No i masz babo placek! Uwielbiający Facebooka i inne social media, powierzający kierowanie kampaniami informacyjnymi dwudziestolatkom, „najbardziej transparentny w dziejach” Biały Dom pod Barackiem Obamą, ma kłopot.
Nie tyle nawet z prasą, ale z lansowanym wizerunkiem „najbardziej otwartego i przejrzystego” prezydenta w historii USA. Poszło jak to w klasyce polityki informacyjnej każdego Białego Domu: kontrolę przekazu informacji. Zdarzyło się kilka dni temu podczas zamkniętego spotkania prezydenta Baracka Obamy dla zwolenników w San Francisco, połączonego ze zbiórką datków na kampanię.
Uczestniczyli w nim wybrani dziennikarze akredytowani przez Biały Dom. Nagle, grupka kilkunastu osób o wyraźnie lewackich poglądach zaczęła zakłócać spotkanie, żądając ujawnienia materiałów związanych z żołnierzem odpowiedzialnym za przeciek materiałów do WikiLeaks.
Znajdująca się podczas spotkania Carla Marinucci z „San Francisco Chronicle” zrobiła to, co każdy rasowy dziennikarz zrobiłby na jej miejscu. Wyciągnęła swój telefon komórkowy i sfilmowała całe zajście. Po jakimś czasie wrzuciła filmik jako ilustrację do swego artykułu (do zobaczenia tutaj). I wtedy zaczęło się.
Na początku było jak zwykle: karczemne awantury przez telefon rzecznika Białego Domu i jego ludzi z jednej oraz redaktorów „San Francisco Chronicle” z drugiej. Zaczęły padać groźby: Marinucci dostanie „bana” i nie wpuszczą ją już na żadne spotkanie z Obamą. Słowem, zwykłe „wykręcanie rączek” za kulisami.
Gdy jednak sprawa zaczęła być głośna w światku dziennikarskim, rzecznik Białego Domu wydał oficjalne oświadczenie. W pierwszej części oskarżył dziennikarkę o złamanie reguł (dość dziwacznych jak na erę nowych mediów” – dziennikarze piszący nie mieli bowiem prawa robić żadnych zdjęć ani filmów przez komórkę). Po drugie – zaprzeczył, jakoby wywierał na kogokolwiek, jakiekolwiek naciski.
Tego było z kolei za wiele redaktorom „San Francisco Chronicle”, którzy ujawnili szczegóły wcześniejszych konwersacji, wyraźnie sprzeczne z tym, co mówił rzecznik i zarzucając mu, ni mniej, ni więcej ale „kłamstwa”.
Burza w szklance wody? Być może. Ale to kolejna skaza na wizerunku supernowoczesnego i przyjaznego prasie i social media Obamie. Wygląda na to, że deklarowana „otwartość” i „przejrzystość” obowiązuje wtedy, kiedy jest na rękę prezydentowi. Ostatecznie przecież reporterka Marinucci robiąc „z ręki” swoją relację wywodziła się wprost z lansowanej na Facebooku demokracji bezpośredniej social media.
To rzuca światło jak obecna administracja podchodzi wybiórczo do głoszonych przez siebie haseł „otwartości”. To także spory problem dla obecnego rzecznika Białego Domu: jeszcze kilka miesięcy był cenionym dziennikarzem i redaktorem, dzisiaj zastrasza swoich byłych kolegów i koleżanki. No cóż, sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało...
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/112983-burdzy-dla-wpolitycepl-ooops-zdziwienie-obamy-ze-social-media-dzialaja-w-dwie-strony-grozby-i-naciski-na-redakcje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.