Maziarski ujawnia, że brutalne teksty "Newsweeka" o "faszyzacji" PiS to "przerysowania", "wyolbrzymienia", "prowokacje"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Wojciech Maziarski, Redaktor Naczelny "Newsweek Polska" napisał bardzo ważny tekst. Rzadko bowiem zdarza się, by szef ważnego tygodnika, tak szczerze przyznał (co samo w sobie jest niemal niewyobrażalne), że ostre publicystyczne tezy jakie formułuje, że drastyczne, brutalne porównania jakich używa, że to wszystko to właściwie takie sobie tylko publicystyczne przegięcia. A jednak. Maziarski to właśnie zrobił.

Ale po kolei. Redaktora Maziarskiego poruszyła i oburzyła dyskusja jaka wybuchła po kolejnym, lekką ręką napisanym na jego łamach  porównaniu lidera opozycji Jarosława Kaczyńskiego do nazistów/faszystów. Jak wiadomo we współczesnym dyskursie politycznym to jeden z najstraszliwszych zarzutów jaki można postawić przeciwnikowi. Więcej, na ziemiach gdzie nazistowscy Niemcy dokonali swoich straszliwych zbrodni, warto szczególnie ostrożnie używać tego rodzaju analogii. Jednak zdaniem obecnego kierownictwa "Newsweeka" jest wręcz przeciwnie - można nimi rzucać, niespecjalnie w nie nawet wierząc.

Maziarski stwierdza w komentarzu otwierającym najnowszy numer tygodnika:

Honorowy prezes SDP Stefan Bratkowski napisał tekst, w którym wskazał na analogie między stylem działania partii Jarosława Kaczyńskiego a praktykami, które znamy z czasów, gdy w Niemczech rodził się faszyzm.

 

Potem ocenia lekko, że "w światku polityczno-dziennikarskim natychmiast rozpętało się piekło", choć można by uznać, że ktoś po prostu się tego tekstu przestraszył. Że uznał, iż na serio ktoś inny wierzy w te ostrzeżenia. Kto? No jasne, "pisowscy dziennikarze". Jak się okazuje, niepotrzebnie. To nie było na serio:

Sam przedmiot sporu nie budzi we mnie większych emocji. Ot, jeszcze jedna publicystyczna teza mająca wstrząsnąć czytelnikami i zwrócić uwagę na te aspekty rzeczywistości, które niepokoją autora.

Ma Bratkowski prawo się niepokoić i ma prawo bić na alarm. Jak zwykle w takich wypadkach być może przerysowuje i wyolbrzymia zagrożenia, ale na tym też polega rola publicysty.

My także przed kilku laty ostrzegaliśmy przed autorytarnymi ciągotami Jarosława Kaczyńskiego, pisząc na okładce: „Prawie jak Putin".

 

Przeczytajmy to jeszcze raz: Bratkowski mówi, że PiS to prawie faszyzm. Rzuca straszliwe oskarżenie. Wcześniej "Newsweek" lidera opozycji nazywa sobie imieniem wschodniego półsatrapy... Bo? Bo tak. Być może przesadzamy, przyznaje Maziarski, ale przecież na tym polega publicystyka...

No, nie wiem skąd ta definicja. Moim zdaniem publicystyka polega na trafnym, celnym i prawdziwym nazywaniu. Na odpowiedzialności za słowo. Tym się różni prasa od propagandy, racjonalność od szaleństwa. Bywało, że ludzie płacili dużą cenę,właśnie w państwach totalitarnych, bo na nadużycia intelektualnie nie chcieli się zgodzić. To jest tradycja do której musimy się odwoływać.

Ale nie według naczelnego "Newsweek Polska":

Takie tezy są formułowane właśnie po to, by poruszyć umysły i sprowokować dyskusję.

