To nie jest kraj dla młodych ludzi. A już na pewno dla tych, którzy myślą o założeniu rodziny i urodzeniu dzieci - taki smutny wniosek narzuca się po lekturze artykułu Karoliny i Tomasz Elbanowskich w "Rz".
Polityka rodzinna w Polsce, która ma najniższy przyrost naturalny w UE, jest fikcją. A dzieci są dla rządzących kłopotem a najczęściej w perspektywie polityków nie ma ich wcale:
Dziecko ma nie sprawiać kłopotu, dorosnąć i wziąć się do pracy. Jako jednostka niedysponująca głosem wyborczym nie ma rządzącym zbyt wiele do zaoferowania. Dlatego stoi na ostatnim miejscu w kolejce do wspólnych dóbr, daleko za zorganizowanymi grupami wyborców, związkami zawodowymi, emerytami czy rencistami. Dzień Dziecka powinien z powodu oszczędności zniknąć z kalendarza, razem z Dniem Matki i Dniem Ojca.
Mimo, że dziecko nie pracuje, a więc nie ma własnych dochodów, jest opodatkowane na wszelkie możliwe sposoby:
Od każdej pieluszki, zupki, rowerka i zeszytu odprowadza grzecznie VAT. Rząd Leszka Millera nie wynegocjował niższych stawek podatkowych na produkty dla dzieci przed akcesją do Unii. A mógł o to zawalczyć tak jak np. Wielka Brytania, która na te towary ma stawkę zero procent.
W ubiegłym roku Trybunał w Strasburgu przypomniał, że Polska powinna wyrównać VAT od produktów dla dzieci w górę.
Od stycznia z dzisiejszych 8 proc. do 23 proc. wzrośnie podatek nie tylko na śpioszki i małe buciki, ale również foteliki samochodowe, choć brak normalnych dróg stawia nas w niechlubnej unijnej czołówce pod względem liczby śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych, także tych najmłodszych.
Co ciekawe, preferencyjną stawką VAT wciąż objęte są takie produkty dla dzieci, jak chipsy, w skład których wchodzą głównie tłuszcz, sól i glutaminian sodu, oraz słodowe ulepki zwane soczkami.
Rodziny wielodzietne, mimo swojej ciężkiej sytuacji i wielkiej odpowiedzialności, jaka się wiąże z wychowaniem dzieci, są wyciskane przez fiskus jak cytryny.
Nasz system podatkowy jest stworzony chyba tylko po to, aby dyskryminować rodziny z dziećmi:
Rodzice nie mogą rozliczyć dochodu wspólnie z dzieckiem tak jak w innych krajach UE. Wyjątkowo pozwala się na to osobom samotnie wychowującym dzieci. Rozwód jest więc opcją premiowaną przez państwo. Jeśli matka i ojciec upierają się żyć jako małżeństwo, to choćby mieli na utrzymaniu ośmioro dzieci, fiskus widzi tylko dwoje dorosłych.
Ale już szczytem absurdu są takie sytuacje:
Gdyby zamiast wychowywaniem małych ludzi zajęli się hodowlą bydła albo psów rasowych, mogliby sobie odliczać VAT. Zakup karmy i niezbędnych akcesoriów, koszty dojazdów na wystawy, opłaty wystawowe, nabycie klatek, samochodu czy przyczepy do przewozu zwierząt – wszystko to koszty, które można odliczyć w przypadku czworonogów. Dzieci ta promocja nie dotyczy. Jak u Orwella: cztery nogi dobrze, dwie nogi źle.
Polskie państwo traktuje dzieci jak rzeczy. Troszczy się o nie tylko na plakatach, piętnujących przemoc w rodzinie. A poza tym:
Dzieci mogą stanowić rynek zbytu dla problematycznych branż, być materiałem do pedagogicznej obróbki dla grupy zawodowej zagrożonej bezrobociem, katalizatorem pieniędzy z europejskich grantów, a nawet pretekstem dla hobby premiera, który w ramach polityki prorodzinnej buduje Orliki.
Na kolejnych pomysłach rządzących korzystają wszyscy, tylko nie rodziny i dzieci:
Uczniowie, w ramach wsparcia dla rolników i producentów papierowych kartoników, dostają w szkole chude mleko oraz kwaśne i obtłuczone jabłka na zmianę ze zjełczałą marchewką w plastikowych torebeczkach, którą gardzą nawet konie (z relacji podwarszawskich pierwszaków).
Państwo jest jak dobry wujek, który po podatkowej wyżerce na koszt rodziców uszczęśliwia maluchy naręczem tanich łakoci, które i tak miał wyrzucić.
Kolejny przykład to pomysł pani minister Fedak, którym tak chwali się rząd. Efekty tego pomysłu są zatrważajace:
Już od maleńkości dzieci mają ratować przed bezrobociem panie w średnim wieku. Taki jest jeden z celów ustawy o opiece nad dziećmi do lat trzech, wprowadzonej niedawno przez Ministerstwo Pracy. Nowelizacja znosi wyśrubowane standardy, pozwalając odtąd organizować opiekę dla 20- tygodniowych niemowląt jakkolwiek i gdziekolwiek. Jej głównym efektem jest zaś drastyczna podwyżka opłat za już istniejące żłobki.
Pani minister Hall nie ustępuje koleżance z rządu w tępieniu rodziny i dzieci:
Od września 2011 r. do przedszkola stawić się mają wszystkie pięciolatki. Obowiązek wprowadzono bez zapewnienia pieniędzy na bazę przedszkolną. Oznacza to, że dzieci wrzucone zostaną do szkół, gdzie nierzadko przedszkolem nazwie się dawną stróżówkę w suterenie. Ale dzięki temu pracy nie stracą nauczyciele. Dodatkowo wykorzystuje się unijne pieniądze na reklamę nieistniejących przedszkoli w telewizji. Efektem ubocznym ustawy obniżającej wiek szkolny będzie skrócenie o rok rehabilitacji dla dzieci z problemami.
No i wreszcie oprotestowana ustawa o systemie informacji oświatowej, która ułatwia życie urzędnikom, ale nie dzieciom:
Kolejna ustawa, którą właśnie przegłosował Sejm, ucieszy z kolei firmę, która stworzy informatyczną bazę danych o każdym uczniu. System zbierze szczegółowe informacje: które dziecko ma problemy psychologiczne, nie radzi sobie w szkole, wyznaje dziwną wiarę albo mówi dziwnym językiem. Wielki Brat wprowadzi się do szkół głównie po to, by pod hasłem „podnoszenia poziomu edukacji" można było na stworzenie bazy danych skonsumować kolejne unijne pieniądze.
Kilka lat temu wprowadzono ulgę podatkową na dziecko, która zresztą jest zagrożona:
Od początku politycy z prawa i lewa narzekali, że to system wspierający bogaczy, czyli osoby, które mając troje dzieci, zarabiają miesięcznie około 2 tys. zł na rękę, bo tyle wystarczy, by odliczyć pełną ulgę. Zgodnie z logiką „Wychowania do życia w biedzie" takie rodziny traktowane są przez klasę polityczną jak burżuazja.
Ministrowie Michał Boni i Jacek Rostowski chcą, by ulga przysługiwała dopiero na troje i kolejne z rodzeństwa (czy analogicznie ulga internetowa obejmie dopiero trzeci komputer w domu?). Dla pierworodnych promocja szczęścia ma wkrótce dobiec końca. Według przecieków z kręgów rządowych najpewniej zaraz po wyborach.
Sytuacja rodzin w Polsce woła o pomstę do nieba:
Naszego państwa, które stać na utrzymywanie 34-letnich emerytów (jak najsłynniejszy emeryt wśród trzydziestolatków, czyli agent Tomek), równocześnie nie stać na nowoczesne szczepionki dla niemowląt, godziwe standardy na oddziałach pediatrii ani bezpłatną opiekę dla kobiet w ciąży. Nie stać nas na zapewnienie miejsc w przedszkolach.
Dostęp do tego reglamentowanego dobra zostanie teraz ograniczony rodzicom z więcej niż jednym dzieckiem.
Do tej pory w wielu gminach obowiązywały zniżki na drugie dziecko w tym samym przedszkolu. Teraz samorządy podejmują uchwały o likwidacji zniżek, ponieważ zostały uznane za niekonstytucyjne. W państwie, które ma najniższy przyrost naturalny w całej Unii Europejskiej, wsparcie dla rodzin, które zdecydowały się na więcej niż jedno dziecko, łamie konstytucyjne prawo równości. To nie żart.
Szczątkowe mechanizmy wsparcia rodziny, takie jak becikowe czy odliczenia podatkowe, będą najprawdopodobniej zlikwidowane. A w kolejce stoją już kolejne wspaniałe pomysły rządu PO:
Głodowe urlopy wychowawcze dla najbiedniejszych czy skrócenie edukacji o rok, żeby wysłać dzieci wcześniej na rynek pracy, to tylko część z kolejnych pomysłów na politykę rodzinną w Polsce. A dzieci, gdy dorosną, będą spłacały dziś zaciągany dług publiczny.
Dobrze, że maluchy jeszcze nie wszystko rozumieją, inaczej jak w rysunku Marka Raczkowskiego powiedziałyby „Kończę podstawówkę i wyjeżdżam z tego kraju". Ale przecież w końcu zrozumieją.
Bar: rp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114254-elbanowscy-dziecko-ma-nie-sprawiac-klopotu-dorosnac-i-wziac-sie-do-pracy-dzien-dziecka-powinien-z-powodu-oszczednosci-zniknac-z-kalendarza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.