej, nie są rozwiązywalne.

Nasi tzw. fachowcy, zamiast działać, dyskutują "modernizacyjne scenariusze dla Polski" i zastanawiają się, czy jest możliwe godzenie ze sobą religijności z przedsiębiorczością lub innowacyjności z moralnością.

(...)

Modernizacja zawsze jest procesem odgórnym, sterowanym i stymulowanym z zewnątrz. Jak zauważa prof. Piotr Sztompka, modernizacja to zbliżanie się społeczeństwa w sposób zamierzony, celowy, planowany do uznanego modelu nowoczesności, najczęściej do wzorca jakiegoś istniejącego społeczeństwa uważanego za nowoczesne. Trudno uwolnić się od wspomnień o obietnicach sprzed 1989 roku i po nim. W czasach PRL musieliśmy "zbliżać" się do przodującej gospodarki Związku Sowieckiego. Potem, pozostając w tym samym schemacie myślenia, budować "drugą Japonię", Irlandię, a w popularnych piosenkach - San Francisco. Teraz, w czasach transformacji ustrojowej, mamy budować postindustrialne i ponowoczesne społeczeństwo.

A moim zdaniem, chodzi o rozwój społeczno-gospodarczy Polski, sprawną demokrację i uczciwe, sprawiedliwe oraz silne (tak!) państwo. Przyznam, że od Polski zmodernizowanej wolę Polskę zamożnych, wolnych, szczęśliwych Polaków, którym bezpieczeństwo, nieźle opłacaną pracę, edukację, służbę zdrowia, emerytury, sprawną infrastrukturę komunikacyjną i społeczną gwarantuje nie tylko wolny rynek, lecz także dobrze działające własne państwo, w którym równie dobrze jak przedsiębiorcy czują się pracownicy ich firm, konsumenci, rolnicy, czyli po prostu możliwie wszyscy obywatele.

Kapitał tradycji

Po co zmieniać mentalność ludzi, którzy wykazali się na trudnej drodze ku niepodległości, wolności i demokracji zarówno odwagą, jak i kreatywnością, przedsiębiorczością oraz zdolnością do ponoszenia ryzyka? Mówią nam, że warunkiem modernizacji ma być "zanik tradycyjnego społeczeństwa". Czy nasz (nawet jeśli niepełny) sukces w "obalaniu komuny" zawdzięczamy "nowoczesności naszych postaw", czy raczej tradycji, która sprawiła, że uważnie słuchaliśmy nauczania Jana Pawła II oraz duszpasterzy towarzyszących ludziom "Solidarności"? Czy w drodze do 1989 r. kierowaliśmy się patriotyzmem i pamięcią o demokratycznej, wolnej Polsce, czy normami typowymi dla społeczeństw, jak piszą socjologowie - "postnowoczesnych"?

Drogi zwieńczonego sukcesem rozwoju społeczno-gospodarczego konkretnych narodów są zawsze "własne", endogenne, autonomiczne, nawet jeśli podobne czy identyczne są narzędzia tego rozwoju, takie jak internet, nowe technologie czy źródła energii.

Dzisiaj szczególnie modny w konstruowaniu idealnych scenariuszy rozwoju społeczno-gospodarczego jest "kapitał społeczny", czyli normy współpracy, umiejętność współdziałania na rzecz innych, wzajemne zaufanie oraz zdolność do samoorganizacji w stowarzyszeniach i organizacjach pozarządowych. Ponieważ wyniki wielu sondaży pokazują, że poziom zaufania do innych ludzi jest w Polsce znacznie niższy niż np. w krajach skandynawskich, szybko powstała kolejna "dyrektywa modernizacyjna", która brzmi: dopóki Polacy nie zaczną sobie wzajemnie ufać, dopóty żadna "modernizacja" nie będzie im dana... Począwszy od prof. Janusza Czapińskiego po prof. Piotra Sztompkę, przy wsparciu licznego grona socjologów, media uderzają w lament nad Polakami, którzy nie chcą sobie wzajemnie ufać.

Skąd wzięła się ta szczególna, podobno typowo polska, mentalna przeszkoda - nieufność?

Zdaniem Francisa Fukuyamy, tworzeniu i przekazywaniu wartości współtworzących kapitał społeczny służą stabilne (!) mechanizmy i takie instytucje, jak tradycja, religia i obyczaje. Przyczyny słabości kapitału społecznego tkwią, jego zdaniem, w strukturach państw socjalistycznych i komunistycznych, które wbrew własnym deklaracjom wzmacniały jednostkowy egoizm. (...)

Jeśli tak, to im więcej w III RP peerelowskich resentymentów, tym słabszy musi być kapitał społeczny i niższy poziom wzajemnego zaufania. Że nie jest to tylko hipoteza, pokazują porównania wskaźnika poziomu społecznego zaufania w różnych państwach. Okazuje się, że zaufanie do siebie ma 68 proc. Szwedów, 59 proc. Finów, 54 proc. Szwajcarów, 42 proc. Niemców z zachodniej części kraju, 32 proc. Niemców z części wschodniej. Podobnie źle jak w Niemczech wschodnich jest w krajach dawnej sfery wpływów ZSRS, czyli komunizmu. Ufa sobie tylko 22 proc. Bułgarów, 20 proc. Rumunów, 26 proc. Polaków oraz 15 proc. Serbów.

Czy to dziwne, że w krajach, w których do niedawna kontrolowano korespondencję i poglądy, w których wsadzano do więzień za niechęć do "socjalistycznego ustroju", ludzie nie ufają sobie tak jak Szwedzi czy Finowie? Może Fukuyama ma rację, że niski poziom kapitału społecznego to nie wadliwa mentalność np. Polaków, lecz dramatyczny spadek po komunizmie.

Mam wrażenie, że dla klimatu zaufania lub nieufności kluczowe znaczenie mają stabilne i demokratyczne rządy oraz uczciwe i sprawiedliwe państwo. Sondaże pokazują, że im bardziej zadowoleni z demokracji są obywatele danego państwa, tym bardziej ufają sobie nawzajem. Im mniejszy jest w ich krajach poziom korupcji, tym wzajemne zaufanie i poziom kapitału społecznego wyższy. Może więc potrzebujemy nie tyle "modernizacyjnych scenariuszy", ile uczciwych polityków, sędziów, prokuratorów i przedsiębiorców? A także dziennikarzy, rzecz jasna, o których coraz trudniej w III RP.

Odrzucić ideologię

(...)

Dlatego piszących scenariusze modernizacji zachęcam do konsekwentnej walki z korupcją, poprawiania kondycji demokracji, do możliwie zdecydowanego odcięcia się od minionego, totalitarnego systemu. Wychowywanie Polaków - zgodnie z wytycznymi modernizacji - czyli: "pamiętajcie, macie ufać sobie nawzajem", pozostawmy sierotom po PRL. Może w 2011 r. warto pamiętać, że znacznie lepszą lekcję na temat naszej "mentalności" dał nam 20 lat temu Jan Paweł II w czasie pielgrzymki nazwanej przez "modernizatorów" kontrowersyjną. Bo Jan Paweł II przypomniał nam, że to od Dekalogu zależy przyszłość świata.

Może warto też przypomnieć zwolennikom marksistowskiego zawołania: "byt określa świadomość", że pewien zupełnie inny myśliciel, Max Weber, twierdził, że kapitalizm zrodził się nie z "bytu", tylko ze świadomości, czyli protestanckiego, purytańskiego etosu, który spowodował niebywałą kumulację kapitału w wyniku ograniczanej z powodów etycznych i religijnych konsumpcji. Innymi słowy, nie tyle chciwość, ile powściągliwość przyczyniła się do "wybuchu kapitalizmu", zamożność buduje nie "wolność od norm i ograniczeń", lecz przestrzeganie "tradycyjnych" wartości chrześcijańskich.

Dlatego proponuję debatować w Polsce nad rozwojem społecznym i gospodarczym kraju, którego celem jest poszerzenie zasięgu zamożności Polaków, swobód obywatelskich, zbudowanie sprawnego, suwerennego i uczciwego państwa z dobrze funkcjonującą demokracją. Nad prywatyzacją - lub nie - Lotosu i służby zdrowia, nad zapewnieniem Polakom zysków z eksploatacji gazu łupkowego, nad systemem szkolnictwa i nauki, nad emeryturami, nad płatnościami bezpośrednimi w rolnictwie i polityką spójności. Podtrzymuję propozycję wyrzucenia z języka debaty publicznej "scenariuszy modernizacyjnych" czy "rozwojowych wyzwań" i skupienie się na problemach, które rozwiązać trzeba już dziś.

Ale to wymaga rezygnacji z radosnej twórczości demiurgów, z pisania idealnych i wielce teoretycznych scenariuszy modernizacyjnych dla Polski i zajęcia się losem zwykłych, normalnych Polaków, a nie ich niedoskonałą "świadomością".

Tekst, którego fragmenty publikujemy, pierwotnie ukazał się w "Naszym Dzienniku".

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych