Jest sobota 28 maja 2010 roku, godzina 16. Krakowskie Przedmieście. Namiot Solidarnych 2010 wciąż stoi... a właściwie spoczywa na stopach czterech mężczyzn. Trzydziestokilkuletni człowiek mówi przez megafon do przechodzących ludzi:
Z prezydentem Obamą przyleciało do Polski sześciuset tajnych agentów, którzy zabezpieczali wizytę. A ile osób zabezpieczało wizytę prezydenta Kaczyńskiego? Ilu agentów czekało na jego przylot na lotnisku w Smoleńsku?
Ktoś przechodząc mówi:
Daj sobie spokój. Też żeś sobie porównanie znalazł.
Na Warszawą nisko krąży helikopter, zabezpieczający wizytę Obamy.
Oczywiście nie ma żadnego porównania. Ja patrzę i nie mogę wyjść z podziwu (a właściwie mówiąc słowami naszego premiera - jestem pełen entuzjazmu) nad tym jak rząd potrafił wspaniale zabezpieczyć tę wizytę. Jak to nasz pierwszy minister powiedział:
Na to jest NATO, żeby chronić NATO.
W każdym razie jeszcze teraz, długo po odjeździe amerykańskiego przywódcy, w okolicach Pałacu Prezydenckiego, stoi w bocznych uliczkach około trzydzieści policyjnych radiowozów z kompletem niebieskich pasażerów.
Co jakiś czas przegrupowują się, przejeżdżając przed namiotem, z Placu Piłsudskiego pod Kościół Karmelitów i z powrotem. W zasięgu wzroku mam stale przynajmniej dziesięć żółtych kamizelek policji i straży miejskiej. Zaczynam rozumieć słowa Norwida, co znaczą owe "policje tajne widne i dwupłciowe". W każdym razie bezpieczniejszego miejsca niż to, w którym teraz jestem, nie ma chyba w całej Warszawie. A być może nawet w całej Polsce.
Przystaję na chwilę przy namiocie, aby podelektować się uczuciem spokoju. Okazuje się, że tutaj już nie tylko zbierają podpisy pod wnioskiem o umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego, ale rozdają też swoją gazetkę o nazwie "wot.pl" .
Jakiś człowiek, ledwo trzymający się na nogach wykrzykuje złożywszy ręce w tubkę, inwektywy pod adresem zgromadzonych pod namiotem. Mężczyzna z mikrofonem niepotrzebnie wdaje się z nim w dyskusję. Mówię mu, że szkoda czasu na polemikę z człowiekiem będącym pod wpływem salonowych mediów. Słuchając wciąż jednej i tej samej narracji bardzo łatwo ciężko się odurzyć, a nawet popaść w uzależnienie. Tym bardziej, że odtrutki w postaci niezależnych mediów jest jak na lekarstwo.
Idę dalej w kierunku Bazyliki Świętego Krzyża. Za Bristolem stoi biały mercedes z zamontowanymi na dachu kamerami do filmowania osób demonstrujących pod namiotem. Widzę go tu zawsze, kiedy się pojawiam na Krakowskim Przedmieściu. Nieco dalej kardynał Wyszyński spogląda z cokołu, zamyślony na samochód prasowy TVN24.
Z tyłu w dalszym ciągu dobiega mnie głos mężczyzny spod namiotu, a wokół słyszę, nawet nie tyle złośliwe, co pełne złości komentarze, odnoszące się do tego co mówi. Pełen najgorszych myśli wstępuję do Bazyliki. W głowie kłębią mi się złe myśli, dotyczące tego, do czego może doprowadzić pogłębienie się społecznego konfliktu. W bocznym ołtarzu, pod wypłowiałym obrazem, na zmiętej karteczce w foliowej koszulce znajduję słowa, które czytam jako odpowiedź na mój niepokój. Jako rozwiązanie. Słowa, które napełniają mnie nadzieją brzmią:
Św. Judo, szczególny Patronie w sprawach trudnych i beznadziejnych - abyśmy z grzechów naszych powstali, abyśmy w jedności i zgodzie żyli, abyśmy nigdy zwątpieniu nie ulegli, abyśmy nigdy w rozpacz nie wpadli - módl się za nami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114126-misiewicz-relacja-bezposrednia-z-krakowskiego-przedmiescia-solidarni-2010-a-obama-policje-tajne-widne-i-dwuplciowe