 

A jak ktoś polemizuje? Nie, nie polemizuje. Ktoś taki  "rzuca się na Bratkowskiego" (na zajęciach z dziennikarstwa powinni te frazy analizować jako klasyczny przykład manipulacji):

Nie ma więc nic złego ani zaskakującego w tym, że zwolennicy Kaczyńskiego rzucili się na Bratkowskiego. Zabawne jest tylko to, że niektórzy z  nich zrobili to tak, jakby chcieli udowodnić, że Bratkowski ma sporo racji. Najpierw Piotr Gursztyn w „Rzeczpospolitej", a następnie Tomasz Skłodowski na stronie portalu Wpolityce.pl sięgnęli po argument rodzinno-personalny: Stefan Bratkowski, oskarżający obóz PiS o ciągoty faszyzujące, sam ma w rodzinie człowieka odsiadującego 10-letni wyrok za napaść z nożem w ręku.

 

I tu Maziarski może wreszcie wezwać do  odpowiedzialności za słowo, zapominając, że wcześniej napisał iż de facto żadnej odpowiedzialności nie ma:

W chwili gdy ten argument został użyty, kończy się cywilizowana polemika zakładająca, że uczestnicy sporu odpowiadają tylko za poglądy, które sami wypowiedzą, i za czyny, których sami dokonają. W naszym kręgu cywilizacyjnym działania i opinie innych osób, nawet bliskich i krewnych, nie obciążają indywidualnego konta danego człowieka. Gursztyn i Skłodowski zaprezentowali logikę autorytarnych dyktatur – stalinizmu i hitleryzmu – które stosowały odpowiedzialność zbiorową i brały na celownik nie tylko swoich wrogów (domniemanych lub rzeczywistych), lecz także członków ich rodzin.

 

A więc i Gursztyn i Skłodowski to faszyści? Na to wychodzi. Owszem, Skłodowski popełnił błąd w swoim blogu, przeprosił w nim natychmiast gdy się zorientował, że nie ma racji. Ale Maziarskiemu nie chodzi wcale o Skłodowskiego. On znalazł w sprawie odpowiedzialność Michała Karnowskiego czyli mojej skromnej osoby:

Trochę dla nas przykre jest to, że założycielem i jednym z redaktorów portalu Wpolityce.pl jest Michał Karnowski, który właśnie w „Newsweeku" stawiał przed laty pierwsze kroki jako publicysta prasowy, uczył się warsztatu i standardów etycznych. Na szczęście od wielu już lat jego kolejne dokonania są zapisywane na jego własnym koncie.

 

Rozumiem, że od dziś Wojciech Maziarski bierze pełną odpowiedzialność za każdy wpis na platformie blogowe newsweek. redakcja.pl? To oznacza, że każdy błąd napisany przez tamtejszego autora mogę mu przypisywać? OK, biorę. (Przy okazji - rozumiem walkę konkurencyjną między tygodnikami, ale apelują o umiejętność zrozumienia, że konkurencja to rzecz zdrowa).

A co do pracy na własne konto, to Maziarski sporo mnie odmładza mówiąc o "pierwszych krokach" w "Newsweeku", ale niech tam. Ma jednak trochę racji co do warsztatu. W "Newsweeku" Tomasza Wróblewskiego można się było dużo nauczyć, za co jestem tej redakcji  wdzięczny.  Ale to był inny "Newsweek Polska" niż obecne, zaangażowane niezwykle prorządowo i ideologicznie pismo. Śmiem twierdzić, że część tekstów ukazujących się pod rządami Maziarskiego, za czasów Wróblewskiego i Ewy Wilcz-Grzędzińskiej by się nigdy nie ukazała. A jakby jednak  - to mnie by tam nie było.

Nie ukazałaby się też w amerykańskim, choć lewicującym, "Newsweeku". Polecam Maziarskiemu eksperyment. Niech przetłumaczy na angielski tekst Bratkowskiego i opowie kolegom dziennikarzom zza oceanu, że porównał lidera opozycji raz do Putina, a raz zrobił z niego faszystę. Potem zaś niech załączy najnowszy komentarz w którym stwierdza, że to tylko taka figura retoryczna, nic na serio. I niech koniecznie zaznaczy swoje oburzenie, że kogoś to oburza.

Może być zabawnie. Może być ekscytująco. Spróbujcie. No risk, no fun.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych