W komentarzu Marcina Wojciechowskiego podsumowującym wizytę Baracka Obamy na drugiej stronie Gazety Wyborczej jest zadowolenie z komplementów, jakie Polska usłyszała od Amerykańskiego prezydenta, ale jest też ton straconej szansy:
"Byłoby rzecz jasna lepiej, gdyby w Warszawie Obama znalazł czas nie tylko na symboliczne gesty przed Grobem Nieznanego Żołnierza, Muzeum Historii Żydów Polskich, spotkanie z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej czy ojcami polskiej demokracji, ale choćby na jedno wystąpienie publiczne. Wykład dla studentów o jego wizji świata, resetu, demokracji, przyszłości regionu - cokolwiek. Dzięki temu wizyta byłaby bardziej ludzka i ciekawsza politycznie".
Pytanie, kto spłaszczył tę wizytę i na przykład oddzielił amerykańskiego prezydenta od zwykłych Polaków, pozostaje otwarte. Wiele poszlak wskazuje na stronę polską, choć decyzja aby nie występować z przemówieniami czy wykładami jest z pewnością autorstwa samego gościa.
Rzecz w tym, że ta wizyta, choć miła w sensie symbolicznym, nie miała i nie mogła mieć kluczowego znaczenia. Taki jest po prostu historyczny moment. Trafnie opisał to Witold Waszczykowski: ani my za wiele nie chcemy od USA, ani Obama nas, nawet nie tylko jako pojedynczego państwa, ale jako regionu, nie zauważa.
Nie robię z tego dramatu, czasem mam poczucie, że politycy PiS wywołujący wrażenie, iż oni ugraliby z Waszyngtonem wiele więcej niż rząd Tuska wpuszczają nas w maliny. Ale ton profesora Romana Kuźniara próbującego budować własną tożsamość na obsikiwaniu Amerykanom nogawek też mi nie odpowiada. Na Amerykanów powinniśmy po prostu spokojnie zaczekać. I powinno być to czekanie czynne. A więc nie palące mostów, bo naprawdę sytuacja, gdy linki do Białego Domu i na Kapitol mogą się przydać, może nadejść. Prędzej niż się spodziewamy.
I z tego punktu widzenia nie podoba mi się to, co dziś robi sama Wyborcza, nawet jeśli to tylko kwestia klimatu. Chodzi mi o publikację "CIA miało więzienia w Polsce" w tym samym numerze, którym żegnamy Obamę.
Ja się nawet mógłbym zgadzić z komentatorami tej gazety Jackiem Kurskim i Piotrem Stasińskim, kiedy tłumaczą, dlaczego tę sprawę warto wyjaśnić. Polska nie powinna być dla USA eksterytorialną czarną dziurą, bo to nam uwłacza. Choć dużo mocniej niż oni rozumiem historyczną chwilę, w której Leszek Miller i być może Aleksander Kwaśniewski na taką rolę się godzili, a politycy PiS to potem - być może - klajstrowali. Rozumiem i w kontekście wojny z terroryzmem, i polskiego interesu, tak jak wtedy polscy politycy mogli go rozumieć.
Przedstawiam tutaj kwadraturę koła. W polityce międzynarodowej wbrew pozorom taka sytuacja ma miejsce często: racja stanu to straszne, bywa że bezlitosne pojęcie. Ale dziś heca wokół więzień CIA jest argumentem w rękach wszystkich sił bezrozumnie antyamerykańskich. Od profesora Kużniara po manifestujących na europejskich ulicach lewaków.
Jeśli Wyborcza chce prowadzić dziennikarskie śledztwo, niech je prowadzi. Od tego są media. Ale przypominanie o nim akurat w dzień świętowania wizyty Obamy wydaje mi się czczą manifestacją. Realnego znaczenia takiej manifestacji nie przeceniam, Czerska monopolu na rząd dusz w Polsce nie ma. Ale przydałoby się trochę rozwagi. W tej redakcji są wciąż ludzie, którzy takimi kategoriami czasami myślą, ale pokusa kokietowania lewicowego czytelnika jest jak widać nadrzędna.
Tomasz Lis otwiera we "Wprost" dwusetną debatę na temat wolności słowa. Złe prawicuchy mówią, że jest z tym w Polsce problem. Lis daje odpór. Daje naturalnie z grubej rury. Tytuł "W kwestii śliny" będący kalką podobnej retoryki Michnika raczej zniechęca do czytania. Człowiek, który każdy spór ze sobą od lat opisuje w kategoriach plwania na wielkość, jeśli nie na świętość, staje się po jakimś czasie nudny.
Jakoż jednak Lis odnosi się do mojego tekstu. Po rytualnych atakach na Wildsteina nadmienia:
"Na tej samej stronie Rzeczpospolitej Piotr Zaremba w komentarzu "Cmentarny spokój" pisze, że mainstreamowi komentarzy chcą przemilczeć ostatnie "rewelacje" Mariusza Kamińskiego, owego państwowca z PiS. Słyszałem wprawdzie o tych "rewelacjach" (cudzysłow absolutnie uzasadniony), ale świadczy to oczywiście i próbie przemilczania".
Ja akurat nie używałem formuły: wolność słowa zagrożona, bo rezerwuję taką formułę dla sytuacji nadzwyczajnych. Ale faktycznie, sytuacja w której opiniotwórczy komentator od razu wie, które rewelacje wybijać z wykrzyknikami, a które opatrywać dworskim cudzysłowem, jawi mi się jako sprzeczna ze standardami. Przy czym chodzi tu o kompromitację pojedynczej osoby. Ale masowość takich sytuacji mówi wiele o kondycji polskiego dziennikarstwa.
Gdybym miał do dyspozycji opiniotwórczy program w publicznej telewizji, próbowałbym wyjaśnić, co w zarzutach Mariusza Kamińskiego jest prawdą, a co nią nie jest. Prokurator Seremet twierdzi na przykład, że historia pod tytułem: "Mirosław Drzewiecki i narkotyki" jest najzupełniej realna. Dla Tomasza Lisa to jednak temat nieciekawy. Może wróci do tematu krzyża na Krakowskim Przedmieściu, wszak to bardziej aktualne?
A ja pamiętam, jak kilka lat temu Sekielski i Morozowski, dziennikarze najzupełniej niepisowscy pokazali w TVN program, w którym Drzewiecki został przedstawiony jako problem. Poseł partii rządzącej tarmoszący się z żoną i trafiający do amerykańskiego aresztu był historią wstydliwą i kompromitującą, nawet jeśli kuchenną. Zwłaszcza poseł, który został ministrem i był też jedną z najbliższych postaci lidera i zarazem premiera.
Pamiętam też finał tej historii. Wielu dziennikarzy dało wtedy Sekielskiemu i Morozowskiemu odpór, ale jeden zrobił to w stylu szczególnym. Ministra Drzewieckiego zaproszonego triumfalnie do programu Tomasza Lisa, gdzie rozprawiał o swoich sukcesach, a na końcu zaatakował swoich oszczerców, w całkiem dla publiczności niezrozumiały sposób, bo żadne zarzuty nie zostały wcześniej nawet przytoczone.
Gdybym miał znaleźć kilka typowych wykwitów dziennikarstwa III RP, ten byłby w ścisłej czołówce. To skądinąd stara dobra peerelowska tradycja: polemizowanie z czymś czego się nawet nie przytacza. Jak to się stało, że nasiąkł nią prokdukt początku lat 90., Tomasz Lis, to osobna historia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114177-czy-obama-rozczarowal-czy-gazeta-wyborcza-jest-antyamerykanska-czy-tomasz-lis-wyczysci-sie-ze-sliny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.