JĘK NIEDOSZŁEGO JUDASZA
Dziennikarstwo to zawód, ale także powołanie. Tak właśnie myślał Krzysztof, gdy rozpoczynał pracę w regionalnym tygodniku. Była połowa lat osiemdziesiątych. Od dziecka z zapałem czytał książki, namiętnie pisał wiersze i opowiadania. Teraz został zauważony. Zaproponowano mu etat w redakcji i kariera żurnalisty stała przed nim otworem. Najpierw rok aplikacji. Na wizytówki z napisem „dziennikarz" długo musiał czekać, bo przecież w rzeczywistości nim nie był. Do pracy zabrał się z wigorem: reportaż, wywiad, felieton, znów reportaż.
Zachłysnął się radością pisania. Sam szukał tematów, nie czekał, aż ktoś je mu narzuci. Pewnego dnia usłyszał o lekarzu, wybitnym specjaliście medycyny morskiej i tropikalnej, a na dodatek znakomitym lotniku. Nikt o nim do tej pory nie pisał. Gdy telefonicznie umawiał się na rozmowę, usłyszał w głosie doktora W. zdumienie: „Pan rzeczywiście chce przeprowadzić ze mną wywiad?". Gdy już przekroczył próg jego mieszkania, wiele minut upłynęło, nim stopniały lody nieufności i dziwnej podejrzliwości gospodarza.
Krzysztof był zakłopotany, lecz nagle jak rwący potok popłynęła barwna opowieść doktora W. o zdobywaniu kolejnych stopni wtajemniczenia pilota, o wyprawach do Afryki na akcje agrotechniczne, a nawet o czasach, gdy pełnił funkcję lekarza w Trypolisie i obsługiwał między innymi pielgrzymki do Mekki. Dziwne, że tak doskonały specjalista był tylko jednym z wielu lekarzy na nabrzeżu szczecińskiego portu.
Dziennikarz wszystko zanotował, wypożyczył zdjęcia przedstawiające doktora W. w niezwykłych sytuacjach i serdecznie żegnany poszedł do domu. Był wieczór. Nad ranem brutalnie wyciągnięto go z łóżka, a potem wystraszony i ogłupiały oczekiwał na przesłuchanie w lustrzanej poczekalni budynku przy ul. Małopolskiej. Oficer SB („Zajmuję się dziennikarzami i wszystko o was, a szczególnie o panu, wiem,,) zapytał na początku, dlaczego Krzysztof, żurnalista ze świetlaną przyszłością, przeprowadza wywiady i chce tym samym popularyzować na łamach prasy tak szkodliwe społecznie jednostki, jak doktor W. Potem: przesłuchanie, przerwy, nakłanianie do współpracy, przerwa, wypytywanie o nastroje w redakcji. „No przecież X i Y donoszą nam o wszystkim, o pańskim naczelnym, pańskich kolegach, panu... i portierze też". W hotelu, w specjalnym pokoju, zapewne naszpikowanym mikrofonami funkcjonariusz pocił się nad nakłanianiem Krzysztofa do donoszenia na kolegów. „Oni nie są warci lojalności" – mówił.
Na próżno. Choć sparaliżowany strachem, nie wyraził jednak zgody. Po powrocie do redakcji roztrzęsiony młody dziennikarz opowiedział (mimo zakazu) o całym zdarzeniu koledze, a ten z kolei powiadomił naczelnego. Szef docenił lojalność swego pracownika i uścisnął mu dłoń. Tekst o doktorze W., – jak się później okazało – działaczu opozycji, z powodu sprzeciwu Służby Bezpieczeństwa wydrukowano po kilkunastu miesiącach.
Nadszedł rok 1989. „Okrągły Stół". Wolność. Krzysztof wyjechał do innego miasta. Doktor W., były opozycjonista, został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Zdrowia. Krzysztof nie miał pracy. Gdy wrócił do Szczecina, w redakcji jednej z gazet usłyszał, że może bez obawy źle pisać o Kościele i nie musi autoryzować wywiadów. W drugiej brakowało etatów, w jeszcze innej pisano przede wszystkim o skandalach, a to nie było to, o co Krzysztofowi chodziło. Wizytówkę z napisem „dziennikarz" można zamówić w drukarni, chociażby dla kaprysu.
Doktor W. z wysokości swojego urzędu nigdy nie dowiedział się o perypetiach człowieka, z którym kiedyś w dramatycznych okolicznościach splątały się jego losy. Koledzy, którzy przed laty ściskali dłoń Krzysztofa, dziękując mu za lojalność – teraz Ważni Dziennikarze nie mają dla niego zbyt wiele czasu. Ot, tyle, aby coś obiecać. Oficer SB kusił: „Tam zazdroszczą, to nie koledzy, warto o nich nam opowiadać".
Jęknął dziennikarz na to wspomnienie i dziękował Bogu, że w paskudnych czasach nie został Judaszem. „Wczoraj to dzisiaj, tyle że wczoraj" – pisał Sławomir Mrożek, więc nie wiadomo.
Być może to, co paskudne, jeszcze się nie skończyło.
Lech Galicki, Sennik lunatyka", Tower Press, Gdańsk 2000
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/114124-lech-galicki-sennik-lunatyka-no-przeciez-x-i-y-donosza-nam-o-wszystkim-o-panskich-kolegach-panu-i-portierze-tez
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.