Czy warto być „zgredem"? – o najnowszej książce Rafała Ziemkiewicza

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Maciej Nowak, dr nauk ekonomicznych, prawnik, historyk

Czy warto być „zgredem"? – o najnowszej książce Rafała Ziemkiewicza.

Rafał Ziemkiewicz jest jednym z najbardziej chyba charyzmatycznych polskich publicystów. Jego felietony, pojawiające się w różnych czasopismach i portalach internetowych zdobywają coraz większą popularność i nie przesadzę stwierdzając, że dla wielu osób analiza wydarzeń politycznych i społecznych chociaż w jakimś zakresie uwarunkowana jest opiniami redaktora Ziemkiewicza. Mogę dodać, że sam jestem przykładem powyższego mechanizmu. Od późnej podstawówki regularnie czytam felietony i książki wspomnianego autora. Tym chętniej sięgnąłem po jego najnowszą książkę „Zgred".

Niniejsza pozycja stanowi coś pośredniego pomiędzy publicystyką a literaturą fabularną. To dzienniki, wzorowane w swojej formule zapewne na powołanych w książce dziennikach Tyrmanda, czy Kisielewskiego (z publicystyki Ziemkiewicza zapamiętałem że zwłaszcza te ostatnie po publikacji zrobiły duże wrażenie na autorze „Zgreda"). Wskazać należy jednak, że nie są to dzienniki samego Autora, tylko stworzonej przez niego postaci. Bohater literacki, Rafalski w wielu przypadkach przypomina samego autora. Można zaryzykować stwierdzenie, że to alter ego Ziemkiewicza. Postać ta w kilku wypadkach różni się od autora, czasem przeżywa też odmienne wydarzenia. Kiedy indziej jednak Rafalski zmienia się na kartach powieści w Ziemkiewicza, zwłaszcza Ziemkiewicza publicystę, czy Ziemkiewicza – obserwatora życia politycznego i społecznego. Można zaryzykować tezę, że autor był zainteresowany „spróbowaniem" formy literackiej dziennika osobistego (zawsze preferował raczej pierwszą osobę przy narracji), tylko wyszedł ze słusznego założenia, że przygotowanie i od razu publikowanie dziennika osobistego byłoby niezbyt uzasadnione. Stąd ta forma pośrednia. Czy się sprawdziła? Mam wrażenie, że pomimo wielokrotnych zastrzeżeń samego autora patrzy na Rafalskiego, nawet podświadomie (przynajmniej w dużej części opisywanych zdarzeń), przez pryzmat Ziemkiewicza – tym bardziej, kiedy ma świadomość, że opisywane są zdarzenia które miały miejsce naprawdę. Jeżeli jest to świadoma gra autora z czytelnikami to się udała. Można jednak wyrazić wątpliwość, czy konwencja ta nie zasłoniła siłą rzeczy trochę głównych wątków, które autor chciał przekazać czytelnikom.

O czym jest „Zgred"? Wątków poruszono w nim bardzo dużo, ale chyba dwa wybijają się na plan pierwszy. Przede wszystkim to opowieść – zwłaszcza w swojej pierwszej połowie - o wkraczaniu mężczyzny w „smugę cienia". Nieprzypadkowo powołałem się na Conrada: to jeden z ulubionych pisarzy Rafała Ziemkiewicza. Wpływy Korzeniowskiego widać w książkach autora „Zgreda" widać bardzo dobrze. A więc czterdziestokilkuletni mężczyzna dowiaduje się, że jest chory na cukrzycę, w związku z tym – że zacznie w coraz większym stopniu tracić dotychczasową sprawność. Świadomość powyższego jest dla Rafalskiego bardzo dużym problemem. Może w drugiej połowie książki problem ten zbyt szybko, zbyt niepostrzeżenie jest załatwiany – bohater koncentruje się nad czymś innym: chorobach i wypadkach w rodzinie oraz propozycji współpracy politycznej złożonej przez obóz władzy. Ostatni z wątków jest chyba najciekawszy i prowokuje do odpowiedzi na istotne dylematy: czy krytyka – nawet najbardziej słuszna – wystarczy na samorealizację życiową i czy nie lepszą postawą jest próba znalezienia kompromisu z władzą, przymknięcie oczu na braki władzy i „działanie". Inaczej to formułując – pytanie dotyczy tego czy warto być tytułowym zgredem. Ostateczna odpowiedź brzmi, że raczej nie.

Kolejny wątek – to współczesna Polska, a właściwie „polactwo". „Zgreda" można w pewnym sensie uznać za kontynuację „Polactwa". Rafalski pisze o sprawach doskonale już wcześniej scharakteryzowanych przez Ziemkiewicza (tak, że pojawia się nawet wątpliwość, czy takie powtórzenia wątków są wskazane). Można odnieść wrażenie, że wcześniejszy punkt widzenia autora staje się coraz bardziej ostry i kategoryczny. Autor twierdzi wprost, że Polacy przed II wojną światową byli zupełnie innym narodem niż nam współcześni. Podawany tu wręcz jest przykład, że Polacy z II RP są już dla nas tak nieosiągalni jak Spartanie, czy Starożytni Rzymianie. I przyznam szczerze – w odniesieniu do powyższego nachodzą mnie coraz większe wątpliwości. Redaktor Ziemkiewicz (ani redaktor Rafalski) nie wskazał chyba wprost, jakich pozytywnych cech Polaków z II RP nie mają obecnie Polacy (krytykując przede wszystkim Polaków nam współczesnych – a jest to krytyka w dużej mierze słuszna). Dochodzi tutaj do mimowolnej idealizacji II RP, którą przecież sam Ziemkiewicz w wielu indywidualnych sprawach krytykuje (i chyba zachodzi tutaj pewna niekonsekwencja). Można więc zapytać przewrotnie, w czym obywatele II RP byli znacząco lepsi od nam obecnych? Elita polityczna? Przepraszam bardzo, ale czy Mościcki, Paderewski, Rydz – Śmigły, Sławoj – Składkowski, Kozłowski, Thugutt znacząco byli lepsi od nam współczesnych? Nie widzę zbyt wielkich różnic. Wybitne jednostki się zdarzały, ale w podobnym natężeniu jak obecnie (jeżeli nie mam racji, proszę udowodnić, że było inaczej). Poza tym zastanowić się można nad tym, czy nie było w II RP więcej agresji, kłamstw i krzywd niż obecnie (czego rażącym przykładem jest Brześć i Bereza, ale nie tylko). To w II RP, widocznie nie bez powodu powstała doceniana przez Ziemkiewicza „Kariera Nikodema Dyzmy", to obywatele II RP byli w dużej części zafascynowani Józefem Piłsudskim, który – tu się w pełni zgadzam z Ziemkiewiczem – jest postacią zdecydowanie historycznie przeszacowaną (delikatnie to ujmując) i jego żołnierską kamarylą. Elity kulturalne? To w II RP młody Stefan Kisielewski napisał bardzo mądry artykuł o „terroryzmie ideowym", który chętnie stosują zarówno humanitaryści spod znaku Słonimskiego, jak i narodowi demokraci. Pamiętać też trzeba, że duża część elity artystycznej bardzo chętnie i szybko oddała się władzy ludowej. Przewaga II RP polega więc jedynie na tym, że więcej w niej było prawdziwych talentów artystycznych i literackich.

A samo społeczeństwo? Zdaniem Ziemkiewicza obecne ukrywa ogromne wiejskie kompleksy, nie potrafiąc się dostosować do swojej roli i pewnego poziomu. Zgoda: różnego typu „elity" nie potrafią się zachować, nie wiedzą jak długi krawat powinno się nosić, dyskutują namiętnie o Dodzie i innych pudelkach, ale... Czy mamy gwarancję, że gdyby na ich miejscu byli ich odpowiednich z II RP, byłoby inaczej? Czy ziemianie zawsze prezentowali nienaganne maniery i wykształcenie (lektura książek z czasów pozytywizmu i Młodej Polski skłania do odmiennych wniosków, które chyba utrzymują się również w okresie II RP)? Czy rzeczywiście wszyscy – a nie indywidualne wyjątki – mieli pasję społecznikowską (czy nie należy traktować tego jako pustego frazesu). Biorąc te wszystkie argumenty pod uwagę proponowałbym inną koncepcję: na pewno ponieśliśmy duże straty jako naród w czasie II wojny światowej i w komunizmie. Trochę nas to wszystko zdeprawowało, ale przesadzać nie możemy: jesteśmy tym samym narodem, zachowaliśmy tego samego – mówiąc Chołoniewskim – ducha. Z tym, że pewnych zmian dokonał awans społeczny niższych klas i rozwój techniki, w związku z którym wiele informacji można przekazywać szybciej i łatwiej. Stąd się bierze inteligencja wytnij – wklej i młodzi „fejsbukowcy". Konkludując: obecne „polactwo" nie jest aż takie złe, a mityczny naród z II RP – taki idealny. W tym kontekście przypomina mi się, że to chyba redaktor Ziemkiewicz napisał kiedyś, że jedno z najstarszych historycznych źródeł uzyskanych ze Wschodu to krytyka... młodzieży i współczesnego społeczeństwa. Bez Katynia, powstania warszawskiego, lat 40 – tych i 50 – tych bylibyśmy pewnie lepsi, ale nie aż tak znacząco, jak przedstawia się to w „Zgredzie".

Dochodzimy tutaj po raz kolejny do pytania które w książce zostało postawione: czy warto być zgredem? Rafalski tak samo jak Ziemkiewicz poddaje kompletnej krytyce „Polskę samorządową", czy „Polskę urzędniczą" widząc w nich miejsce licznych układów i układzików. Podobne sytuacje wyróżnia w innych dziedzinach życia. I znów pytanie – czy te zarzuty są w pełni zasadne, czy w książce nadmiernie nie zgeneralizowano? Ziemkiewicz w pewnym miejscu książki pisze, że intelektualiści rozdzielają włos na czworo. I pytanie – czy czasem takie rozdzielenie włosa na czworo nie będzie bardziej prawdziwą analizą niż jedna teza, trochę generalizująca...

Książka Ziemkiewicza w wielu miejscach odwołuje się do wątków opisanych przez Ziemkiewicza w felietonach. Jej nagłe zakończenie wiąże się z katastrofą smoleńską. Znów przekazane są emocje chyba samego autora. Tylko pojawić się tutaj mogą kolejne zastrzeżenia: czy akurat taki koniec pasuje do tej książki? Rozumiem, że wiadomość o katastrofie miała pojawić się nagle i przerwać cały dotychczasowy porządek. Jednak temat – skoro został już podjęty, opisano zbyt zdawkowo.

Wszystkie wskazane uwagi mają charakter dyskusyjny. Nie zmieniają one jednak faktu, że powieść Ziemkiewicza czyta się jednym tchem, a problemy które są w niej przedstawiane (ograniczyłem się w tym tekście jedynie do wybranych) wymagają od czytelników refleksji i pobudzają do dyskusji. Mój osobisty wniosek po przemyśleniu lektury jest taki, że pełnym „zgredem" (przy uznaniu oczywiście pewnej ironii autorskiego sformułowania) być nie warto. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura „Zgreda" uwrażliwia na szereg tematów, nad którymi refleksja jest bardzo potrzebna.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych