Jak wyglądałaby przyszła koalicja rządowa PO - SLD: wspólnota w zwalczaniu PiS, połączona z osłabianiem instytucji państwa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Artykuł ukazał się w "Naszym Dzienniku". Publikujemy obszerne fragmenty za zgodą Autorki.

SLD w ślepej uliczce

Legalizacja jednopłciowych związków, finansowanie zapłodnienia in vitro, przyzwolenie dla narkotyków, walka z Kościołem, poparcie dla niemoralnej kontrkultury stają się spoiwem programowym jednoczącym środowiska lewicy "kawiorowej". Nie są jednak wystarczającym bodźcem dla milionów oczekujących wsparcia w wyrównaniu nierówności społecznych. Wzrost biedy, bezrobocia i kryzys gospodarczy, tradycyjnie uznawane jako szansa wzmocnienia partii lewicowych, wcale nie muszą prowadzić do władzy socjalistów. Jeśli załamują się gospodarka i państwo, gniew ludu zwraca się przeciw elitom politycznym jako takim, a na fali tego niezadowolenia zwyciężyć może równie dobrze silna partia prawicowa, tak jak stało się na Węgrzech.

Maj nie był dla lewicy szczęśliwym miesiącem. Socjalistyczny magnat Dominique Strauss-Kahn, prezes Międzynarodowego Funduszu Walutowego, typowany na przyszłego prezydenta Francji, trafił w USA za kraty z zarzutem usiłowania gwałtu, a socjalistyczny celebryta Bartosz Arłukowicz zdradził swoją lewicową partię i trafił do liberalnego rządu Donalda Tuska, który specjalnie dla niego stworzył nowe ministerialne stanowisko. Oba te wydarzenia, tak odległe w przestrzeni i wymiarze, ukazują symbolicznie sytuację, w jakiej znajdują się lewicowe środowiska polityczne. Po pierwsze, jeszcze raz udowodnione zostało, że z obroną biednych partie socjalistyczne nie mają wiele wspólnego, gromadząc najbogatszych ludzi świata i wyróżniając się raczej promocją wyzwolenia od wszelkich tradycyjnych norm moralnych. Po drugie, szczególnie wyeksponowana została daremność trudu polskich towarzyszy usiłujących zachować kierownicze wpływy w grupie trzymającej władzę. Jakieś wpływy, jakiś majątek pozostaną, ale na trwałą władzę ma ochotę kto inny, kto zadecyduje, który towarzysz i na jakich warunkach jest na danym etapie potrzebny.

Wyklęty powstań ludu ziemi

Sojusz Lewicy Demokratycznej ma zasadniczy problem ze stosunkiem do Platformy Obywatelskiej. Partia Donalda Tuska upatruje bowiem swojej szansy w byciu rodzimą wersją wiecznej partii władzy, niczym dzierżąca stery w Meksyku przez ponad siedemdziesiąt lat Partia Instytucjonalno-Rewolucyjna. Platforma zajęła więc to miejsce w polskiej rzeczywistości, którego chcieli dla siebie postnomenklaturowi działacze lewicowi, a marzenie to przecięte zostało przez konflikt z Adamem Michnikiem zakończony tzw. aferą Rywina. Im dłużej PO rządzi, tym bliżej do platformerskiego establishmentu obrosłym w majątek dawnym pezetpeerowcom i ich potomkom. Doskwiera im brak wpływu na władzę, są więc gotowi czym prędzej stać się przystawką w koalicji PO - SLD albo wytargować od Platformy kawałek realnego panowania dla siebie. Niewielu chce natomiast umierać za SLD, zacisnąć zęby na długie lata i grać o całą pulę. Mają zbyt wiele do stracenia i widzą, że poparcie dla ich partii - mimo katastrofalnych rządów PO - nie chce przekroczyć kilkunastu procent.

(...) Bezideowość PO jest zasadniczym ułatwieniem dla eseldowców, którzy nie przejmują się hasłami ochrony najbiedniejszych. Każdy z polityków lewicy zadaje sobie przecież pytanie: co dalej? Możliwy jest udział w koalicji rządowej z PO w roli słabszego koalicjanta albo ponowne 4 lata w opozycji. Partia Napieralskiego będzie musiała przyjąć, co dadzą i, jeśli dadzą, nie mogąc stawiać twardych warunków. O ile bowiem Prawo i Sprawiedliwość wydaje się zahartowane w byciu opozycją, o tyle środowiska lewicowe przez kolejne lata bez dostępu do władzy zmarnieją.

(...)

Powstańcie, których dręczy głód

Powstanie "Solidarności" w roku 1980 stanowiło kres mitu partii socjalistycznej - obrońcy robotników. Już wcześniej, w roku 1956 w Poznaniu, w 1960 w Nowej Hucie, w 1970 na Wybrzeżu władza ludowa pokazała ludowi pracującemu zbrodnicze oblicze. W latach 60. ujawniło się najpełniej, że podstawowe pęknięcie przebiega na płaszczyźnie religijnej. Ogromna większość Polaków nie mogła zaakceptować socjalizmu z powodu jego walki z religią. Dla socjalisty człowiek tu, na ziemi, miał kiedyś, w przyszłości, osiągnąć szczęście bez odniesienia do Boga. W drodze do idealnego stanu ludzkości ofiarą stawały się prawda i wolność. Dla lewicowych intelektualistów przyjeżdżających z zagranicy do Polski po Sierpniu ´80 szokiem były krzyże i portrety Jana Pawła II zawieszane na bramach strajkujących zakładów i w siedzibach wolnych związków zawodowych. Zadawano sobie pytanie, czy oto rodzi się jakaś nowa, chrześcijańska lewica, czy przeciwnie, objawia się ostateczny koniec świata socjalistycznego. Jedno było wiadomo - PZPR nie będzie nigdy kierowniczą siłą dla tych ludzi.

Po roku 1989 towarzysze z PZPR stanęli na czele przemian ustrojowych, pokazując, jak łatwo się wzbogacić i stać kapitalistą, dziedzicząc nomenklaturowe przywileje z czasów PRL. Tymczasem w III RP pojawiła się ogromna rzesza nowych "wykluczonych", o których tak żarliwie upominał się podczas swoich pielgrzymek do Ojczyzny Jan Paweł II. Ludzi, którym nagle powiedziano, że przetrwają tylko silni, sprytni i ustawieni w układzie. Reszta nie będzie mogła liczyć na spokojną starość, wykształcenie dzieci, opiekę lekarską ani na sprawiedliwe sądy. Jeżeli SLD wracał do władzy, to dlatego, że polscy wyborcy czuli się zdradzeni przez nowych, solidarnościowych przywódców, a nie z powodu bardziej wiarygodnych propozycji partii Millera i Oleksego. Ten mechanizm zużył się już, SLD nie potrafi i nie chce dłużej udowadniać, że przejmuje się losem biednych. Skoro lewicowcy są finansistami, właścicielami potężnych mediów, to nie mogą w żaden sposób przedstawić się jako rzecznicy ubogich. Są jedynie bohaterami zbiorowej wyobraźni rodem z serialu telewizyjnego, o których wyborcy dowiadują się niczym o przygodach dr. House´a czy Michaela Jacksona.

Pozostaje aktualna ta sama od zawsze zasadnicza kwestia etyczna: nie można kreować się na obrońcę słabych i równocześnie popierać zabijania poczętych, starców i nieuleczalnie chorych, walczyć z prawdą. Lewica jest "królestwem wewnętrznie podzielonym" i stąd bierze się jej niezdolność do porwania rzesz pokrzywdzonych grup społecznych. Legalizacja jednopłciowych związków, finansowanie zapłodnienia in vitro, przyzwolenie dla narkotyków, walka z Kościołem, poparcie dla niemoralnej kontrkultury stają się spoiwem programowym jednoczącym środowiska lewicy "kawiorowej". Nie są jednak wystarczającym bodźcem dla milionów oczekujących wsparcia w wyrównaniu nierówności społecznych. Wzrost biedy, bezrobocia i kryzys gospodarczy, tradycyjnie uznawane jako szansa wzmocnienia partii lewicowych, wcale nie muszą prowadzić do władzy socjalistów. Jeśli załamują się gospodarka i państwo, gniew ludu zwraca się przeciw elitom politycznym jako takim, a na fali tego niezadowolenia zwyciężyć może równie dobrze silna partia prawicowa, tak jak stało się na Węgrzech.

