Andrzej Gelberg: "Bezsenność Donalda Tuska"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Bezsenność Donalda Tuska

Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej ślimaczy się już ponad rok i ciągle nie znamy prawdziwych przyczyn, które doprowadziły do śmierci prezydenta RP i 95 osób. Nic zatem dziwnego, że oprócz sączonych przez media informacji i przecieków ze śledztw w Rosji i w Polsce - często ze sobą sprzecznych - pojawiają się co i rusz kolejne hipotezy dotyczące zamachu na samolot prezydencki. (...) Hipotezy te, nie ma co ukrywać, wyglądają jak z powieści science fiction -  i dlatego łatwo jest je wyśmiać.  (...)

Skoro jednak poruszamy się ciągle po omacku, to spróbujmy sobie wyobrazić - a tego już łatwo wyśmiać i wyszydzić się nie da - co miałby zrobić premier polskiego rządu, gdyby na jego biurku pojawił się wykonany przez polskie służby super tajny raport (w jednym rzecz jasna egzemplarzu), przedstawiający mocne dowody, z których by wynikało, że prawdopodobieństwo zamachu jest niemal bliskie pewności?

Co miałby zrobić Donald Tusk z tak nabytą wiedzą? Podzielić się nią z prezydentem, marszałkami sejmu i senatu, sugerować zwołanie nadzwyczajnej sesji parlamentu? Przecież na takiej sesji co bardziej krewcy posłowie zażądaliby wypowiedzenia wojny Rosji, zakrzykując tych bardziej umiarkowanych, proponujących zerwanie lub tylko - do czasu pełnego wyjaśnienia przez komisję międzynarodową - zawieszenie stosunków  dyplomatycznych z Kremlem. Więc może, po ochłonięciu, Donald Tusk - szukając wyjścia z sytuacji bez wyjścia - zamiast wypuszczać w Polsce dżina z butelki, powinien wcześniej wykonać kilka telefonów - szukając rady u naszych sojuszników? Do prezydenta Baracka Obamy, do sekretarza generalnego NATO Andersa Fogh Rasmussena, do dowódcy Połączonych Sił Zbrojnych NATO gen. Jamesa G.Stavridisa, może jeszcze do kogoś. Z jaką reakcją musiałby się spotkać polski premier, gdyby nawet przedstawił trudne do zlekceważenia dowody? Po pierwsze zapewne usłyszałby, że w sprawie jest nadal bardzo dużo wątpliwości. Po drugie, że oczywiście trzeba wszystko gruntownie raz jeszcze zbadać. Po trzecie, że trzeba to zrobić w jak najściślejszej tajemnicy, gdyż nie można pochopnie spychać Rosji do narożnika i destabilizować i tak chwiejny porządek światowy. Po czwarte wreszcie - tego zapewne wprost by nie formułowano, ale nie wypowiedziana intencja byłaby czytelna – że „to co się stało, już się nie odstanie".

Podobną sugestię w kwietniu 1943 roku premier Władysław Sikorski usłyszał od premiera Winstona Churchila, gdy Niemcy poinformowali o masowych grobach polskich oficerów w Katyniu. - Poczekajmy z tym do końca wojny - radził brytyjski premier. Pamiętamy, że stało się inaczej: po dramatycznym posiedzeniu polskiego rządu zdecydowano się zwrócić do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie, by ten wysłał do Katynia komisję mającą ustalić, kto zamordował polskich oficerów. Stalin zareagował błyskawicznie: nastąpiło zerwanie stosunków dyplomatycznych z Polską, z wszystkimi późniejszymi, dramatycznymi dla naszego kraju konsekwencjami.

Przypominam ten „casus katyński" sprzed ponad pół wieku, żeby uzmysłowić wszystkim, iż cena dochodzenia do prawdy bywa czasami bardzo wysoka. A lęk i niechęć przed jej ujawnieniem, to postawy w historii świata bynajmniej nie sporadyczne. Bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdyby - powtórzę raz jeszcze: gdyby w Smoleńsku doszło do zamachu, to w blokowaniu ujawnienia tej zbrodni zainteresowani byliby nie tylko jej sprawcy.

Polskiemu premierowi wizja, że mógłby dostać wspomniany raport, musi spędzać sen z powiek. Stanąłby bowiem przed wyzwaniem, które zapewne by go przerastało. I być może ów lęk, że to mógł być jednak zamach, w jakimś stopniu wyjaśnia niepojętą spolegliwość polskiego rządu wobec Rosji.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych