W "Gazecie Wyborczej" artykuł Jana Filipa Libickiego, posła PJN i wyrazistego blogera. Zaczyna się od rozterek: miał napisać polemikę z Katarzyną Wiśniewską, dziennikarką gazety Michnika zajmującą się Kościołem, a wyszła mu garść refleksji o Janie Pawle II i polskim Kościele.
Niektóre z refleksji są całkiem sensowne – na przykład końcowe uwagi o niejednoznaczności, więc i bogactwie polskiego a i światowego Kościoła. Tyle że tekst sprawia wrażenie napisanego w jednym celu – dla tego co jest jego kulminacją. Aby po raz kolejny przypomnieć o problemie Radia Maryja, na który poseł przygotował receptę: represyjną ustawę forsowaną w sojuszu z „Wyborczą", przy ewentualnym poparciu PO i lewicy.
Te główne rozważania dobrze obrazują zagubienie posła Libickiego, które uczyniło z tego interesującego człowieka, gracza w nieswoim spektaklu. Poseł przyznaje, że ideowo bliżej mu do Radia Maryja niż do Wiśniewskiej, a jednak dodaje:
„Nie mogę dyskutować z jego słuchaczami powiedzmy na temat In vitro. Antena jest bowiem zajęta w całości dyskusją o lasach albo o Smoleńsku. Rezygnuję więc, bo nie jestem leśnikiem. Ani ekspertem od wypadków. Pozostaje mi dyskusja z redaktor Wiśniewską, z którą – jak sądzę – różnię się diametralnie. Ma ona jednak podstawową zaletę: chce rozmawiać"
Rozumiem rozgoryczenie Libickiego mającego swoje osobiste porachunki z PiS, na radio ojca Rydzyka, które ma w tej chwili jednoznacznie partyjny charakter, a pewnie mogłoby się otworzyć na ludzi o wrażliwości konserwatywnej. Takich jak Marek Jurek chociażby. Tyle że na miejscu posła Libickiego tak bardzo bym się temu wszystkiemu nie dziwił. On sam tworząc partię z konsekwentną progresistką Joanną Kluzik-Rostkowską powinien zauważyć, jak skomplikowana jest polityka i ilu wymaga kompromisów z rzeczywistością.
Ale najważniejsze pytanie brzmi inaczej: czy rzeczywiście redaktor Wiśniewska chce z nim rozmawiać? I od kiedy? Czy nie od wtedy, kiedy poseł stał się interesującym przypadkiem dla "Wyborczej"? A stał się dlatego, bo jest od jakiegoś czasu osobistym wrogiem Jarosława Kaczyńskiego, tak obsesyjnym, że ten temat zasłania mu wszystko inne.
Czy rzeczywiście droga do najbardziej konserwatywnej wersji ustawy o In vitro prowadzi przez pozorne dialogi z redaktor Wiśniewską? Przecież gdy Libicki przestanie być potrzebny, zniknie z tych łam w ciągu jednego dnia.
I czy Wiśniewska, która wsławiła się niedawno uznaniem arcybiskupa Gądeckiego za pisowca – nie dlatego, że wyraził partyjne sympatie, a że ośmielił się przedstawić inną wizje świata niż ta obowiązująca na Czerskiej - jest interesującą partnerką w jakichkolwiek dyskusjach. Obok tekstu Libickiego dwaj dziennikarze "Tygodnika Powszechnego" Maciej Muller i Tomasz Ponikło wykazują, że debatując o papieżu Janie Pawle II dziennikarka zafundowała nam prymitywną agitkę opartą na przekłamaniach, fałszywych cytatach, a przede wszystkim na kompletnym niezrozumieniu świata katolików, ludzi przywiązanych do tradycyjnych wartości. A przecież "Wyborcza" dopuszcza do takiej demaskacji zupełnie wyjątkowo, może dlatego właśnie, że rzecz dotyczy Jana Pawła II. W sumie jednak w świecie wymarzonym przez Michnika i Wiśniewską, dla Libickiego i jego wrażliwości nie ma po prostu miejsca - no chyba w gabinecie osobliwości.
I "Wyborcza" i "Rzeczpospolita" szukają w weekendowych numerach recept na kiboli. A ja po raz pierwszy piszę w ogóle na ten temat – do tej pory trzymałem się od tej bijatyki na odległość. Zgadzam się ze zdaniem wyrażonym dziś przez prezesa PiS, też w rozmowie z „Rzeczpospolitą", że Donald Tusk uczynił ze stadionowego wandalizmu temat właśnie teraz z powodów czysto politycznych. Zgadzam się też z Janem Tomaszewskim, który głosi od wielu dni we wszystkich możliwych miejscach, że wybrano złe, pozorne metody. Taki charakter miały zresztą wszystkie kampanie „prawa i porządku", jakie ten rząd podejmował, może poza dopalaczami, których problemu także jednak nie załatwiono do końca.