Myśl nowa blaski promiennymi

W Polsce brakuje publicznej debaty nad problemami życia ludzi, bo zastąpiła ją tabloidyzacja mediów. Zanik rzetelnej społecznej dyskusji w mediach publicznych pomaga w zniknięciu SLD i wzmacnia PO. Środowiska lewicowe wpadły we własne sidła, przygotowywały siebie w połowie lat 90. jako partię władzy, można się domyślać, że był im na rękę brak wychowania obywatelskiego i ekonomicznego Polaków.

Rzecznikiem silnego państwa, solidarności społecznej, poprawy sytuacji dyskryminowanych ekonomicznie grup i obszarów kraju stało się Prawo i Sprawiedliwość. SLD nie ma więc drogi odwrotu - na wzmocnieniu więzi społecznych i instytucji społeczeństwa obywatelskiego (rozumianych jako system wzajemnej pomocy) zyskuje raczej ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. To ono rywalizuje z Platformą Obywatelską o to, kto sprawniej poprawi los ludzi w konkretnych trudnościach życia, kto zapewni ochronę przed niebezpieczeństwami ekonomicznej katastrofy, klęskami żywiołowymi oraz agresywną polityką innych państw. Środowiska prawicowe jakoś sobie radzą w zmieniającym się świecie, doskonale wykorzystując nowe media. Ciekawa będzie przyszłość demokracji uczestniczącej, rosnącego wpływu obywateli na instytucje władzy, która zderzać się będzie z biurokracją i ograniczeniami praw oraz wolności. Ludzie instynktownie wyczuwają, że państwo narodowe, tradycja, rodzinna własność, tradycyjne rolnictwo, wzajemne wsparcie drobnych biznesów są elementami skutecznej obrony przed wirtualnym światem wielkich korporacji i komercji. A to sfera tradycyjnie związana z życiem wiejskim, bezpośrednim kontaktem, religijnością. Tu lewicowe środowiska ze swoim nowoczesnym projektem społeczeństwa nie mają czego szukać.

Związek nasz bratni

Ciekawym poletkiem doświadczalnym przyszłej współpracy PO - SLD są od niespełna roku media publiczne. Szorstka przyjaźń na razie zaowocowała podziałem władzy w zarządach i radach nadzorczych oraz całkowitym usunięciem wszystkich audycji i ludzi kojarzonych z prawicą, zwłaszcza w programach informacyjnych i publicystycznych. (...) Partia Donalda Tuska trzyma z kolei media publiczne na ostrej diecie, doprowadzając do rekordowego spadku dochodów z abonamentu. To uzależnia publiczne radio i telewizję od rządzących, bo sprawia, że balansują one na krawędzi bankructwa. Rezultatem jest zaangażowanie ideowe przeciwko Prawu i Sprawiedliwości (korzystne dla PO i SLD), widoczne w programach informacyjnych i publicystycznych, oraz utrata udziałów w rynku na rzecz mediów komercyjnych (korzystne dla PO). I dalsze obniżanie jakości programu podporządkowane zdobywaniu niewybrednej widowni (korzystne dla SLD). To obrazuje charakterystyczną taktykę części środowisk eseldowskich: uzyskanie konkretnego, realnego wpływu w instytucjach, wrośnięcie w ich tkankę w roli "fachowców", niekoniecznie pod szyldem partyjnym, czego symbolem jest Stowarzyszenie Ordynacka. Taktyka ta pozwala zabezpieczyć interesy własnego środowiska towarzysko-biznesowego w każdej konfiguracji politycznej.

Tak więc możemy sobie wyobrazić, jak wyglądałaby przyszła koalicja rządowa PO - SLD. Wspólnota w zwalczaniu wroga - Prawa i Sprawiedliwości, połączona z osłabianiem i komercjalizacją instytucji państwa, w których walczyć będą o personalne wpływy poszczególne koterie. Platforma będzie uwzględniać aspiracje pojedynczych grup i osób, zręcznie się wzmacniając. Środowiska lewicowe liczyć będą jednak, że ich wrośnięcie w struktury państwa i biznesu sprawi, iż realna, utrzymywana bez rozgłosu władza będzie większa. Zgodnie z przysłowiem: Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Tak, jak dzieje się cały czas od 1989 roku. Tylko nie ma to nic wspólnego z reprezentowaniem biednych i wykluczonych.

Autorka w latach 2007-2010 była członkiem KRRiT desygnowanym przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych