Pamiętacie sceny z „Amelii", kiedy narrator mówi o kilkorgu bohaterów (co jest zabawanie ilustrowane filmowo), co lubią, a czego nie lubią?
Np. ojciec Amelii lubi: od czasu do czasu opróżnić skrzynkę z narzędziami, a potem wszystko w niej na nowo ułożyć, enfin (tu oglądamy metalową skrzynkę z narzędziami, ale taką z lat 50-tych, najpiew opróżnianą, potem na nowo zapełnianą, no i wyraz twarzy ojca Amelii z błogą satysfakcją).
A nie lubi: uczucia klejenia się kąpielówek do ciała, kiedy wychodzi z basenu (tu widzimy go wychodzącego z basenu, ociekającego wodą i z przerażeniem spoglądajacego na swoje kąpielówki, które, niestety, są jak podkodszulek na zawodach mokrego podkoszulka).
Wśród przykładów tych sympatii i antypatii są w „Amelii", o ile pamiętam, tylko rzeczy błahe. Ale te błahe rzeczy coś mówią o ludziach lubiących lub nie lubiących ich.
Powiem wam, na dobry początek, czego nie lubię, ale tak do żywego, w polskim światku dziennikarsko-komentatorskim. Może wtedy będziecie mogli łatwiej domyśleć się, czego się po moich tekstach w Salonie24.pl spodziewać.
Nie lubię, kiedy w telewizjach informacyjnych w relacjach na żywo dziennikarze udają, że mają strasznie mało czasu i w tym celu mówią bardzo szybko, ale nie mają w gruncie rzeczy wiele do powiedzenia i powtarzają w kółko te same treści, zresztą kiepską polszczyzną. Na przykład nadużywając słów, które nic nie znaczą, ale są akurat „trendy".
Nie lubię więc okropnie tego bełkotu, na przykład słówka „tak naprawdę". Zamiast być zamiennikiem słów: „w istocie", czy „w rzeczywistości", ono w ustach tych dziennikarzy nie znaczy nic. Można byłoby powiedzieć, że tak naprawdę – i to byłoby prawidłowe użycie „tak naprawdę" - pełni ono u nich funkcję przerywnika, albo lepiej: wypełniacza czasu. Bo zważywszy na wątłość treści zawartych w tych przekazach, czasu przeznaczonego na te relacje nie jest, tak naprawdę, za mało. Gdyby więc ci młodzieńcy i owe młode kobiety (wiem, wiem - starość nie jest cnotą, młodość nie jest wadą) mówili dwa razy wolniej i nie używali owych wypełniaczy czasu, wyszłoby mniej więcej na to samo. No ale nie byłoby efektu, że oto niezmiennie mamy do czynienia z jakimś super ważnym hitem i z niezwykłej wagi informacjami na jego temat.
Nie lubię tej nowej polszczyzny, która stała się współczesną odmianą nowomowy. Tego „przepychania ustaw przez Sejm", chociaż ich uchwalanie – jak w przypadku ustawy o dopalaczach - przebiega nad wyraz sprawnie i naprawdę nie trzeba niczego na siłę pchać.
Tego „zapisu", który wyparł nikomu nie szkodzące słowo „przepis" i wskutek tego nie ma już rozróżnienia na planowane regulacje prawne („zapis" w projekcie) i na normy już uchwalone („przepis" w ustawie).
Tej „polityki miłości" versus „polityka nienawiści" jako dwóch wyłącznych i wyczerpujących kategorii do opisu stosunków między PiS-em a Platformą. W ten sposób samym językiem przyczyniamy się (ale – przepraszam – nie ja) do umacniania dewiacji naszej sceny politycznej.
Ta nowa polsczyzna uniemożliwia nam bardziej subtelny (czyli bardziej adekwatny do rzeczywistości) opis polityki, a sprowadza nas do opisu bardziej prostackiego. Po co? Ano po to, żeby było bardziej efektownie. Dla efektownej formy poświęcamy treść. Już nie staramy się nic zrozumieć, a zrozumiawszy opisać, a tylko usiłujemy efektownie, bardzo „trendy", o tym bełkotać.
Powiedziałem, że będzie tylko o rzeczach błahych? To się pomyliłem. Będzie też o rzeczach poważniejszych w polskim życiu publicznym.
Nie lubię, otóż, salonowej poprawności politycznej. Jej drugie imię to bezmyślność. Salon w zasadzie nie myśli, to znaczy nie analizuje rzeczywistości, tylko próbuje ją wpisać w pewne a priori ustanowione kategorie poznawcze. Jeśli brakuje kategorii dla jakiegoś zjawiska, to się je wspisuje do kategorii już istniejących. Że to pasuje, jak pięśc do nosa? A komu to w salonie przeszkadza?
Tym sposobem w ostatnich tygodniach w salonie aż się roiło od lamentów nad rasizmem Sarkozy'ego, który usuwa z Francji Romów (także nad rasizmem Thillo Sarazina, autora książki „Niemcy wykańczają się same", czy premiera Bawarii Horsta Seehofera, który oświadczył, że Niemcy nie powinny już przyjmować nowych imigrantów z Turcji). Lamentujący nie zadają sobie trudu, żeby zapytać, jak się sprawy mają w rzeczywistości, a tylko wymachują sztandarem praw człowieka.
W rzeczywistości jest tak, że Romowie są odsyłani do domu, bo: przekraczają 3-miesięczny termin pobytu we Francji bez źródeł utrzymania; urządzają nielegalne obozowiska; żebrzą w sposób napastliwy; kradną na potęgę. Dlatego ci mieszkańcy, którym przyszło żyć w ich sąsiedztwie, mają ich seredcznie dość. I nie wystarczy, z typowo pięknoduchowską pogardą dla faktów, krzyczeć „faszyzm!, faszyzm!".
Trzeba też spojrzeć na życie tych, Bogu ducha winnych, Francuzów, których poczucie bezpieczeństwa (ale także realne bezpieczeństwo, a niekiedy np. własność) są w ten sposób wystawione na szwank. Sarkozy, oczywiście, trochę się zapędził. Poszedł na skróty (np. zeszłotygodniowa nowelizacja ustawy o imigracji pozwalająca odbierać obywatelstwo „nowym Francuzom" za szczególnie ciężkie przestępstwa wobec funkcjonariuszy publicznych) i można o tym dyskutować. Ale z kim? Z pięknoduchami, którzy za żadne skarby nie chcą zejść z piedesłału praw człowieka jako kategorii wyłącznej w analizie tego zjawiska? Jako żywo, z nimi jest diablo trudno.
Nie lubię też salonowego konformizmu. To nie jest to samo co bezmyślność. Bo bezmyślność każe nazywać Sarkozy'ego faszytstą z głupoty, a konformizm ze strachu. Chodzi o to, że salon nie toleruje takich, którzy w jakiejkolwiek sprawie potrafią przyjąć, że konkurencyjne środowisko może mieć rację. Albo choćby, że konkurencyjne środowisko stawia interesujące pytania. Nie, racją bytu salonu jest diabolizacja inaczej myślących. Kto nie z nami, ten przeciw nam. A kto z naszych się wychyli, tego trzeba wykluczyć. Nawiasem tylko dodam, że ta cecha umysłowa i ten mechanizm wykluczania mają się równie dobrze w anty-salonie.
A co lubię? Trochę jak ojciec Amelii, lubię od czasu do czasu opróżnić swoją skrzynkę z narzędziami, posprzątać, coś wyrzucić, coś dodać i poukładać na nowo, enfin.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/113545-tak-naprawdenie-lubie-salonowej-poprawnosci-politycznej-jej-drugie-imie-to-bezmyslnosc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.