Tyle że ta sprawa ma jeszcze drugą stronę. Otóż nie zgodzę się na propozycję niektórych gazet mieniących się prawicowymi i niektórych blogerów, i Bóg wie kogo jeszcze, aby z tego powodu rzucać się w objęcia Staruchom, Litarom i innym tego typu figurom, z całą ich knajacką subkulturą, która do tej pory kręciła amatorów silnych wrażeń z zupełnie innych stron sceny. Naprawdę, jeśli to jest dla was służba konserwatywnym wartościom, albo walka o „prawo i sprawiedliwość", to beze mnie.
Co cyniczniejsi politycy PiS mówią wprost, że to po prostu szukanie tematów i walka o głosy. Ale tu bym się na ich miejscu zastanowił, czy walka opłacalna. Kaczyński mówi dziś w Rzeczpospolitej Piotrowi Gursztynowi do tekstu o kampanii wyborczej: „Tematy będą takie, jakie wrzucą specjaliści Platformy od propagandy".
Ale czy tylko same tematy? Czy PR-owcy tamtej strony nie podsuwają przypadkiem opozycji szczególnego podziału ról. Wy będziecie bronić, naturalnie nie do końca, aluzyjnie, stadionowych środowisk, że są fajne, bo skandują przeciw Tuskowi i Michnikowi, a my pozyskamy milczącą większość. Która może i lubi piłkę nożną, ale nie biega na stadiony, za to nie cierpi burd w autobusach i metrach, i dzikich wrzasków na ulicach. Jeśli tak, jest to pułapka.
I na koniec trafnie spostrzeżenie Piotra Semki w Rzeczpospolitowych „plusach i minusach tygodnia".
„Publicysta Tygodnika Powszechnego odkurza złote myśli Cezarego Michalskiego o <<męczennikach na pluszowych krzyżach, którzy w luksusowych apartamentach czekają na lwy mające ich pożreć>> Bo przecież smoleńszczycy to dziś establishment".
To naturalnie ironia – tak się w Polsce sztucznie kreuje „nonkonformistów. O ile mnie pamięć nie myli ta metafora ściągnięta zresztą z Piotra Wierzbickiego akurat smoleńszczyków nie dotyczyła, ale być może Michalski używał jej wielokrotnie. Pytanie jest inne, czy mamy za co podziwiać felietonistę Krytyki Politycznej.
Bo że należy podziwiać, uznał mój dobry znajomy Bartłomiej Sienkiewicz. Cytat Semki to wyjątek z jego tekstu, w którym bardzo wysoko ocenił twórczość Michalskiego – jako oryginalną i pobudzającą do myślenia, bo ten autor „mówi głośno coś, czego inni nie mówią".
We wczesnej młodości dorabiałem do studiów jako sanitariusz w jednym z warszawskich szpitali psychiatrycznych. I gwarantuję, że tam widziałem wielu, którzy mówią to czego inni z różnych powodów powiedzieć nie chcą.
Cezary Michalski zadziwił mnie, kiedy przed dwoma laty spór o dopuszczenie sześciolatków do szkół (Lech Kaczyński zawetował wtedy ustawę, bo uznał szkoły za nieprzygotowane do przyjęcia małych dzieci) objaśniał tym, że wielka burżuazja reprezentowana przez polityków PiS nie chce się dzielić wykształceniem z ludźmi biednymi.
Cezary Michalski zmartwił mnie, kiedy na kilka dni po Smoleńsku obwieścił, że spośród ofiar katastrofy żałuje zaledwie paru osób: pilotów, stewardes, BOR-owców i trójki wymienionych z nazwiska polityków.
To faktycznie niezwykle oryginalne rozważania. W tym pierwszym przypadku doznałem wrażenia, że mam do czynienia z człowiekiem nie odpowiadającym za własne słowa. W tym drugim, zauważyłem, że nieodpowiedzialność za słowo może iść w parze z banalnym złem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/113535-kto-chce-dyskutowac-z-libickim-komu-potrzebni-sa-kibole-a-za-co-kochamy-michalskiego-weekendowy-przeglad-prasy-piotra-zaremby
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.